Przejdź do treści

Życie kontra widzimisię

woman in red and white star print hoodie standing on stage

Aborcja to temat, który od dobrych kilku miesięcy jest przedmiotem gorącej dyskusji w naszym kraju. Ruchy lewicowe podnoszą postulat wprowadzenia aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży. W wielu krajach na świecie takie regulacje są już dzisiaj standardem. Czy Polska również powinna pójść tą drogą? A może zachodnie rozwiązania nie powinny być tutaj wzorcem do naśladowania? Widząc, jak wiele osób zabiera głos w tej kwestii, postanowiłem także wtrącić swoje trzy grosze.

Mogę z całą świadomością powiedzieć, że jestem przeciwnikiem legalizacji aborcji na życzenie. Nie zgadzam się, aby istniała możliwość przerywania ciąży z powodu każdego widzimisię kobiety, która tę ciążę nosi. Zanim rozwinę swoje stanowisko w tej sprawie, pozwolę sobie na wstępie zaznaczyć dwie kwestie. Po pierwsze, będę rozważał wyłącznie kwestię wprowadzenia aborcji na życzenie, czyli liberalizacji polskiego prawa aborcyjnego w stosunku do kompromisu z 1993 roku. Zasadnością dopuszczalności aborcji w pewnych szczególnych przypadkach, w których dokonywać ją zezwolono na mocy owego kompromisu, nie będę się zajmował. Są to sytuacje bardzo skomplikowane, trudniejsze do jednoznacznej oceny. Po drugie, pragnę w swoim wywodzie oprzeć się na argumentacji natury pozareligijnej. Chcę przedstawić taki tok rozumowania, który – moim zdaniem – jest do przyjęcia zarówno przez osoby wyznające rozmaite religie, jak i przez osoby niewierzące.

Zacznijmy od tego, że w sytuacji, kiedy kobieta jest w ciąży, mamy do czynienia z istnieniem dwóch organizmów. Płód nie jest częścią ciała kobiety, ale jest odrębną od niej istotą. Świadczy o tym fakt, że posiada odrębny, inny niż kobieta, genotyp. Zatem często wysuwany argument jakoby kobiety decydowały wyłącznie o swoim ciele, jest w przypadku aborcji zupełnie nietrafiony. Choćby i tysiąc razy wykrzykiwano, że kobieta decyduje o swoim ciele, nie zostałby zakrzyczany fakt, że decyduje wówczas również o życiu innego organizmu. Skoro już ustaliliśmy, że decyzja o aborcji jest decyzją o życiu lub śmierci jakiegoś organizmu, to teraz zastanowić się należy, czy organizm ten zasługuje na ochronę. Rzadziej wśród zwolenników aborcji na życzenie można spotkać głosy, które mówią, że po prostu ten organizm na ochronę nie zasługuje. Łatwiej bowiem sprowadzić sprawę do „ciała kobiety” niż przyznać, że coś, co może stać się człowiekiem takim samym jak ja i Ty, nie zasługuje na ochronę. Uznanie tego faktu sprowadzałoby się bowiem do podważenia, na razie powszechnego w naszym społeczeństwie aksjomatu, że życie ludzkie jest wartością, którą należy chronić. Odmawiając dzisiaj prawa do życia organizmowi ludzkiemu, który znajduje się jeszcze na etapie prenatalnym, możemy w konsekwencji doprowadzić do tego, że jutro nie będziemy mieć oporów odmówić prawa do życia np. komuś staremu z tego powodu, że jest nieporadny, a może w końcu i komuś z tego powodu, że jest brzydki lub że głosuje na taką, a nie inną partię polityczną. Zastanawia mnie, czy nie odczuwają jakiejś wewnętrznej niespójności ludzie, którzy zabójstwo kilkutygodniowego noworodka nazywają zbrodnią, a zabójstwo tego samego noworodka kilka miesięcy wcześniej, na etapie prenatalnym, „wolnym wyborem” i „decydowaniem kobiety o swoim ciele”. Dużo do myślenia w sprawie aborcji na życzenie powinny dać także słowa Ronalda Reagana: „Zauważyłem, że wszyscy, którzy popierają aborcję, zdążyli się już narodzić”. Imperatyw kategoryczny Kanta, jedna z podstawowych filozoficznych koncepcji etycznych, głosi, że powinniśmy postępować według takich reguł, które chcielibyśmy, żeby były stosowane wobec każdej osoby i w każdej sytuacji. Może pomyślmy przez chwilę, że gdyby nasza matka postanowiła „zdecydować o swoim ciele”, to dzisiaj by nas na tym świecie nie było. Czy zatem zwolennicy dopuszczalności aborcji na życzenie na pewno chcieliby, żeby ich reguły były stosowane zawsze i wszędzie, także te ileś lat temu, w odniesieniu do nich?

W kontekście całego sporu o aborcję niezwykle nurtuje mnie jeszcze jedna rzecz. Czy skoro kobieta w imię własnej wygody ma mieć prawo do dokonania aborcji, to czy równocześnie, czego wymagałaby chyba równość płci, którą zazwyczaj zwolennicy aborcji postulują (no, chyba że tu nie o równość, a o kobiecą supremację chodzi), opowiadają się oni za prawem do tzw. aborcji prawnej dla mężczyzn? Aborcja prawna polegałaby na zerwaniu przez ojca dziecka więzi prawnej łączącej go z tym dzieckiem i skutkowałaby chociażby brakiem obowiązku alimentacyjnego. Konsekwencja, w przypadku zwolenniczek i zwolenników prawa do aborcji na życzenie dla kobiet, wymagałaby również poparcia dla aborcji prawnej dla mężczyzn. Obawiam się jednak, że większość osób popierających aborcję na życzenie, pomysł aborcji prawnej dla mężczyzn zwyczajnie by wyśmiała. Pragnę równocześnie zaznaczyć, że bynajmniej nie jestem zwolennikiem wprowadzenia aborcji prawnej. Moim zdaniem tak mężczyzna, jak i kobieta, decydując się na współżycie, powinni zdawać sobie sprawę z faktu, że może powstać nowa istota, za którą będą musieli później wziąć odpowiedzialność.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że sam zakaz dokonywania aborcji w rzeczywistości w żaden drastyczny sposób liczby aborcji nie zmniejszy. Chcąc walczyć z przerywaniem ciąży (a może bardziej adekwatne niż niewinnie brzmiące określenia „przerywanie ciąży”, „aborcja” byłoby określenie „likwidacja organizmu bytującego w brzuchu matki”?), należy przede wszystkim walczyć z czynnikami, które kobiety popychają do tak drastycznych czynów np. z ubóstwem. Nie zawsze aborcja jest bowiem podyktowana wyłącznie wygodnictwem kobiety i traktowana jako antykoncepcja awaryjna. Czasami za tak drastyczną decyzją stoją prawdziwe ludzkie dramaty życiowe. Fakty są takie, że kobieta, która będzie chciała dokonać aborcji, to mimo zakazu jej dokona. Dlatego priorytetem dla osób pro-life powinno być właśnie działanie na rzecz likwidacji przyczyn popychających kobiety do aborcji. Łatwiej jest jeździć po mieście z drastycznymi zdjęciami martwego płodu i krzyczeć coś przez megafon niż opracować konkretny plan pomocy kobietom, które zmagają się z ubóstwem lub brakiem wsparcia partnera i co więcej — zorganizować na realizację tego planu pomocy środki. Ciekawi mnie, ilu z działaczy pro-life zgodziłoby się opodatkować na taki cel?

Zaraz, zaraz, ale jak ja w ogóle śmiałem się odezwać na ten temat? Przecież nie mam macicy. Przecież powinienem „zamknąć mordę”. Przecież to sprawy kobiet. Nie, to nie tylko sprawa kobiet. To sprawa także tej nowej istoty, która już w jakiś sposób istnieje. Tej istoty, której, owszem, powinna przede wszystkim bronić matka. Kiedy jednak matka chce ją zabić, to potrzebuje ona kogoś innego, kto będzie bronił jej interesu, którego sama bronić nie jest jeszcze w stanie. Powstaje wówczas obowiązek obrony tej istoty. Obowiązek, do którego poczuwam się także ja. Tak samo jak poczuwam się do obowiązku wezwania policji, kiedy ktoś bije sąsiada albo grozi nożem starszej pani na ulicy.

O autorze

Student. W czasach liceum laureat olimpiad z wiedzy o społeczeństwie. Zwolennik integracji europejskiej, realizmu politycznego w stosunkach międzynarodowych, państwa dobrobytu oraz rozdziału Kościoła od państwa i polityki. Oprócz polityki interesuje się filozofią, ekonomią, historią i turystyką górską.