Ze Śląska do Warszawy i z powrotem. Dramat „Byk” to wykrzyczana do umierającego dziadka, mebli, widowni oraz w pustkę opowieść o zniszczonym życiu; o nieprzekraczalnej granicy dzielącej stolicę Polski i odrębny naród, administracyjnie przypisany do kraju, z którym się nie utożsamia.
„Byk” to druga, po „Pokorze”, sztuka teatralna śląskiego pisarza, ale pierwsza, która od razu powstawała jako tekst dramatyczny. Odgrywana jest przede wszystkim w warszawskim Teatrze Studio, natomiast dwunastego stycznia zagościła w Teatrze Nowym w Łodzi. Stworzony wspólnie z Robertem Talarczykiem monodram jest wyrazem frustracji jego bohatera, Ślązaka, na cały świat. Tytułowy „Byk”, czyli Robert Mamok (odgrywany przez Talarczyka), to dyrektor pewnej śląskiej instytucji kultury, której nazwa nie pada jednak w czasie spektaklu. Mężczyzna w dwóch językach, swoim rodzimym oraz polskim, rozlicza się z przeszłością i staje w prawdzie o sobie. Jednak co może wtedy pozostać z życia, które od narodzin budowane było na kłamstwie?
Na początku jest tylko ciemność, przeszywana przez ciężkie dyszenie zdenerwowanego byka. Gdy zapalają się światła, naszym oczom ukazuje się dosyć ciasne pomieszczenie w stylu lat sześćdziesiątych. Meblościanka, barek, krzyżyk nad drzwiami (tymi od toalety, co ciekawe); z lewej strony brązowy, skajowy fotel, z prawej szpitalne łóżko, na którym ponoć leży umierający dziadek Mamoka. Zwrócono je do widowni w taki sposób, żeby nie było widać, że w rzeczywistości jest puste. Oprócz tego w pokoju stoi stary stół oraz wyłączony kineskopowy telewizor.
„Czy to ptak, czy to samolot? Nie, to człowiek bankomat”
Mamoka przez cały czas nękają telefony. Wydzwaniają do niego media, bo uwikłał się w skandal; potem była żona, która pewnie znowu powie, że potrzebuje pieniędzy. Może synowi trzeba kupić nowe narty, a może coś innego… Syn też zresztą wydzwania, a przytłaczający nadmiar połączeń staje się odczuwalny nawet dla widzów. Menadżerka, jedyny przyjaciel Mamoka, czyli Marek Widuch oraz młoda kochanka. Ta ostatnia boi się, że ewentualne upublicznienie jej związku ze skandalistą postawi pod znakiem zapytania dopiero co rozpoczętą przez nią karierę serialową. Wszyscy zdają się bohaterowi martwić, ale nie o jego kryzys emocjonalny, lecz o samych siebie. Telefon nie cichnie, co doprowadza go do jeszcze większej frustracji.
O wspomnianym skandalu wiemy tyle, że Mamok został uwieczniony na dwóch nagraniach w obecności prostytutek i narkotyków. Uciekł z Warszawy na Śląsk, przebywa w domu ōpy (dziadka), a menadżerka zabroniła mu rozmawiać z mediami. Początkowo odrzuca przychodzące połączenia, ale pod wpływem kokainy popijanej whisky oraz wódką decyduje się sam zadzwonić do pewnej redakcji, której chce wytłumaczyć się z tych nagrań. Mówi, że to rzeczywiście on się na nich znajduje, ale zostały one zmanipulowane. Nie jest to jego zdaniem montaż, ale bardziej wyrafinowana forma, w której „manipulacja odbywa się na poziomie interpretacji”. Rozmówcy zaczynają się kłócić, a Mamok jeszcze bardziej pogrąża się w swojej i tak już beznadziejnej sytuacji.
Gdzie „Byk” ma granice?
W sztuce trudno mówić o obecności czwartej ściany. Bohater od początku spektaklu zwraca się w stronę widowni, m.in. zadając pytanie i oczekując odpowiedzi. Czasem schodzi ze sceny, a w pewnym momencie wychodzi na chwilę z sali tymi samymi drzwiami, przez które wcześniej wchodzili widzowie. Granica między aktorem a publicznością zdaje się zanikać. Jeszcze bardziej zacierają ją częste salwy śmiechu. Byłem tym wyraźnie zaskoczony – czytając wcześniej „Byka” w formie papierowej, odebrałem tekst jako pełen powagi okrzyk rozpaczy.
Tymczasem śmiech pojawia się niemal cały czas. Dochodzi do momentów, w których pełen frustracji Mamok klnie i otwarcie wyzywa widzów, a oni cieszą się i klaszczą w dłonie. Trzeba przyznać, że to całkiem intrygujące zjawisko. Podobnie jest wtedy, gdy bohater mówi: „dobrze, że wam Niemcy tę Warszawę zniszczyli” – a przecież spektakl na co dzień odgrywany jest właśnie w Warszawie. Mamok miał prowokować oraz oburzać – i tak też robi. Zdaniem jednych przekracza przy tym granice dobrego smaku, a innych niezmiernie to bawi. Mam wrażenie, że zróżnicowany odbiór spektaklu mówi o społeczeństwie więcej, niż z założenia miał mówić, zaskakując samych jego autorów.
„Cudowny cielik, co godo, cielę, które mówi”
Mamok wspomina warszawskie salony, na których jest czymś w rodzaju atrakcji. Zwierzęciem w cyrku, co jakimś cudem mówi ludzkim głosem – i to tak ładnie, bez akcentu. Do tego umie posługiwać się nożem i widelcem. „Panie Robercie, niech pan powie coś po śląsku”. „Naprawdę jest pan ze Śląska? Przecież tak dobrze mówi pan po polsku”. Warszawiacy z kolei zawsze zaznaczają swoje dobre pochodzenie – opowiadają o rodzinnych pamiątkach, obrazach znanych malarzy czy posiadłościach nad wodą. Wytwarza się przy tym konfrontacja na zasadzie „My – warszawiacy” i „Oni – Ślązacy”, „Oni – nie-warszawiacy”. Twardoch wyśmiewa wielkomiejski snobizm i kult bycia „dobrze urodzonym”. Stałych czytelników nie powinno to zaskakiwać.
Jo myśla, żeś ty niy wierzōł w Boga, ōpa, choć na starość durś żeś na mszo chodziōł. Jo tyż niy wierza w Boga, ale wierza w grzych. Nasze grzechy są jak wicher. Wszystkie nasze podłe czyny, ōpa, moje i twoje.
Mamok wyraża również swój żal wobec dziadka, który go wychowywał. Surowy ōpa Paulek zawsze milczał o ważnych sprawach – o swojej przynależności do Wehrmachtu, o tym, że ciotka Cila jest dzieckiem gwałtu rosyjskiego żołnierza na ōmie Hildzie… Inni zresztą też milczeli, a potem pytali tylko: „Tyś niy wiedzioł?”. „Byk” jest więc po części krytyką milczącego wychowywania dzieci. Na spotkaniu autorskim wieńczącym półtoragodzinny spektakl w Teatrze Nowym Twardoch stawia jednak pytanie, czy sam fakt posiadania rodziców nie jest często powodem rodzenia się w późniejszym wieku traum z dzieciństwa. Przecież każdy rodzic, podejmując się wychowania swojego dziecka, skazuje je na to, że popełnione przez niego błędy odcisną znak na psychice tego potomka – a przed popełnianiem błędów nie da się uciec, bo taka jest nasza natura. Czy skoro traumy z dzieciństwa dotyczą wszystkich, to w efekcie nie jest tak, że w rzeczywistości nie dotyczą one nikogo?
„Główny bohater staje w prawdzie o sobie, lecz to go nie ocala”
Dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Robert Mamok, będący już pod silnym wpływem kokainy i alkoholu, bierze komórkę i dzwoni do pewnego dziennikarza. Prosi go o nagrywanie rozmowy, po czym przyznaje się do wszystkiego. Mówi, że na tych nagraniach rzeczywiście jest on; robił te wszystkie rzeczy, o które jest oskarżany. Zaniedbał każdego, kto był mu bliski. Zniszczył tyle dobrego życia. Wiele razy wychodził bez szwanku z kompromitujących sytuacji, bo wystarczyło zapłacić odpowiedniej osobie. Teraz też mógłby się uratować, ale tego nie robi. Mówi, że jest trupem, a trupów się nie ratuje. Rozłącza się i wywraca łóżko z hukiem. Przedtem zauważa, że ōpa już nie żyje.
Wszysko wy mie umarło, ōpa. Nic już wy mie niy ma.
Spektakl jest dosadny i naprawdę daje do myślenia. Wbrew niektórym opiniom, nie jest to tylko tania prowokacja czy chybiony strzał. Talarczyk w roli Mamoka swoją naturalną grą aktorską sprawia wrażenie, że albo improwizuje, albo rzeczywiście jest Mamokiem. Podczas spotkania autorskiego, które poprowadziła Justyna Sobolewska, mogliśmy poznać nieco kulisy powstawania sztuki oraz zadać pytania jej autorom. Była też oczywiście szansa na otrzymanie autografów. Zdecydowanie polecam obejrzeć ten spektakl, dopóki jest taka możliwość – „Byk” odgrywany będzie prawie do końca maja.
Fot. nagłówka: Przemysław Jendroska/teatrstudio.pl
O autorze
Student Dziennikarstwa międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Pasjonat szeroko pojętej kultury, a także fotografii i wszystkiego, co jest vintage.