Nasza relacja ze sztuką staje się płytka, jednostronna, niegodna dalszej kontynuacji. I oczywiście mam tu na myśli nas – odbiorców. Co czułaby osoba, która poświęca się swojej pracy, a jedyną reakcją innych jest obojętność? Uświadomiłem sobie ten stan po ostatniej wizycie w Muzeum Orsay w Paryżu, gdzie spotkał mnie uderzający widok.
Wyobraźmy sobie grupę ludzi w zoo. Weźmy kilku mężczyzn i kobiet w różnym wieku i o różnym wyglądzie, a wspólnym czynnikiem byłby telefon wystawiony do zdjęcia. Każda z postaci stoi z uniesioną ręką, w której trzymana byłaby komórka. Ludzi z każdą chwilą byłoby więcej i więcej – więcej rąk i telefonów. Każdy skierowany w jedną stronę, każdy blisko siebie, tworząc mur, przez który nie zobaczymy nic, prócz uniesionych rąk. To tylko puste cegły zasłaniające widok, dla którego ludzie przemierzają setki kilometrów. Jak ta jedna wyższa osoba przed nami podczas koncertu. Niczym wyskakujące reklamy na ekranie naszego komputera. Nie widzimy nic, a irytacja wynikająca z braku widoczności doprowadza powoli do szału. A teraz wyobraźmy sobie, że to właśnie ci ludzie z zoo są na wybiegu. Te osoby, które miały oglądać dzikie zwierzęta, same stają się dzikie. Teraz to oni są eksponatami dającymi do myślenia.
Właśnie taki „wybieg” widziałem w pomieszczeniu z obrazami Vincenta van Gogha. Każdy, kto podchodził, nawet nie miał zamiaru przyjrzeć się dokładnie, tylko starał się zrobić jak najlepsze zdjęcie. Byli tacy, co po zrobieniu fotografii, od razu przechodzili do następnego obrazu malarza, ale tylko do tych bardziej znanych prac. Widziałem ludzi robiących selfie z obrazami, w tym z autoportretem artysty. Widziałem tłum chcący zrobić zdjęcia, tłum, który walczyły o dobre ujęcie, tłum, który mógłby zniszczyć ten obraz, gdyby nie ochrona muzeum, tłum, przez który jest mi niedobrze, przez który jest mi wstyd przed wszystkimi artystami.
Zdjęcia zdobią galerie w telefonach i profile w mediach społecznościowych. Pozwalają pokazać, jak ich autorzy „znają się” na sztuce, jak wiodą swoje estetyczne życie. Nie jest rzeczą odkrywczą powiedzieć, że ludzie pokazują w internecie najlepszy obraz siebie, ale dlaczego van Gogh ma być tłem selfie przykładowego Janka z Warszawy? Przez takie przypadki z rzeczy pięknych, o głębokim przekazie, powstaje jedynie tło do zdjęcia, które ma powiedzieć: „Byłem w muzeum”, albo co więcej „Byłem w muzeum w Paryżu!”. Grupa odbiorców sztuki, którą powyżej opisałem, niszczy długo budowaną relację człowiek-sztuka.
Ta sytuacja to tylko kropla w oceanie sztuczności. Takie zachowanie powtarza się w innych muzeach, w tym również w polskich. Vincent van Gogh, jak i wielu innych artystów, przegrywa z masowym odbiorcą, który nie zwraca uwagi na umiejętności, tylko na popularność. Zamiast odkrywać, chodzi utartymi ścieżkami, a jego celem jest podnoszenie własnego ego. Może zacznie chodzić do biblioteki nie po to, żeby czytać, tylko aby ludzie widzieli, że czyta. Może zacznie uczęszczać na siłownię nie po to, by ćwiczyć, tylko aby widziano, że dba o swoje ciało. Ludzie zaczęli chodzić do muzeum nie po to, żeby poznawać, tylko aby myślano, że obcują ze sztuką. Widzę ich, lecz nie widzę w nich człowieka.
Fot. nagłówka: Magdalena Jaksina.