Według szybkiego szacunku GUS, inflacja w Polsce we wrześniu osiągnęła poziom 5,8 procent. Ostatni raz z takim wzrostem cen mieliśmy do czynienia 20 lat temu. W środowisku ekonomicznym pojawia się coraz więcej głosów, że Rada Polityki Pieniężnej zbyt długo zwlekała z podwyżką stóp procentowych. Co stoi za rosnącą inflacją w Polsce? Czy Rada Polityki Pieniężnej popełniła błąd i na czym mógł on polegać? Jakie mogą być skutki lekceważenia podwyższonej inflacji?
Walka z kryzysem
Na początku chciałbym cofnąć się w czasie. Aby być jak najbardziej obiektywnym w ocenie działań RPP, trzeba przyznać, że w obliczu kryzysu błyskawicznie zastosowała odpowiednie środki. Dla stymulacji zamkniętej gospodarki obniżono stopy procentowe – NBP rozpoczął skup obligacji, dzięki czemu możliwe było błyskawiczne udzielenie pomocy polskim firmom. Udało się ulżyć nie tylko samym przedsiębiorstwom, ale przede wszystkim zapobiec utracie pracy przez zwykłych pracowników, których utrata dochodu dotknęłaby najmocniej. Dodatkowo działania NBP przyczyniły się do zdecydowanego wzmocnienia popytu w czasie postpandemicznego odbicia, co prowadzi do szybszego powrotu na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Oprócz popytu odłożonego, czyli wydatków wstrzymanych przez pandemię, zadziałał tu mechanizm ujemnych, realnych stóp procentowych. Taką sytuację osiąga się przy kombinacji niskich stóp nominalnych i inflacji, która powoduje, że posiadacze środków pieniężnych muszą liczyć się z utratą ich wartości. Wtedy często podejmują decyzję o ich spożytkowaniu, popyt rośnie i gospodarka się rozpędza. Jest to normalne narzędzie stymulacji popytu. Do mechanizmu ujemnych stóp realnych jeszcze wrócimy, ponieważ utrzymywanie go w dłuższej perspektywie może nieść za sobą niepożądane skutki.
Spóźniona reakcja na wzrost cen?
Przejdźmy do omówienia źródeł inflacji w Polsce. Można wyróżnić dwa podejścia do kwestii wyjaśnienia podwyżek cen w kraju. Pierwsze jest bliższe decyzjom RPP i poniekąd je uzasadnia, drugie to stanowisko zwolenników zacieśniania polityki pieniężnej (czyli m.in. podwyżek stóp procentowych). W odróżnieniu od innych krajów należących do grupy rynków wschodzących (Czechy, Węgry), odpowiedzialni za naszą politykę pieniężną zdecydowali się wstrzymać o kilka miesięcy z podwyżkami stóp procentowych. Przez ten czas RPP zdawało się uważać, że mamy do czynienia z inflacją podażową i właściwie nie można na to wiele poradzić. Przez pandemię zaburzone zostały łańcuchy dostaw i zwiększyły się koszty transportu morskiego, odpowiadającego za około 90% przewozów na świecie. Mierzymy się ze wzrostem cen surowców, m. in. ropy naftowej i gazu ziemnego. Do tego, z uwagi na sytuację energetyki w Polsce, zwiększył się koszt energii elektrycznej. To wszystko powoduje, że aktualny wzrost cen trzeba po prostu przeczekać, ponieważ jest on przejściowy i niezależny od NBP. Podkreśla się egzogeniczny (zewnętrzny) charakter podwyżek. Wskaźnik inflacji producenckiej PPI w sierpniu w Polsce został oszacowany przez GUS na 9,5 proc. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych było to 8,3 proc., a w strefie euro aż 13,4 proc. Wzrost cen producentów ma zatem charakter globalny, na co bez wątpienia wpływ mają wspomniane wzrosty cen surowców i dóbr energetycznych. Podwyżki te, przynajmniej w jakiejś części, muszą znaleźć potem swoje odzwierciedlenie w wyższych cenach dla konsumentów. Trudno odmówić stanowisku prezentowanemu przez RPP w ostatnich miesiącach pewnej niepodważalnej logiki. Podwyżka stóp procentowych nie rozwiązuje kwestii zaburzonych łańcuchów dostaw. Nie obniży zwiększonych kosztów transportu morskiego. Nie zahamuje wzrostu cen surowców i dóbr energetycznych. Mimo tego na ostatnim zebraniu RPP, 6 października, podjęto decyzję o podwyżce stóp procentowych. Stopa referencyjna wzrosła do 0,5 proc. i jest wciąż o przynajmniej 1 pkt proc. niższa niż w Czechach i na Węgrzech, jednak jest to już pewna zmiana kursu polityki Rady.
Podejście zwolenników zacieśniania polityki monetarnej jest całkowicie odmienne. Wymieniają szereg ryzyk związanych z brakiem reakcji na przyspieszającą inflację. Zwracają uwagę na to, że polityka bezpośredniego celu inflacyjnego w długim terminie jest tą najbardziej prorozwojową. Podwyższony wzrost cen w czasie pokryzysowego odbicia był czymś normalnym, jednak należy reagować na dalsze wzrosty jesienią, czego RPP wydawała się nie mieć w planach, a przynajmniej długo tego nie sygnalizowała. Komunikacja to szczególnie ważny element, ponieważ ludzie muszą mieć pewność, że w razie potrzeby Rada reaguje, stojąc na straży celu inflacyjnego i wartości polskiej waluty, co jest jej konstytucyjnym zadaniem. Brak takiej pewności może mieć wpływ na oczekiwania inflacyjne, które są jednym z determinantów przyszłej inflacji. Jeśli ktoś ma w planach np. zakup nowej kosiarki, to zrobi to teraz, bo będzie się obawiał, że za pół roku będzie istotnie droższa. Analogicznie postąpi wielu innych konsumentów. Może to doprowadzić do tego, że w fabryce kosiarek zdecydują się podnieść ceny. Jeśli wszyscy zaczną oczekiwać wyższych cen, to będziemy mieć do czynienia z samospełniającą się przepowiednią. Badania mówią, że bardzo trudno walczyć z inflacją na poziomie dwucyfrowym. Skok cen na poziomie 10 proc. i wyższym może wiązać się z odkotwiczeniem oczekiwań inflacyjnych, czyli odejściem w świadomości ludzi od ugruntowanego celu inflacyjnego, którego kształtujący krajową politykę pieniężną powinni pilnować. Według prognoz NBP nie osiągniemy tego poziomu, jednak wzrost cen przyspiesza, a eksperci rewidują swoje przewidywania w górę. Ignacy Morawski, główny ekonomista „Pulsu Biznesu”, twierdzi, że przekroczenie progu 6 proc. jest pewne, a do końca roku możemy osiągnąć pułap 7 proc. Stopniowa normalizacja polityki pieniężnej, poparta wcześniej jasno określonym planem, wpływałaby również korzystnie na wiarygodność i wizerunek RPP.
Wysoka inflacja i groźna bierność
Biorąc pod uwagę liczne argumenty zwolenników podwyżek stóp procentowych, stanowisko Rady Polityki Pieniężnej przez pewien czas mogło wydawać się skrajne. Zrzucanie odpowiedzialności za wzrost cen jedynie na stronę podażową i pandemię nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Dr hab. Łukasz Hardt, jeden z optujących za podwyżkami stóp członków RPP, w tekście opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” podkreśla: „Po pierwsze, inflacja była wysoka już przed pandemią (4,7 proc. w lutym 2020 r.). Po drugie, nawet w okresie pandemicznego załamania aktywności gospodarczej jedynie incydentalnie zbliżała się do celu inflacyjnego i zwykle była w górnym paśmie przedziału odchyleń od poziomu 2,5 proc.”. Ekonomista nazywa również narrację o podażowym charakterze wzrostów cen mitem. Takie podejście jest zgodne z tym, co prezentuje nam sytuacja makroekonomiczna Polski. Mamy bardzo niskie bezrobocie. Według wskaźnika BAEL w I kwartale 2021 r. wynosiło 4 proc. Musimy przy tym pamiętać, że był to okres wysokiego przyrostu zakażeń koronawirusem i obowiązywania ścisłych obostrzeń, co i tak ograniczało możliwość funkcjonowania niektórych miejsc pracy. Przed pandemią bezrobocie w Polsce było rekordowo niskie i wynosiło 3 proc. Mieliśmy też za sobą okres dynamicznego wzrostu gospodarczego i koniunktury.
Wróćmy teraz do mechanizmu ujemnych, realnych stóp procentowych, który, tak jak już wspomniałem, przekłada się na stymulację popytu. Problem w tym, że w opisanych warunkach makroekonomicznych dalsze pobudzanie popytu musi prowadzić do wzrostu cen, ponieważ nie da się uruchomić nowych mocy wytwórczych (bardzo niskie bezrobocie). Przy utrzymaniu obecnej polityki nie można więc zbyt wiele pomóc – można za to zaszkodzić. Dalsze utrzymywanie realnych stóp procentowych na tak niskim poziomie jest związane z ryzykiem doprowadzenia do nierównowagi w gospodarce. W oczach obywateli pieniądz może zostać sprowadzony do roli czegoś, co trzeba szybko zamienić na inne aktywa. W rezultacie realną możliwością staje się np. powstanie bańki na rynku nieruchomości. Zbyt długa bierność może też skutkować koniecznością bardziej agresywnej reakcji w przyszłości. Bez wątpienia lepszą strategią byłoby stopniowe zacieśnianie polityki pieniężnej niż wytworzenie szoku w gospodarce za pomocą gwałtownej podwyżki stóp procentowych.
Inflacja? To skomplikowane
Na koniec trzeba dodać, że inflacja jest tematem bardzo złożonym. Wciąż jest przedmiotem badań i prac naukowych. Na niedawnym posiedzeniu Europejskiego Banku Centralnego prof. Charles Goodhart, były członek brytyjskiej odpowiedniczki naszej RPP, powiedział: „Świat znajduje się obecnie w nadzwyczajnym stanie, ponieważ nie mamy ogólnej teorii inflacji”. Takie słowa padające z ust wybitnego eksperta powinny dać nam do myślenia. Inflacja nie jest tematem łatwym – przekonanie, że wystarczy zmieniać stopy procentowe aby ją kontrolować, może nie okazać się trafne. Przeciwnie, przesadne schłodzenie gospodarki może doprowadzić do wzrostu bezrobocia. Wiemy na pewno, że w krótkim terminie nie powstrzyma to wzrostu cen. Podwyżka stóp służy temu, aby nie doprowadzić do utrwalenia inflacji w dłuższej perspektywie. Scenariusz, w którym bezrobocie rośnie, a inflacja znacząco nie spada jest tym, którego wszysy chcielibyśmy uniknąć.
Fot. nagłówka: Jacek Dominski
O autorze
Studiuję ekonomię na UEP. Mam komfort zajmowania się tym, co lubię. Oprócz spraw gospodarczych interesują mnie podróże, piłka nożna i kuchnia.