Przejdź do treści

Wojciech Zimiński: Ludzie potrzebują kontaktu

magnifying glass showing smoke

Chcemy mieć wpływ na to, co się do nas mówi. Lubimy ekspertów, bo oni mają wiedzę, której my nie posiadamy. Ale – i temu dowodzą media społecznościowe – ciągle wchodzimy ze sobą w interakcje. Ten kontakt jest bardzo ważny, bo potrzebujemy chyba wspólnego rozważania problemów. I to się dzieje także w „Szkle…”. Każdy wie, że może zadzwonić i powiedzieć to, na co ma ochotę. – mówi Wojciech Zimiński, jeden z prowadzących „Szkło Kontaktowe”

(Roch Zygmunt – R.Z.): 16 lat, ładny wiek. To chyba nietypowe, że program, który nie jest stricte informacyjny, tak długo przetrwał na medialnej arenie.

(Wojciech Zimiński* – W.Z.): – To oczywiście jest nasze osiągnięcie, z którego jesteśmy dumni. Myślę, że tajemnica tkwi w tym, że jesteśmy tak mocno złączeni z naszymi widzami. I to w sposób dosyć szczególny. Przy okazji każdego formatu tworzy się jakaś relacja między autorami a odbiorcami. U nas wytworzył się taki rodzaj…

(R.Z.) Więzi?

(W.Z.) Tak, ale nieczęsto w mediach spotykanej. Wydaje się, że przez te wszystkie lata nie zawiedliśmy naszych widzów. Nawet nie chodzi o kłamstwa, ale po prostu – nigdy nie wprowadziliśmy ich w błąd. Pewnie niektórzy czasem byli rozczarowani, to jasne, ale chyba ich nie zawiedliśmy.

(R.Z.) Wróćmy do początków. Rozumiem, że Adam Pieczyński był pomysłodawcą?

(W.Z.) Tak. Drugim ojcem tej koncepcji był Grzegorz Miecugow, który wcielił ją w życie. Byli mocno zaskoczeni, że chywcił pomysł tak prosty. Co może być łatwiejszego niż przegląd politycznych wydarzeń dnia i kontakt z widzami?

(R.Z.) Pewnie było wówczas na to zapotrzebowanie.

(W.Z.) Skoro trwamy nadal to jest ono i teraz. My, jako ludzie, chcemy mieć jakiś wpływ na to, co się do nas mówi. Z jednej strony lubimy ekspertów, słuchamy ich, bo oni mają wiedzę, której my nie posiadamy. Ale z drugiej – i tego dowodzą media społecznościowe – ciągle wchodzimy ze sobą w interakcje. Mądrze czy głupio, to nieważne.

(R.Z.) Różnie bywa z tą mądrością w social mediach.

(W.Z.) No tak, ale przynajmniej jest dowód, że są to żyjące organizmy. Ten kontakt jest bardzo ważny, bo potrzebujemy chyba takiego wspólnego rozważania, żeby nie powiedzieć budowania wspólnoty. I to się dzieje także w „Szkle…”.

(R.Z.) Dzięki tym telefonom widzowie, zamiast liczbami w tabelkach, stają się podmiotem.

(W.Z.) Oczywiście. Gdyby ktoś wpadł na idiotyczny pomysł ich zlikwidowania, to po pierwsze tytuł programu nie miałby sensu, a po drugie – to jest niesłychanie ważny element. Każdy wie, że może zadzwonić i powiedzieć to, na co ma ochotę. W ramach prawnych, rzecz jasna. W ostatnich latach układa się tak, że są one na ogół z jednej strony sceny politycznej, ale zdarzają się też inne.

(R.Z.) Gdzieś rok temu podczas pańskiego programu zadzwonił pewien pan i był strasznie oburzony, że w jakiejś sprawie powiedzieliście nie tak, jak on uważa.

(W.Z.) Dobrze, że zadzwonił. Nawet napastliwe telefony powodują, że temperatura programu się podnosi. Poza tym, to właśnie na tym polega, że każdy może mówić to, co chce. Głosy z różnych stron dodają kolorytu.

(R.Z.) Pan lubi gdy ta temperatura wzrasta?

(W.Z.) No oczywiście, że tak. Na początku istnienia „Szkła…”, gdy były takie agresywne telefony, to ciężko mi było opanować temperament. Teraz nie mam z tym problemu, byleby ktoś nas nie obrażał. Są granice kultury.

(R.Z.) A jak pan w ogóle się znalazł w redakcji?

(W.Z.) Znałem wcześniej Grześka Miecugowa, ale nie jakoś blisko. Obaj pracowaliśmy w radiu – ja w Czwórce, Grzegorz w Trójce. Wówczas jedna i druga stacja mieściła się przy Myśliwieckiej. No i gdy szukał komentatorów do „Szkła…”, to przypomniał sobie o mnie. Opowiadał, że podczas jazdy samochodem słuchał w Trójce mojego felietonu o kupowaniu dziecku skrzypiec i udrękach z tym związanymi. To go rozbawiło i zadzwonił.

(R.Z.) Ciekawym aspektem waszego programu jest to zderzenie pokoleniowe. W redakcji jest i Michał Kempa, i Jerzy Iwaszkiewicz.

(W.Z.) Jerzy Iwaszkiewicz mógłby być dziadkiem Michała. To też chyba jakiś sukces, że udało nam się zbudować zespół, który się uzupełnia. Wie pan, co to dużo mówić, w ten sposób staramy się też poszerzyć sobie widownię. Młodzi ludzie, którzy będą oglądać dla Michała Kempy, być może zostaną i posłuchają Jerzego Iwaszkiewicza.

(R.Z.) Gdy pytam swoich znajomych o „Szkło…”, to słyszę zazwyczaj: mój dziadek też to ogląda.

(W.Z.) (śmiech) To jest również rozmowa o miejscu telewizji w życiu różnych pokoleń. To żadne odkrycie, że starsze generacje chętniej ją oglądają, a młodsze jeśli w ogóle używają telewizora, to raczej jedynie jako ekranu.

(R.Z.) Starsi oglądają telewizję z przyzwyczajenia.

(W.Z.) Oni traktują śledzenie wydarzeń jako pewien rodzaj obowiązku. Ludziom młodszym częściej zdarza się wyłączać z tej politycznej rzeczywistości.

(R.Z.) Wydaje mi się, że zawsze tak było.

(W.Z.) Pewnie tak, chociaż, wie pan, tu trzeba bardzo uważać. Odwołam się do dawnych czasów. Ludzie z tego pokolenia, które tak pięknie zachowało się w trakcie wojny, przed jej wybuchem byli oskarżani o to, że są pięknoduchami, że siedzą w kawiarniach i wszystko mają w nosie. A potem, gdy przyszedł moment, kiedy trzeba było zachować się przyzwoicie, to się zachowali. Całe to nieinteresowanie się jest więc trochę pozorne, bo zawsze jakoś to przez skórę przesiąka.

(R.Z.) To mi się kojarzy ze Strajkiem Kobiet.

(W.Z.) W jakiejś mierze na pewno, bo ci młodzi ludzie, do których uczestnicy marszów KOD-u mieli pretensje, raptem zapełnili całe ulice.

(R.Z.) Michał Ogórek w „Gazecie Wyborczej” pisał tak: „Zawsze mnie dziwiło, jak duży „Szkło…” ma elektorat negatywny”. Rzeczywiście macie spolaryzowaną widownię?

(W.Z.) Tak jest chyba w wielu sprawach w Polsce, szczególnie tych społeczno-politycznych. Są więc ludzie, którzy nas szczerze nie cierpią, ale jakoś tak to się układa, że w życiu codziennym bardzo rzadko to się objawia.

W drugą stronę też tak jest. Jak pan wie, telewizja żartobliwie nazywana „publiczną” ma program od nas ściągnięty.

(R.Z.) On w ogóle mnie nie bawi.

– No tak, ale też ma swoje grono odbiorców. Jestem przekonany, że oni z kolei nas nie lubią.

(R.Z.) Odbiło się szerszym echem, gdy TVP Info wystartowała z „W tyle wizji”?

(W.Z.) Nie mogę mówić za wszystkich, ale mnie kompletnie nie interesuje, czy oni istnieją, i co mają do powiedzenia. Nie oznacza to oczywiście, że zamknąłem się w swojej bańce i uważam, że tylko ja mam rację. No, ale na nich to nawet nie jestem w stanie się obrazić.

(R.Z.) Załóżmy, że ktoś, kogo pan lubi i szanuje, oskarża „Szkło Kontaktowe” o dzielenie ludzi. Co pan odpowiada?

(W.Z.) Po pierwsze, zaleciłbym rozejrzenie się po świecie. Podziały nie są tylko polską przypadłością, ale i brytyjską, amerykańską czy włoską. To się dzieje wszędzie. My po prostu jesteśmy częścią życia społeczno-politycznego. Gdyby spojrzeć na historię „Szkła…”, to myśmy przeżyli różne rządy. Zawsze żartowaliśmy z władzy, więc i teraz to robimy.

(R.Z.) Skoro już mowa o politykach. Nie mieliście oporów, żeby zapraszać ich do programu. Wyobrażam sobie, że mogłoby to być trochę niezręczne.

(W.Z.) Tych polityków w „Szkle…” wielu nie było. Zdarzali się przy okazji nagrody „Lustra Szkła Kontaktowego”. Zresztą ona ewoluowała. Pomyślana była tak, jak „Złote Maliny”, czyli jako taka antynagroda. Z czasem jednak stała się jak „Oskary”, czyli zaczęto wybierać tych polityków, który najbardziej się ludziom spodobali, a nie zirytowali.

To jest trochę dziwny rodzaj symbiozy. Oczywiście naszym zadaniem jako prowadzących jest nieustanne śledzenie ich wypowiedzi, ale z drugiej strony my się z nimi nie przyjaźnimy. Zresztą tego to ja sobie nie wyobrażam! Przecież wtedy – gdybym, załóżmy, kogoś lubił – to mogłaby się pojawić pokusa, żeby, mimo tego, iż powiedział jakąś głupotę, nie wspomnieć o tym.

(R.Z.) Politycy oglądają „Szkło…”?

(W.Z.) Oglądają, oglądają.

(R.Z.) Ale ze wszystkich stron?

(W.Z.) Sam pan prezes powiedział kiedyś, że należałoby nas zlikwidować. Więc nawet jeśli nie oglądał, to ktoś mu opowiadał.

(R.Z.) Pani Basia.

(W.Z.) Albo pan Błaszczak.

Niektórzy politycy się na nas obrażają. Nazwisk nie podam, żeby nie podgrzewać atmosfery. Ale był nawet taki okres, że robili coś specjalnie po to, żeby się u nas znaleźć jako obiekt komentarza. To było dosyć zabawne.

(R.Z.) Pewnie byliście dumni.

(W.Z.) Był to niewątpliwie dowód naszego powodzenia, natomiast często ich wysiłki nie były najmądrzejsze.

(R.Z.) Grzegorz Miecugow w rozmowie z Agnieszką Kublik mówił o panu tak: „Sarkazm, ironia. I duża kultura”. Zgadza się pan?

(W.Z.) (śmiech) Oczywiście, że tak. To przyjemna recenzja, tym bardziej w kontekście tego, że prowadzę program, który wymaga takich cech. Wie pan, można z kogoś pokpić, ale trzeba to zrobić w granicach prawa, ale i też kultury. Polszczyzna jest tak bogata, że można kogoś ocenić najsrożej, ale bez użycia mocnych słów.

(R.Z.) Pamiętam, że rok temu na urodzinach „Szkła…” Marek Przybylik przeglądał gazety i wyczytał tam, że jesteście Radiem Maryja dla inteligentów.

(W.Z.) Chyba Tomasz Lis napisał kiedyś coś takiego. Nie zgodziłbym się z tą opinią, choć rozumiem intencje. Wydaje mi się, że chodziło o stopień oddania naszych widzów. Jeśliby tylko tak to potraktować, to w porządku. Więcej podobieństw tutaj nie widzę.

(R.Z.) Dopóki nie pojawił się pan na Twitterze, nie miałem świadomości, że jest pan również rysownikiem.

(W.Z.) Powiedzieć o mnie, że jestem rysownikiem, to nadużycie.

(R.Z.) Często wrzuca pan rysunki.

(W.Z.) Od kiedy odkryłem, że Twitter się do tego przydaje, to z przyjemnością to robię, ale rysownikiem jest Henryka Sawka, a ja jestem raczej amatorem. Jak sądzę z odbioru na Twitterze, spotyka się to z sympatią.

(R.Z.) Czyta pan komentarze na Twitterze?

(W.Z.) Tak.

(R.Z.) Ryzykowne zajęcie.

(W.Z.) Ryzykowne, ale przyjąłem taką strategię, że zamieszczam jedynie rysunki i nie wdaję się w żadne dyskusje. Moją potrzebę publicznego komentowania wyczerpuje „Szkło…” i nie mam ochoty wdawać się w pyskówki, w których uczestniczą ludzie, którzy często intelektualnie nie są w stanie udźwignąć takiej rozmowy.

(R.Z.) To chyba trudne. Czytać o sobie takie rzeczy i nie reagować.

(W.Z.) Widocznie ja stworzyłem sobie taką bańkę, że nie trafia do mnie wiele nieprzychylnych komentarzy. Poza tym, co miałbym takiej osobie odpisać? Że nie ma racji? Mogłaby mi nie uwierzyć. Życie jest wystarczająco irytujące, żebym miał sobie tego niepotrzebnie dokładać.

(R.Z.) Ostatnio politycy zaczęli dyskutować z internautami na Twitterze i po prostu ręce opadają.

(W.Z.) Drugi powód, dla którego zainteresowałem się tym medium jest właśnie to, że stało się ono narzędziem uprawiania polityki. Widać, ile wydarzeń politycznych ma swoje początki właśnie tam. A to ktoś coś napisał, ktoś inny opowiedział i cała dyskusja przenosi się potem do świata realnego. Niektórzy jednak powinni czasem dać sobie spokój.

(R.Z.) Donald Trump uprawia politykę na Twitterze.

(W.Z.) I teraz mamy całą tą historię z zablokowaniem jego konta, co – szczerze mówiąc – nie bardzo mi się podoba. Z jednej strony trzeba powiedzieć, że należało mu się wyeliminowanie z życia publicznego za różne decyzje. Natomiast niedobrze się dzieje, gdy szef prywatnej korporacji decyduje, czy prezydentowi Stanów Zjednoczonych będzie wolno tweetować. Zresztą chyba wczoraj przeczytałem, że przyznał, iż to jednak był błąd.

(R.Z.) Nie męczy pana komentowanie polityki?

(W.Z.) Najgorsze jest to, gdy jakaś sprawa, która intensywnie żyje, ciągnie się bardzo długo. Po tygodniu wałkowania jednego tematu właściwie nikt już nie ma nic nowego do powiedzenia, zostają tylko emocje. Chociaż to też jest jakiś materiał. Zależy to też od tego, z jakiego punktu spojrzy się na dany problem.

(R.Z.) Mam wrażenie, że nie dyskutuje się o rzeczach poważnych, tylko przez dwa tygodnie oburzamy się, że Krystyna Janda się zaszczepiła.

– Wie pan, tu nie chodzi o panią Jandę. Po prostu pewna część sceny politycznej zawyła ze szczęścia, że nareszcie mogła przyłożyć komuś z drugiej strony. Żadna myśl za tym nie stoi.

(W.Z.) Nawet gdyby na chłodno zważyć, ile problemów narobiła zaszczepiona Krystyna Janda, a to, jak ślamazarnie idzie cały ten proces. Nie wspomnę już o wszystkich grubych aferach jak wybory korespondencyjne itd. Tak jakby wszystko było w porządku.

(R.Z.) O fakturach na respiratory nikt już nie pamięta.

(W.Z.) Pamiętam naszą rozmowę z Grzegorzem Miecugowem o tym, że jest kilka spraw, co do których można by się dogadać, załatwić fachowców. To „nie, u nas wszystko jest polityczne”!

(R.Z.) Nie ma już apolitycznych fachowców.

(W.Z.) To z jednej strony, a z drugiej obniża się jakość klasy politycznej. Nawet jak patrzę po swoich znajomych, opozycjonistach w PRL-u, którzy poźniej mieli wszelkie sposobności, żeby pójść do polityki, to nie zdecydowali się na to. Mamy więc selekcję negatywną. Jak się spojrzy na niektórych ministrów, to włos staje na głowie.

(R.Z.) Z tytułem magistra.

(W.Z.) Teraz każdy ma tytuł magistra, bo w każdej bramie jest wyższa szkoła i można „zrobić tytuł”. Coraz mniej to oznacza.
Nie tracę jednak nadziei. Zobaczmy Internet. Z jednej strony Stanisław Lem powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z ilości idiotów na świecie, dopóki tam nie zajrzał. A z drugiej jest tam wiele cudownych rzeczy. Sam czasem nadziewam się na niszowe grupy, które dyskutują np. o wiecznych piórach. Nie są one wprawdzie kluczowe dla przyszłości świata, ale cieszy, gdy ludzie z takim oddaniem, zainteresowaniem i wiedzą rozmawiają na temat, który ich pasjonuje.

(R.Z.) Z tego, co pan mówi wynika, że spełnia się pan w „Szkle…”.

(W.Z.) Mam kilka zajęć, które sprawiają mi przyjemność. Jestem równocześnie scenarzystą, i cenię sobie to ogromnie. Satysfakcję daje samo uczestniczenie w czymś, co się udaje. Po drugie, lubię nasz zespół, więc miło jest się spotkać z koleżankami i kolegami. No i przyjemny odzew od widzów. Czym miałbym się martwić? Tylko się cieszyć.

(R.Z.) Plany na urodziny?

(W.Z.) Ponieważ w tym roku nie są one okrągłe, to będzie to pewnie zwykły dzień z drobymi elementami. Wielką imprezę zrobimy na dwudziestolecie, o ile dotrwamy.

(R.Z.) Czego wam życzyć?

(W.Z.) Niewpadania w rutynę i nietracenia świeżości. Żeby program nie kostniał.

*Wojciech Zimiński – scenarzysta, dziennikarz telewizyjny i radiowy. Przez wiele lat związany z Polskim Radiem. Od 2005 roku komentator a potem współprowadzący „Szkło Kontaktowe” w TVN24.

O autorze

Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.