Teken, prywatnie znany jako Paweł Jastrzębski, jest producentem muzycznym odpowiedzialnym za wyprodukowanie takich kawałków jak Quebahombre, Powszechny i śmiertelny czy też Trip. Poza byciem współtwórcą m.in legendarnych ,,Egzotyki” i ,,Ezoteryki”, Paweł tworzy również solowe projekty takie jak album zatytułowany SYNTHETIC STOR¥”.
W tym wywiadzie Teken postara się przybliżyć słuchaczom zamysł, jaki postanowił zawrzeć w swojej producenckiej płycie, proces jej tworzenia oraz to, jak wyglądała jego współpraca z Quebonafide.
W.H: Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się udzielić wywiadu na łamach naszej gazety. Rozpoczęłabym od pytania dość neutralnego. Co skłoniło cię do rozpoczęcia przygody z muzyką?
T: Zaraził mnie mój starszy kuzyn. To on zaczął puszczać na kasecie pierwszy polski i amerykański rap, muzykę elektroniczną oraz sporo R&B. Oprócz tego słuchaliśmy też dużo metalu, m.in.: Metallica, System Of A Down, Limp Bizkit czy Slipknot i Korn. Dzięki Markowi, którego serdecznie pozdrawiam, zacząłem chłonąć muzykę na każdy możliwy sposób. Po pewnym czasie, gdy w wieku 14 lat dostałem swój pierwszy komputer, zacząłem samodzielną naukę tworzenia muzyki.
W.H: Wspomniałeś, że kuzyn puszczał Ci utwory jeszcze na kasetach, a później w wieku 14 lat zacząłeś samodzielnie tworzyć muzykę. Czy czułeś wtedy, że robisz coś nietypowego i świeżego?
T: Myślę, że świeżego raczej nie, bo w tamtym okresie wielbiłem brzmienie west-coast’u i mid-west’u. W moich beatach dominowała mocna perkusja, tłusty bass oraz dużo partii pianina, skrzypiec i instrumentów dętych. Moje pierwsze produkcje szły raczej do szuflady, mimo to ten okres w moim życiu był dobry. Dzięki takim produkcjom zaistniałem na rynku amerykańskim.
W.H: Rozumiem. Teraz zadam pytanie, które chyba każdy artysta słyszał choć raz w swoim życiu. Mianowicie, czy kiedykolwiek mówiono Ci, że to, co robisz, jest pozbawione sensu?
T: Nie zliczę, jak wiele razy. Zawsze jest tak, że z jednej strony dostajesz słowa wsparcia, a z drugiej strony obrywasz pociskami w twarz. Mam wrażenie, że w takiej sytuacji każdy człowiek robi sobie rachunek sumienia i wybiera między brnięciem w to dalej lub poddaniem się na przebiegach. Moje wątpliwości zaczęły pojawiać się dopiero po prime’ie, około roku 2018/2019. Wtedy zaczęło brakować mi zleceń, czasu i pomysłów na kolejne produkcje.
W.H: Wracając do twoich początków. Jak uczyłeś się obsługi programów do obróbki muzyki, gdy możliwości ku temu były bardzo ograniczone?
T: Przyznam, że bywało ciężko. Dostęp do wtyczek oraz sampli był mocno ograniczony, a tutoriali na YouTube było może kilkanaście. Mimo to, krok po kroku, konsekwentnie uczyłem się, ile tylko czas mi na to pozwalał. Natomiast jeżeli chodzi o obróbkę muzyki, przetestowałem zarówno najprostsze, jaki i bardziej zaawansowane DAW-y. Po latach stwierdzam, że nie jest ważne, na czym pracujesz, tylko jaki poczujesz z programem flow i feeling pracy. Aktualnie pracuję na Ableton Live. Program ten, jak każdy, ma swoje plusy i minusy, jednak zostanę z nim do końca. Jestem już chyba za stary na zmiany. (śmiech)
W.H: Teraz przejdźmy do jednej z Twoich najpopularniejszych produkcji. Zawsze nurtowało mnie, skąd wzięła się wstawka z ,,meksykańskim muzykiem” w Quebahombre?
T: To był mój pomysł. Gdy Kuba (Quebonafide) rozpoczął pracę nad „Egzotyką”, zapytał mnie, który region bądź kraj mógłby posłużyć za inspirację do wspólnego kawałka. Nie zastanawiając się długo, wybrałem Meksyk. Od dawna interesowała mnie kultura oraz historia tego państwa, dlatego wybór był prosty. Jeśli chodzi o samą „wstawkę”, to jej historia jest dość zawiła. W utworze Quebahombre został użyty fragment piosenki autorstwa hiszpańskiej grupy rockowej, Héroes del Silencio, jednak sam utwór znalazłem w wersji meksykańskiej. Spodobał mi się wydźwięk, który mu towarzyszył od samego początku do końca, dlatego zdecydowałem się go dodać. Tak na marginesie, utwór Bollywood również miałem wyprodukować, ale nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.
W.H: Czemu ostatecznie nie wyprodukowałeś Bollywood? Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy?
T: Jak dobrze wiemy, Bollywood powstało finalnie na bicie od Gibbsa. Kuba poprosił mnie, abym stworzył beat pod jego nagrany już wokal. To była dla mnie spora okazja, zważywszy na to, że uwielbiam pracować na zasadzie remixowania bądź tworzenia na nowo instrumentali pod acapellę. Niestety to był najgorszy okres, jaki Kuba mógł wybrać, ponieważ miałem natłok pracy zawodowej. Tak oto, po trzech próbach, które niestety okazały się za słabe na tak duży projekt, czar prysł i utwór pozostał na bicie Gibbsa.
W.H: Jak to wyglądało w szerszym kontekście produkcji „Egzotyki”? Jaki jeszcze miałeś wkład w ten krążek, o którym możemy nie wiedzieć jako zwykli słuchacze?
T: Czuję się częścią, jak i współautorem projektu „Egzotyka”. Na tym krążku miałem wkład w dwa utwory, które powstały głównie za sprawą mojej wyobraźni oraz pomysłów na temat. Kubę i mnie wiązał rodzaj „muzycznej chemii”, którą czuliśmy między sobą i która jest niezwykle ważna w procesie tworzenia. Po premierze płyty mieliśmy w planie zrobić EP’kę na zasadzie raper– producent. Niestety nie doszło to do skutku, ponieważ Que miał plany wydawnicze z bonusami do „Egzotyki” oraz ciągłe wyjazdy.
W.H: Właściwie jak zaczęła się Twoja współpraca z Kubą?
T: Zupełnie przypadkowo. Znajomy utwierdzał mnie w przekonaniu, żeby wysłać paczkę bitów zaraz po premierze „Eklektyki”. Początkowo twierdziłem, że nie ma sensu marnować sobie tym czasu, ponieważ nie byłem zwolennikiem wysyłania tzw. paczek. Jednak ku mojemu zdziwieniu dostałem odpowiedzieć na moją wiadomość na drugi dzień od jej wysłania. Dalej już wiadomo, jak się to potoczyło. Jako dodatkową ciekawostkę mogę powiedzieć, że z owej paczki powstał Powszechny i śmiertelny.
W.H: Dlaczego byłeś przeciwnikiem wysyłania „paczek”?
T: Wyróżniamy dwa rodzaje producentów, pierwsi są płodni i produkują dużo muzyki, a drudzy są jak ja, pracują indywidualnie nad każdą z produkcji oraz nie są nazbyt produktywni. Właśnie dlatego nie czułem potrzeby robienia czegoś na siłę, wiedząc, że w moich oczach będzie to słabe. Abstrahując od tego, w świetle tego, co powiedziałem, śmiesznie brzmi to, że w latach 2007–2010 wyprodukowałem około 400 bitów. Jednak były to inne czasy, poza tym nie mógłbym tych „szkiców” nazwać pełnoprawnymi bitami.
W.H: Rozumiem. Zastanawia mnie też, czemu obecnie produkujesz znacznie mniej utworów dla raperów?
T: Miałem dobry kontakt z Kubą, darzyliśmy się szacunkiem i lubiłem wpadać na jego koncerty. Gdy masz dostęp do backstage’u, poznajesz tych wszystkich ludzi, w głowie masz dosłownie milion pytań, a mniej odpowiedzi. Po upływie czterech lat jeżdżenia po koncertach, festiwalach czy eventach zmęczyło mnie środowisko rapowe do tego stopnia, że zacząłem pracować dla samego siebie, tworząc muzykę elektroniczną.
W.H: Przechodząc do procesu twórczego. Ile mniej więcej zajmuje Ci stworzenie utworu oraz od czego zaczynasz?
T: Nie ma reguły. Nigdy nie wiem, ile pracy zostanie włożone w dany utwór. Zależy, czy jest to piosenka pod artystę, czy moja solowa. Muzykę rapową robię od godziny, w porywach do trzydziestu, swoje utwory od dziesięciu do rekordowo siedemdziesięciu. Zaczynam różnorodnie, raz od perkusji, innym razem od głównego motywu melodii, a bardzo często od samego intro.
W.H: Nad jakim utworem pracowałeś najdłużej i dlaczego? Jakie uczucie towarzyszyło Ci po jego skończeniu?
T: Jeśli mnie pamięć nie myli, to najdłużej pracowałem nad No Days Off Again. Cały proces był mozolny, głównie ze względu na to, że chciałem uzyskać odświeżoną wersję No Days Off, które było ciepło przyjętym instrumentalem. W pewnym momencie ciągłe zmiany oraz dochodzące aranże spowodowały, że utwór sięgał sześciu minut, co dla przeciętnego słuchacza jest sporym wyzwaniem. Finalnie z efektu końcowego jestem zadowolony, a utwór udało się zamknąć w lekko ponad pięciu minutach. Naturalnie poprawiłbym kilka rzeczy, jednak zostawmy stare sprawy i skupmy się na nowych.
W.H: Z jakiego wyprodukowanego kawałka jesteś najbardziej zadowolony i dlaczego?
T: Posiadam swoje top pięć, z których jestem naprawdę dumny, są to: Quebahombre, EKSTAZA, Nightmare, luv your eyes i journey’s end. Z całokształtu wyłonię ten ostatni. Dużo się tam dzieje oraz brzmienie tego kawałka mnie satysfakcjonuje, co jest dość nietypowe, ponieważ w tym temacie jestem bardzo wybredny. Jeśli jednak miałbym wybierać z sentymentu, to wygrywa ten z Kubą. Tam się wszystko zgadza, jest chemia.
W.H: Może teraz zadam pytanie w drugą stronę. Czy są jakiekolwiek kawałki, o których sądzisz, że obecnie mógłbyś zrobić je inaczej, coś w nich zmienić? Jeśli tak, to jakie i dlaczego?
T: Tak naprawdę, gdybym był jeszcze bardziej podatny na perfekcję, wówczas żaden z utworów nie ujrzałby światła dziennego. W każdym przypadku coś się znajdzie do poprawy, lecz jednocześnie te niedoskonałości są charakterystyczne i przez nie można się spodziewać efektu końcowego.
W.H: Jaki zamysł jest ukryty za „SYNTHETIC STOR¥”?
T: Dobre pytanie. Moim celem było stworzenie symbiozy w krótko grającej płycie (tzw. EP’ce). Plan jednak trochę się powiększył i finalnie znalazło się na niej 8 utworów. Każdy kawałek jest inny, proces powstawania również był zawiły, w końcu trwało to przeszło 3 lata. W głównej mierze było to spowodowane brakiem czasu. Co jest istotne, mój aktualny nastrój przy tworzeniu muzyki obrał ostateczny zarys i brzmienie. Jest podobny do tego, który słyszymy w luv your eyes, utworze z akcentem miłosnym i dozą mroku, który dedykuję swojej partnerce, i do OBSCURE, które jest już ciężkie i klimatyczne.
W.H: Jaki utwór był pierwszy na tej płycie?
T: Pierwszy szkic zrobiłem do peace, love, empathy. Początkowo miał to być luźny singiel, jednak z biegiem czasu doszedłem do wniosku, że wypuszczę go na EP’ce. Jak wszyscy możecie się domyślać, decyzja padła zgoła inna – powstał pełnoprawny krążek.
W.H: Na koniec naszej rozmowy chciałabym spytać, jakie to uczucie stworzyć love song? Jaka była reakcja Twojej partnerki oraz czy to była niespodzianka?
T: To jest piękne uczucie, jednak najlepsze w tym wszystkim jest poczucie sprawienia radości mojej partnerce oraz możliwości pokazania jej miłości za pomocą takiego utworu. Jeśli dobrze przyjrzycie się teledyskowi, to pod sam koniec zauważycie jedyne takie w Polsce jezioro w kształcie serca. Niestety nie była to niespodzianka, ponieważ wygadałem się, że pracuję nad utworem z dedykacją.
W.H: Dziękuję, że zdecydowałeś się udzielić mi wywiadu. To było dla mnie bardzo ciekawe, by prowadzić tę rozmowę. Będę czekać z niecierpliwością na Twoje kolejne produkcje.
T: To była spoko rozmowa, również dziękuję!
Foto nagłówka – Facebook TEKEN
O autorze
Miłośniczka muzyki wszelkiej maści. Gdy pracuje, na jej uszach zawsze znajdują się słuchawki. Do swoich szczególnych zainteresowań, Weronika zalicza interpretację polskiej poezji, kontemplowanie muzyki oraz przede wszystkim, rozwój indywidualnego warsztatu pisarskiego.
Weronika w 2020 roku ukończyła Samorządową Szkołę Muzyczną I stopnia w Tarnowie Podgórnym w klasie saksofonu, gdzie zdobyła swoje pierwsze wykształcenie muzyczne. Kierowana pasją, zdecydowała się na kontynuację swojego zacięcia artystycznego w nurcie muzyki elektronicznej i malarstwa, wygrywając konkursy oraz realizując wernisaże.
Obecnie, Weronikę pasjonuje analiza utworów pod kątem nie tylko brzmieniowym, ale również tekstowym. Jest ciekawa tego, jakie nowe dźwięki skrywa dla niej przemysł muzyczny oraz w jaki sposób ubierze je w słowa.