Moi znajomi usłyszą ode mnie: „W kwestii amerykańskich wyborów, najbardziej interesuje mnie sprawa Ukrainy”. Również za każdym razem przyznaję im się jednak, iż gdybym była Amerykanką, której przeszłość i przyszłość zawiera się w obrębie geograficznych granic Stanów Zjednoczonych. Moje preferencje na pewno drastycznie różniłyby się od tych obecnych. Sprawa miałaby się zapewne podobnie, gdyby przyjąć hipotetyczne założenie, że pochodzę z chociażby sąsiedniego Meksyku czy Kanady.
Obraz politycznego kompasu dzielącego się jedynie na prawicę i lewicę. To symplistyczne odzwierciedlenie zawiłej skali, w której możliwości samo-kolokacji podlegają czynnikom obszerniejszym niż opinia na temat sytuacji rynkowej czy migracyjnej. Bowiem, by w pełni zrozumieć cudzą (ale i własną) postawę wobec politycznego półświatka, wypadałoby wpierw zadać pytanie: „Kto ty jesteś?”, „Gdzie ty mieszkasz?”, „W jakim kraju?”, a dopiero po takowej interpelacji, przypominającej każdemu dobrze znany wierszyk, zacząć tę mini-debatę od: „Co myślisz o…?”
Światowe cywilizacje Huntingtona
W 1996, Samuel Huntington podzielił nasz świat na aż dziewięć różnych cywilizacji (m.in. afrykańska, latynoamerykańska, islamska czy zachodnia). Nakreślając ich cechy charakterystyczne, sposoby bytu, funkcjonowania, a także relacje łączące poszczególne z nich. Założył on, że cywilizacje najczęściej pozostają ze sobą w pewnego rodzaju konflikcie, co silnie oddziałuje na politykę zagraniczną danego państwa, ale i całość sytuacji międzynarodowej.
Przywołując koncepcję amerykańskiego politologa, chcę ustanowić pewną wizualizację na temat etniczno-geograficznego podziału naszego świata. Jest to posunięcie, które dziś zaskakuje mnie samą, gdyż usłyszawszy pierwszy raz o tej teorii, nie spodobał mi się taki rozrys międzykulturowych więzi. Świadczyć miałby bowiem on o naszej klasyfikacji wyznaczonej na podstawie cech zewnętrznych czy metafizycznych preferencji, jeśli traktujemy o wyznawanej religii. Postawa ta towarzyszyła mi do momentu wyjechania na studia do Amsterdamu – miasta zróżnicowanego, jak mało które. Pojęłam wówczas, że choć harmonijne życie w wieloetnicznej społeczności jest, jak najbardziej możliwe. To nikt nie powinien zaprzeczać faktu, iż kwestia pochodzenia to nie tylko sprawa koloru danego paszportu, a również element nakierowujący nasze polityczne poglądy i opinie.
Więcej niż demokracja liberalna
Na szeroko pojętym Zachodzie (do którego zaliczanie Polski jest kwestią raczej sporną i ogromnie zależną od danego kontekstu) dominuje narracja o wyższości liberalizmu, kapitalizmu czy demokracji reprezentatywnej. Inne warianty ustrojowe są najczęściej dyskredytowane i nierzadko kojarzone z odgórnym terrorem wobec obywateli. Na tych trzech filarach ustanowiliśmy nawet słynny „koniec historii”, opisany w latach 90. przez Francisa Fukuyamę. Teoretyk ten uznał, że geopolityczny świat, osiągając najwyższy poziom rozwoju oparty na tych ideałach, dotarł do swojego ostatecznego i pełnego sukcesu, którego nic nie może już zachwiać.
Niewiele lat później, sam Fukuyama przyznał, iż mylił się co do swojej idei. Założył, że ustalić można gotową – niczym matematyczną, formułę na sposób organizacji życia politycznego wszystkich poszczególnych państw. Z pominięciem ich kulturalnego dziedzictwa, historycznych doświadczeń czy tradycyjnych wartości. Tymczasem, polityka danego kraju to zbiór wszystkich tych elementów, które różnią się z każdą kolejną przekroczoną granicą. Na poziomie narodowym oznacza to stosunkową niemożność danego rządu na implementację taktyk zaciągniętych z odrębnych państw w oczekiwaniu na podobne rezultaty (społeczne uwarunkowania bowiem mogą na takowe nie pozwalać). Z kolei na poziomie indywidualnym, zaobserwować można to w rozwarstwieniu poglądów i opinii między przedstawicielami poszczególnych nacji czy społeczności.
Przywołam kilka przykładów politycznych opinii moich zagranicznych znajomych, na które kwestia pochodzenia miała znaczący wpływ:
A., Bośniaczka, muzułmanka, której ojciec zginął w masakrze w Srebrenicy (1995), uważająca Tito za wspaniałego człowieka i lidera. Bowiem za jego czasów „wszyscy żyliśmy w zgodzie i nikt nikogo nie zabijał”.
M., Tunezyjka, uznająca, że Arabia Saudyjska powinna mieć większy wpływ na światową politykę, nawet jako hegemon, kosztem obecnego zwierzchnika ów honorowej roli – Stanów Zjednoczonych
P. i N., Serbowie, którzy uważają NATO za swojego największego wroga, z uwagi na bombardowanie Belgradu przez tę organizację w 1999 roku.
D., urodzona i wychowana w RPA, gardząca Pokojową Nagrodą Nobla za uhonorowanie nią w 1993 roku Frederika de Klerka – jednego z czołowych egzekutorów Apartheidu.
F., z Rumunii, który zatyka uszy na samą wzmiankę o Imperium Osmańskim.
Jaki kraj, taka trauma…
Jak zaobserwować można na powyższych przykładach, najczęstszym uwarunkowaniem personalnych opinii politycznych jest nie tyle pochodzenie samo w sobie, co różnego rodzaju implikacje, które ono ze sobą niesie. Rozumiem przez to kulturę, tradycję, religię czy losy danego państwa. Historyczne wydarzenia często przekładają się na tzw. „międzypokoleniową traumę”. Teoria ta zakłada, iż tragiczne zdarzenia mogą być przekazywane następnym pokoleniom jako uraz psychiczny niezależny od ich personalnych przeżyć. W efekcie przeszłe doświadczenia kraju, szczególnie jeśli masowo upamiętniane lub celebrowane, determinują światopogląd kolejnych to generacji, nawet jeśli osoby te same nie były ich świadkami.
11 września 1973 roku Augusto Pinochet przeprowadził zamach stanu, zabijając ówczesnego socjalistycznego prezydenta Salvadora Allende i przejął władzę w Chile, którą dyktatorsko sprawował aż do 1989 roku. Gdy 50 lat później, w roku 2023, w tym latynoamerykańskim kraju, spędzałam swoją studencką wymianę. Nie mogłam pojąć tak powszechnej obecności symboliki sierpa i młota na miejscowych muralach. Dla mnie wiązała się ona bowiem przede wszystkim z panującym nad Europą Wschodnią widmem komunizmu z poprzedniego wieku. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że zamach stanu z 1973 roku, który na lata pogrążył Chile w terrorze, był dużej mierze finansowany przez amerykańskie CIA, w imię ich globalnej walki z komunizmem. Dla moich przyjaciół Chilijczyków, sierp i młot nie kojarzyły się zatem ze stalinowskim reżimem, a były ekspresją buntu wobec imperialistycznych zapędów USA w kwestii ich ojczyzny.
Wszędzie dobrze, ale w którym domu najlepiej?
Zrozumienie tego rodzaju perspektyw bywa trudne, zwłaszcza dla osób, które same wyrosły w odmiennych kontekstach kulturowych. Złożoność pochodzenia wpływa jednak nie tylko na całe narody, ale i jednostki. W zglobalizowanym świecie, gdzie coraz więcej ludzi ma korzenie w wielu krajach, mogą pojawić się wyzwania związane z próbą zdefiniowania swojej tożsamości. Dotyczy to zwłaszcza tych, których rodzice, a czasem i dziadkowie, wywodzą się z odmiennych kultur czy nacji.
Osobom takim nierzadko ciężko jest określić własne „pochodzenie” i w pełni przywiązać się do jednego narodu. Sytuacja ta potrafi doprowadzić do poczucia zagubienia, alienacji czy wręcz niskiej samooceny. W związku z tym, czy taka różnorodność korzeni może wpływać na światopogląd człowieka? Personalne doświadczenia i znajomości udowodniły mi, że jak najbardziej.
N. (Niemka po ojcu, Meksykanka po matce) nie raz mówiła, że zachwyca ją patriotyzm innych ludzi. Sama nie jest w stanie pojąć, jak silną rolę w ludzkim życiu odgrywać może naród.
O. (w połowie Wietnamczyk, w połowie Francuz, całe życie wychowujący się w Stanach Zjednoczonych) nierzadko oddawał się marzeniom o abolicji narodowości, obywatelstw czy państwowych granic na rzecz kosmopolitycznego globalnego kolektywu. Uznawał, że integracja powinna odbywać się na poziomie ponadpaństwowym. Przyznawał, że zwyczajnie chociaż raz w życiu chciałby poczuć się częścią “czegoś większego” i nie pozostawać tym domniemanym “odmieńcem”.
Pochodzenie to koncept raczej abstrakcyjny, nieobejmujący określonej przestrzeni czasowej, choć z bardzo konkretnie wyznaczonym obszarem geograficznym. Jego pochodnymi są jednak motywy niezwykle ważne dla ludzkiej psychiki: narodowość, tożsamość, religia, kultura, tradycje, rodzina, charakter czy wiążące się z nim personalne przeświadczenia, także te polityczne. Narodowość wpływa na nasze światopoglądy, bo jest naturalnym łącznikiem między naszymi życiowymi doświadczeniami (rozumianymi tutaj jako miejsce wychowania czy edukacja) a narracją kreowaną oraz utrzymywaną przez państwo. Próba pojęcia schematu, w jakim dana osoba ustanawia swoje publiczne sądy powinna zaczynać się od zadania tych trzech prostych pytań: „Kto ty jesteś?”, „Gdzie ty mieszkasz?”, „W jakim kraju?”. By dopiero następnie pojąć jego pozycję w świetle globalnych wydarzeń.
Fot. nagłówka: @Ivil28 | pixabay.com
O autorze
Piszę i podróżuję. Żeby pisać - czytam, a żeby podróżować - poglitozyję. Często też potańczę, szczególnie do hiszpańskojęzycznej muzyki oraz Lady Pank.