Nie wiem, gdzie. Każdy ma takie swoje miejsce, o którym śni, marzy i do którego pragnie uciec. Miejsce, które w jakiś sposób urzekło jego serce lub wzbudziło głęboką ciekawość. Jak tam jest? Jak tam dotrzeć? A czy w ogóle się da?
W Berlinie bywałem na długo przed tym, zanim sprowadziłem stamtąd swój pierwszy samochód. Pamiętam, że zawsze, gdy mój ojciec rozmawiał ze sprzedawcami, ja gapiłem się na wielką mapę Niemiec. Wodziłem palcem po jeziorach, drogach i miastach, zastanawiając się, jak one naprawdę wyglądają.
– Kiedyś tam pojadę – powiedziałem, wskazując palcem na Rugię.
– Tak, tak, dobrze, dobrze, kiedyś to będzie, bla, bla.
No i tak to wyglądało. Nie traktowano mnie poważnie.
Ale ja naprawdę chciałem. Chciałem tam być.
Na kolejnej nudnej lekcji języka polskiego w liceum zacząłem czytać o wyprawach rowerowych. Skomplikowane, ale cóż. Jakie miałoby być dla kogoś, kto tak naprawdę wciąż był dzieciakiem. Rowerem to jedno. Ale za granicę? Samemu?
Wróciłem do tematu w czasie pandemii. Jak każdy, chciałem uciec. Gdzieś daleko, najdalej od czterech ścian. Mój przyjaciel odmówił, ale inny znajomy ogarnął ludzi i mieliśmy plan na naszą czwórkę. Trasa pomyślana, noclegi na dziko. To wydawało się takie proste, a gdy patrzyłem po raz kolejny na tę samą mapę, było to zupełnie inne spojrzenie. Ekscytacja ogarniała mnie.
Oczywiście, rodzice, jak to rodzice, mieli jakieś obiekcje. A co jak Ci koło odpadnie? A co jak ktoś Cię porwie? A co jak Cię pożre aligator z meklemburskiego jeziora? Sratatata. Już wtedy na szczęście wiedziałem, że gotów nie będę nigdy. Ogarnąłem wszystko i ruszyliśmy w podróż, nie mając nawet kuchenki gazowej.
Oszczędzę opowieści, jak to było, bo choć ostatecznie wyruszyliśmy w trzech, to wróciliśmy w dwóch, a ja schudłem, choć przy kości nie byłem nigdy (i mam nadzieję, że tak pozostanie). Dojechaliśmy na Rugię. I co było?
No nic.
Wiejący wiatr, gryzące komary no i parę atrakcji do objechania rowerem, jak wszędzie. Niby nic specjalnego, ale podróż zapamiętam na zawsze. Dlaczego?
No właśnie. Podróż.
Do miejsca, gdzie chcesz być, prowadzi zawsze jakaś droga. I nie licz na to, że będziesz ją znał. To paradoksalne. Droga ma największe znaczenie w podróży, ale liczy się cel. Bez celu nawet nie wyruszysz. Ale załóżmy, że ustaliłeś drogę, dokładny plan. Teraz to, co mówię wyżej, wydaje się bez sensu. Jak można nie znać drogi?
Jakoś trzeciego dnia zgubiłem telefon i choć mój towarzysz miał swój, musieliśmy oszczędzać baterię. Wyszło na to, że przez tydzień błąkaliśmy się po obcym kraju bez kontaktu ze światem. Pytaliśmy ludzi, używaliśmy papierowych map. W końcu trafiliśmy tam, gdzie chcieliśmy. Stało się tak dlatego, że dobrze wiedzieliśmy, gdzie chcemy być.
Droga jest ważna, ale nie jej plan. Plan się zmienia. Plan trzeba korygować. Jeśli powiesz sobie, że chcesz mieć w wieku 30 lat dom nad morzem i szczęśliwą rodzinę to świetnie. Tylko co wtedy, jak się okaże, że jutro Twój ojciec zachoruje na raka i całe oszczędności wydacie na jego leczenie? Może odpuścisz, a jak wozisz jaja w taczce, to po prostu zmienisz taktykę. Ale drogę nadal będziesz musiał przebyć.
To droga uczy. Podążając nią i pokonując jej trasę, zmieniasz się w zależności od tego, co trzeba przezwyciężyć. Jesteśmy zawsze tacy, jacy możemy być. Bez drogi tak naprawdę nie osiągniesz celu. Można oczywiście iść na skróty albo po prostu mieć farta. Ale to, że kupisz sobie gitarę, nie uczyni z Ciebie muzyka, tak samo, jak pojawienie się w miejscu, gdzie chcesz być, nie sprawi, że wszystko będzie tak, jak sobie wymarzyłeś. Droga może też czasem wywieźć Cię w pole. Czasem będziesz musiał zawrócić, czasem będziesz chciał rzucić wszystko w pizdu. Ale nie możesz stać w miejscu. Zawsze podążamy jakąś drogą.
Ta podróż była wspaniała, bo totalnie zmieniła moje postrzeganie rzeczywistości. Zmieniła mnie, moje Ja. Gryzące me łydki nadmorskie komary nie były moim trofeum, nie dały mi poczucia zwycięstwa. To mój wysiłek mi to dał. To on doprowadził mnie tam, gdzie chciałem być. Stworzył mnie takiego, jakim miałem być, aby trafić tam, gdzie chcę.
Bo tu nie chodzi o to, gdzie jesteś. Tu chodzi o to, KIM jesteś.
Życie to podróż do wnętrza siebie. To, gdzie jesteśmy, jest odbiciem tego, kim jesteśmy. Jeśli chcesz trafić do miejsca, gdzie chcesz być, stań się tym, kim powinieneś być. Może się okazać, że wcale nie trzeba przebywać setek kilometrów, żeby odbyć naprawdę ekscytującą przygodę.
PS
Teraz zawsze, jak przyjeżdżam do tego biura, to znów patrzę na tę mapę. I gdyby ktoś mi się przyjrzał, mógłby dostrzec, jak kąciki moich ust nieznacznie idą w górę.
O autorze
Student II roku filozofii na Uniwersytecie Adama Mickiewcza oraz zarządzania na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Wegetarianin, abstynent, biegacz; pasjonat neoplatonizmu.