Niedawno miałam okazję wybrać się do Opery Wrocławskiej – wiedziałam tylko, że podziwiać będę Skrzypka na dachu w reżyserii Marka Weissa. Nie znając więcej szczegółów, głowiłam się nad tym, jak potoczą się losy tytułowego bohatera. Dlaczego został skrzypkiem? Co robi na dachu? Czekało mnie jednak ogromne zdziwienie. Okazało się, że założenie, iż rzecz dotyczyć będzie tytułowego skrzypka, było błędne. Przed moimi oczami rozegrał się musical w dwóch aktach, opowiadający historię ubogiego mleczarza o imieniu Tewje, jego żony Gołdy oraz ich trzech córek, pragnących wyjść za mąż. Akcja toczy się w fikcyjnej rosyjskiej wsi o nazwie Anatewka na początku XX wieku. Wieś zamieszkuje żydowska społeczność, która ponad wszystko kieruje się tradycją.
Czasy się zmieniają…
Jak wiadomo, w Rosji był to czas rewolucji. Prawdopodobnie to echo tych wydarzeń doprowadza w ostatnim akcie do wysiedlenia ludności Anatewki. Tewje również przeżywa pewnego rodzaju wewnętrzną rewolucję. Jego tradycjonalistyczne poglądy wystawione zostają na próbę, gdy jedna z córek – Cajtel – nie chce wyjść za mąż za zamożnego rzeźnika, upatrzonego dla niej przez swatkę. Dziewczyna zakochuje się w ubogim krawcu o imieniu Molt, którego marzeniem jest zakup własnej maszyny do szycia. Ojciec z początku sprzeciwia się ich związkowi, jednak gdy widzi, jak bardzo są w sobie zakochani, postanawia dać im swoje błogosławieństwo. Na tym historia się nie kończy, ponieważ jego pozostałe dwie córki również zakochują się w kontrowersyjnych mężczyznach. Mleczarz bardzo to przeżywa i nie chce zgodzić się na kolejne odstępstwa od tradycji. Pragnie znaleźć dla nich „normalnych” mężów w Anatewce. Ostatecznie ugina się i pozwala młodym iść swoją drogą. Staje się przez to symbolem zerwania ze starymi zwyczajami. W adaptacji spektaklu dla Opery Wrocławskiej, której autorem jest Adam Frontczak, w rolę Tewjego wcielił się Jacek Jaskuła i sprawdził się w niej fenomenalnie. Gdy głębokim basem wyśpiewywał słowo „tradycja”, przechodziły mnie ciarki.
Gołda – niespodziewanie ważna postać
Moim zdaniem, na szczególne wyróżnienie zasługuje kłótliwa żona mleczarza – Gołda. Znakomita gra aktorska Barbary Bagińskiej idealnie oddała wielowymiarowość tej postaci. To ona sprawiała, że w trakcie musicalu na mojej twarzy wielokrotnie pojawiał się uśmiech. Faktem jest, że na scenie przeważnie można było ją zobaczyć naburmuszoną. Została też w głównej mierze przedstawiona jako zwolenniczka tradycji. Warto zaznaczyć, że jest przede wszystkim kobietą silną, zahartowaną przez trudne warunki życiowe. Mieszkając przez wiele lat w małej społeczności, nauczyła się zaradności i realistycznego podejścia do życia. Mimo to, w końcu ona również daje się przekonać co do słuszności decyzji córek. Na pytanie męża o to, czy go kocha, odpowiada następująco:
Dwadzieścia pięć lat prałam ci, gotowałam, sprzątałam, rodziłam dzieci, doiłam krowę… Przez dwadzieścia pięć lat żyłam z tobą, walczyłam, głodowałam, spałam z tobą. Jeśli to nie jest miłość, to co nią jest?
Wysoki poziom widowiska
Wszyscy aktorzy i aktorki wypadli bardzo dobrze. Widać było efekty starannych przygotowań oraz znakomity warsztat obsady. Piękny śpiew operowy był kolejnym elementem, który sprawił, że całość oglądałam z zapartym tchem. Lekkość, z jaką słowa wydobywały się z ust śpiewaczy i śpiewaczek momentami wciskała mnie w fotel. Choreografia, o którą zadbała Bożena Klimczak, również trzymała wysoki poziom. W pamięci utkwił mi w szczególności taniec z butelkami. Każdy ruch tancerzy wydawał się zaplanowany i odwzorowany idealnie. Mężczyźni odziani w czarne płaszcze i kapelusze wykonywali skomplikowaną choreografię, jednocześnie balansując butelki na głowach. Wspaniała oprawa muzyczna w wykonaniu orkiestry z Tomaszem Szrederem w roli dyrygenta posłużyła za wspaniałe tło dla artystów na scenie i niewątpliwie była idealnym zwieńczeniem pieczołowicie przygotowanej sztuki.
Dekoracje wprawiły mnie w osłupienie. Pojawiły się ruchome elementy dodające scenografii głębi, a z każdym kolejnym aktem scena przechodziła niezwykłą przemianę. W ten sposób otoczenie zawsze było odpowiednio dopasowane do rozgrywających się wydarzeń. Kostiumy stworzone przez Ryszarda Kaję zadziwiały przede wszystkim niezwykłą dbałością o szczegóły. Suknie i płaszcze nie wyglądały idealnie, nosiły znamiona użytkowania, co nadawało im realizmu. Kolorystyka ubrań została utrzymana w skali szarości i brązu, tylko gdzieniegdzie pojawiały się blade kolory. Biorąc pod uwagę biedę społeczności Anatewki, było to jak najbardziej rozsądne posunięcie.
Co z tym skrzypkiem?
Owszem, tytułowy skrzypek pojawiał się na scenie wielokrotnie, dając popis pięknej gry na skrzypcach. Zdawał się zjawiać w szczególności w momentach smutku Tewjego, pełniąc rolę pocieszyciela. Jego rola niewiele wnosiła do fabuły spektaklu, a mimo to zdawała się konieczna dla jego istnienia. Dlaczego więc tytuł brzmi: Skrzypek na Dachu, a nie na przykład: Tewje w Anatewce? Być może dlatego, że skrzypek to swego rodzaju analogia mleczarza, a dach, na którym gra to analogia owej wsi. Szerzej ujmując, jest to przedstawienie człowieka i jego życia. W końcu, jak mówi sam Tewje:
Każdy z nas jest właśnie takim skrzypkiem na dachu, starając się wydobywać z życia pogodny, dźwięczny ton, nie łamiąc przy tym karku.
Co ciekawe, inspiracją dla postaci skrzypka był ponoć obraz Marca Chagalla, przedstawiający właśnie stojącego na dachu mężczyznę, grającego na skrzypcach.
Fot. nagłówka: Joel Wyncott
O autorze
Studiuję twórcze pisanie i edytorstwo na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Uwielbiam sztukę filmową, literaturę oraz długie spacery 🙂