Wacław Radziwinowicz, publicysta znakomicie zorientowany, jeśli chodzi o kwestię mentalności rosyjskiego społeczeństwa i polityki Kremla, w 2012 roku na łamach „Gazety Wyborczej” wypowiedział pozornie zabawne, ale niezwykle celne słowa. Kiedy na jednym krańcu kraju, choćby w Kaliningradzie, jeszcze piją, to na drugim, choćby na Czukotce, już leczą kaca. Federacja rozciąga się przez dziewięć stref czasowych… — zauważył publicysta. Pozornie nic odkrywczego, jednak słowa Radziwinowicza mogą być punktem wyjścia do zrozumienia wielu, ciężkich do pojęcia, aspektów polityki Kremla. Im państwo jest bardziej rozległe, tym potencjalnie musi mierzyć się z większymi kłopotami związanymi ze zróżnicowaniem etnicznym i kulturowym jego mieszkańców. Rosja od lat podejmuje działania, by takie problemy wyeliminować. Cały czas tymi samymi, zaledwie sofistycznie skutecznymi metodami.
Potęga przesiedleń
Historycy spierają się nadal, czy dzieje Imperium Rosyjskiego należy datować od przyłączenia do Moskwy Nowogrodu Wielkiego w 1478 roku, czy dopiero od zdobycia Kazania w 155213. Nie wchodząc tutaj w owe spory, zauważmy wszakże, iż w obu przypadkach zaobserwować możemy poruszające wyobraźnię przykłady zastosowania masowych deportacji jako metody represji i zarazem administrowania imperialną przestrzenią.
To fragment książki „Metamorfozy Imperium Rosyjskiego 1721-1921. Geopolityka, ody i narody” autorstwa Andrzeja Nowaka, znawcy stosunków polsko-rosyjskich i sowietologa. Transfer ludności — o ile w tak srogi sposób można nazwać deportacje — to niezwykle potężne narzędzie, dzięki któremu Rosja może utrzymywać w ryzach swoje granice od setek lat, jednocześnie mocno psując europejską strukturę etniczną.
Te same praktyki od lat
Niebagatelny wpływ na współczesny, polityczny obraz Starego Kontynentu mają, bez wątpienia, masowe przesiedlenia ludności zaplanowane przez bezwzględnego tyrana, Józefa Stalina. Do bliższego poznania tej okrutnej metody i jej oddziaływania na dzisiejszą sytuację geopolityczną Rosji, warto cofnąć się do czasów carskich. W końcu Władimir Putin nałogowo wykorzystuje polityczne schematy zarówno z czasów komunizmu, jak i monarchii absolutnej — jedynie realizuje je w sposób ciut nowocześniejszy.
Geneza konfliktu azersko-ormiańskiego
Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd wziął się ten cały konflikt między Azerbejdżanem a Armenią, to mam dla was, krótką, acz zrozumiałą i raczej przewidywalną odpowiedź — wina Rosji. Na początku XIX wieku, przedstawiony na mapie poniżej, Kaukaz Południowy znajdował się w carskich rękach. Rosja wcale nie miała łatwego zadania, bowiem lokalna ludność w znaczącej części wyznawała islam, a ówczesne Imperium przywiązywało bardzo dużą wartość do prawosławia. Ludy kaukaskie nie były zainteresowane „ofertą” nawrócenia się na tak istotną dla Rosji religię. Rosjanie stwierdzili — skoro lokalna ludność nie wita Rosjan i ich zwyczajów chlebem i solą, to na tereny Kaukazu Południowego można sprowadzić kogoś, kto łatwiej podporządkuje się carskiej władzy.
Nietypowa koncepcja zagospodarowania Kaukazu Południowego
Pierwotna koncepcja Rosji była istnym ucieleśnieniem „rosyjskiej myśli technicznej”, bowiem na terytorium Kaukazu sprowadzono Niemców. Ku wielkiemu zaskoczeniu lud, który naturalnie funkcjonował w zupełnie innych warunkach klimatycznych czy nawet kulturowych, nie przystosował się do kaukaskiej specyfiki. Rosjanie zmienili plan i zwrócili swoje oczy w stronę Ormian, którzy sami prosili Rosję o to, by ta znalazła przestrzeń do utworzenia autonomicznej jednostki administracyjnej gdzieś na południowym Kaukazie. Ormianie od lat żyli na terenach Imperium Osmańskiego oraz imperium Kadżarów, czyli dynastii panującej nad Persją (współcześnie Iranem), jednakże Rosja bardziej sprzyjała im interesom, toteż często towarzyszyli Rosji w wyprawach wojennych.
Nagroda dla Ormian
Kąt dla Ormian znalazł się stosunkowo szybko. W ich obronie wystąpił nawet, całkiem dobrze znany Polakom, generał Iwan Paszkiewicz, który, między innymi, w ramach swoistej nagrody za osiągnięcia militarne w rejonie Karabachu został mianowany w 1831 roku tytułem namiestnika Królestwa Polskiego. Paszkiewicz uważał Ormian za ludzi pracowitych, a co najważniejsze, sprzyjających carskim interesom. W efekcie w 1828 roku na terenie azerbejdżańskiego chanatu (mongolsko-tatarski odpowiednik carstwa bądź królestwa) Erywań, utworzono Ormiańską Prowincję, a na jej teren zaczęto stopniowo przesiedlać Ormian. W latach 70. XIX wieku Rosjanie dołożyli jeszcze jedną cegiełkę do likwidacji, kłopotliwego, sporego zróżnicowania kulturowego Południowej Kaukazu. Przeprowadzono akcję przesiedleńczą znaną jako machadżirstwo. Wyznawców Islamu przesiedlono na terytorium Turcji.
Długoterminowe korzyści
Do dziś na obszarach Górskiego Karabachu co jakiś czas dochodzi do napięć spowodowanych roszczeniami terytorialnymi zarówno Azerbejdżanu, jak i Armenii. W obu narodach panuje silnie zakorzenione przekonanie, że ten spór trzeba zakończyć raz na zawsze. Za sprawą Rosji narodził się kolejny konflikt, który ciągnie się już od akcji deportacyjnej. Ktoś się zapyta — a jakie Rosja ma z tego korzyści? Posiada „pod sobą” państwo uzależnione od kierunków polityki Kremla. Nikt nie chciałby być w skórze Armenii, gdyby ta podważała autorytet Władimira Putina. Rosyjski kapitał w strategicznych gałęziach gospodarczych Armenii, m.in. energetyce — rosyjski Gazprom ma monopol na import rosyjskiego gazu dla Armenii aż do 2043 roku. Rosja jest także największym partnerem Armenii w kwestii zarówno eksportu, jak i importu surowców.
Ignorancja zachodu
Zachód bardzo długo nie dostrzegał interesów i żądań mniejszości etnicznych, w szczególności tych z południa Europy. Na zachodzie wiele lat kwitło przekonanie, iż Kaukaz zamieszkiwany jest przez dzikie ludy górskie, pozbawione jakiegokolwiek człowieczeństwa. Europejscy „humaniści” nieszczególnie interesowali się mieszkańcami Kaukazu i raczej mocno lekceważyły ich kulturę czy wkład w rozwój nauki. To przekonanie ciągnęło się od wielu lat i sprytnie wykorzystała to Rosja, która de facto jako pierwsza „doceniła” dorobek kulturowy Ormian. Oczywiście zrobiła to z pragnienia umocnienia potęgi imperium, a nie miłości do ludów ormiańskich i ich kulturowej specyfiki, jednak i tak dała im więcej „atencji” niż Europa. To należy rozpatrywać jako cenną nauczkę na przyszłość. Ignorowanie i marginalizacja interesów czy kultury nawet pozornie nieszkodliwych i niezbyt silnych mniejszości etnicznych może obrócić się przeciwko nam i sporo zamieszać w świecie polityki — casus konfliktu azersko-ormiańskiego.
Rosyjski sposób na czystki etniczne
Grupą etniczną szczególnie poszkodowaną przez brutalną politykę przesiedleńczą Rosji byli tatarzy krymscy. Próby wyeliminowania ich unikatowej kultury miały miejsce niemal od samego początku istnienia ZSRR. Armia Czerwona dokonywała masowych mordów, a ich polityka doprowadziła do klęski głodu, która dotknęła Krym i doprowadziła do śmierci nawet stu tysięcy osób. Wszystko to w ramach rusyfikacji Krymu. Tatarzy krymscy nie kryli swoich narodowo-wyzwoleńczych pokus, nie chcieli podporządkowywać się komunistycznym władzom. Rosjanie zaczęli narzucać im swoją kulturę, próbowali wyeliminować muzułmańskie duchowieństwo. Gdy podczas II Wojny Światowej na Krymie znaleźli się Niemcy, ludność tatarska szukała możliwości współpracy. III Rzesza wśród miejscowej ludności dostrzegła potencjał. Część tatarów krymskich zaczęła militarną współpracę z Niemcami. Kiedy jednak Krym wrócił pod rosyjską egidę, ZSRR postanowiło wysiedlić ludność krymskotatarską. Była to, w pewnym sensie, forma kary za kolaborację z nazistami. Szacuje się, że w związku z wysiedleniem mogło zginąć nawet 100 000 tatarów krymskich.
Przesiedlenia Stalina a aneksja Krymu
Z pewnością ta zbrodnicza forma zagospodarowania terenu poniekąd pomogła Władimirowi Putinowi w aneksji Krymu, obecnie zamieszkiwanego przez głównie rosyjskojęzyczną ludność. Polityka Rosji opiera się poniekąd na krwawym wizjonerstwie. Mało który naród potrafi dokonywać brutalnych wysiedleń, ludobójstw czy innych form eliminacji niezwiązanych z Rosją kultur, by ułatwić ekspansję i rozwój. Temu, co przez ostatnie 100 lat działo się na Krymie, sprzyjał również zachód, który swoją lekceważącą postawą dawał ciche przyzwolenie Rosji na to, by ta traktowała miejscową ludność jak zabawki.
Odpowiedzialność zbiorowa
Stalin był znany ze zbrodniczego podejścia do mniejszości etnicznych. Kłóciło się to z internacjonalizmem głoszonym przez komunistycznych teoretyków. Przywódca ZSRR był kontynuatorem skrajnie nacjonalistycznej polityki Rosji z czasów caratu, zresztą na pewnym etapie wojny imperium Stalina wprost odwoływało się do tradycji i wojen toczonych w imię carskiej Rosji. W tę narrację doskonale wpisywały się także praktyki stosowane wobec mniejszości kałmuckiej. ZSRR oskarżyło Kałmuków o kolaborację z Hitlerem, urządzono obławę, a złapanych deportowano w głąb Syberii, gdy temperatura sięgała poniżej minus trzydziestu stopni Celsjusza. Niemal połowa deportowanych zginęła — przez choroby, mróz, wycieńczenie. Ci, którzy podczas wywózki uszli z życiem, wcale nie mogli odetchnąć z ulgą, bowiem warunki atmosferyczne na Syberii nie sprzyjały uprawom, co w efekcie przekładało się na ogromny głód.
Krwawa narracja ZSRR
Przesiedlenie Kałmuków zatem było, swego rodzaju, akcją zrealizowaną dla krwawej idei Stalina. Rosja miała być tak rosyjska, jak tylko było to możliwe. Wśród Kałmuków zakorzeniona była myśl narodowowyzwoleńcza, jednak Rosjanie szybko wybili ją z ich głów, podobnie zresztą jak innym mniejszościom etnicznym. Stanowili potencjalne ryzyko, nie wpasowywali się w rodzimą kulturę, więc z automatu byli skazani na cierpienie. ZSRR w wyważony sposób przedstawiało swoje racje: że Kałmucy zasłużyli sobie na taki los, bo współpracowali z Hitlerem. Józef Stalin z ogromną łatwością skazywał mniejszości etniczne na śmierć bądź ogromne cierpienie z powodu wyimaginowanych, masowych kolaboracji. Oczywiście, opresjonowane grupy, w jakimś stopniu, współpracowały z III Rzeszą, jednak gdy dochodziło do karania, stosowano skrajnie niesprawiedliwą zasadę „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Kiedy jeden nie-Rosjanin współpracował z nazistami to poza nim, jego rodziną i przyjaciółmi należało ukarać kolejne, niewinne osoby.
Makiawelizm w rosyjskim wydaniu
Rosja to państwo naprawdę specyficzne. Nieraz ciężko zrozumieć tamtejszą mentalność, która, zdaniem wielu ekspertów, uniemożliwia wprowadzenie tam demokratycznych standardów. Rosja nie ma żadnych demokratycznych tradycji. To kraj, który niemal od początku istnienia aż po dziś rządzony jest twardą ręką. Każda próba wprowadzania zachodnioeuropejskich standardów kończyła się klapą. By przez wieki utrzymywać swoją potęgę, rosyjscy politycy stosowali nietypowe, niekiedy brutalne praktyki, które, być może, ciężko nam pojąć. Przesiedlenia, najczęściej nakreślone cierpieniem, całkowitą dewastacją unikatowych kultur, religii stały się swego rodzaju narzędziem, by poszerzać swoją ekspansję, a następnie utrzymywać potęgę. Taka jest smutna i brutalna prawda o wschodnim imperium, pozbawionym moralnych hamulców. Makiawelistyczna maksyma „cel uświęca środki” idealnie opisuje politykę Rosji, niezależnie od okresu historycznego. Tak było, tak jest i wiele wskazuje na to, że nieprędko ulegnie to zmianie.
Zagrożenie dla Rosji
Utrzymywanie integralności terytorialnej państwa o powierzchni 17 100 000 km² to niezwykle karkołomna sztuka. Rosjanom udawało się to przez wieki, ale przyszłość jest owiana, być może gorzką, tajemnicą. W polityce międzynarodowej pojawił się bowiem przepotężny gracz — Chińska Republika „Ludowa”. Państwo, na pierwszy rzut oka, niewkładające palców między drzwi, trzymające się z dala od zbrojnych konfliktów, gdy tylko te nie zagrażają bezpośrednio ich interesom. Ot, taki cichy, ale i niezwykle potężny obserwator tego, co dzieje się na świecie.
Porachunki historyczne, które zniszczą integralność terytorialną Rosji?
Agresywna polityka ekspansyjna prowadzona od lat przez Rosję może w przyszłości stać się dla imperium mieczem obosiecznym. Wojny Opiumowe, w których Rosja udziału nie brała, paradoksalnie bardzo mocno przyczyniły się do zwiększenia potęgi imperium. Chińczycy stracili około milion kilometrów kwadratowych na rzecz Cesarstwa Rosyjskiego. Pod koniec XX wieku, Państwo Środka i jego mieszkańcy, odczuli negatywne skutki przeludnienia i zaczęli swoją ekspansję na północ, czyli do Rosji. W mniejszych miejscowościach, na wschodzie Rosji, Chińczycy stanowią około ⅓ liczby mieszkańców. Prężnie działają w handlu, chiński język coraz częściej pojawia się na ulicach. Gdyby tendencja wzrostowa się utrzymała, chińskie roszczenia terytorialne byłyby już czymś znacznie więcej niż mrzonką i Putin bądź jego następca będą musieli poważnie potraktować pretensje wschodniego sąsiada.
Rosja ofiarą swojej własnej filozofii
W tej materii nie pozostało nam nic więcej niż gdybanie, jednak gdyby moje słowa okazały się prorocze, historia dałaby Rosji prztyczka w nos albo i nawet kolokwialnego „plaskacza”. Rosja mogłaby stracić część swojego terytorium w taki sam sposób, jaki znaczącą część terytoriów pozyskała. Krym stał się rosyjski, bowiem znacząca część mieszkańców jest rosyjskojęzyczna. Taką filozofię wyznaje Kreml. Sprzyjające rosyjskim interesom Naddniestrze nie należy do Mołdawii ze względu na sporą grupę rosyjskojęzycznej ludności.
Co więcej, w 2017 roku, zdecydowano o zrównaniu symboliki rosyjskiej z symboliką naddniestrzańską. To typowa rosyjska metoda na podporządkowanie sobie danego terytorium. Skoro więc zdaniem Kremla, Krym jest rosyjski ze względu na dużą grupę rosyjskojęzycznej ludności, czemu za parę lat, taki Kraj Zabajkalski nie miałby być chiński? Władza centralistyczna po wschodniej stronie Rosji nie jest wcale tak silna, toteż władze regionalne mają w praktyce dużo więcej autonomii, co już jest narzędziem Chin do zwiększania wpływów na tamtejszych obszarach. Przykładów nie trzeba szukać wcale daleko. W 2015 roku, władze Kraju Zabajkalskiego podpisały list intencyjny pozwalający chińskiej spółce inwestycyjnej na wydzierżawienie obszaru 115 tys. hektarów ziemi. To w dalszej perspektywie może stać się olbrzymim ciosem w integralność terytorialną Rosji.
„Ostatnie Imperium”
Czy tak będzie? Cóż, tego nie wiemy i pozostaje nam jedynie obserwować sytuację na wschodzie. Polacy, w dużej części, życzyliby Rosji takiego scenariusza. Trzeba jednak pamiętać, że Chiny należy traktować bardziej jako „mniejsze zło” niżeli przyjaciela, który potencjalnie może zaszkodzić naszemu wrogowi. Niemniej jednak naturalna zemsta, m.in. za brutalną politykę przesiedleńczą, która stała się narzędziem do poszerzania rosyjskiego terytorium, może przywróciłaby wiarę w karmę. Czasy imperiów skończyły się już naprawdę dawno temu i to ostatnie, które rozsiadło się w Europie i Azji niczym na wygodnej, skórzanej kanapie, powinno mieć swój kres.
Pamięć — rzecz święta
O rosyjskich zbrodniach z przeszłości warto pamiętać. Z rąk Rosji nie ucierpieliśmy wyłącznie my, ale i odległe od nas kulturowo mniejszości narodowe czy etniczne. Infantylna idea panslawizmu i rosyjski imperializm to dwa wirusy, które przyczyniły się do wyniszczenia zróżnicowania kulturowego w Europie, ale przede wszystkim — zamordowały wielu ludzi, takich jak my. Wyznających inną religię, praktykujących inne obrzędy, z odmienną mentalnością, ale ludzi. O dehumanizującej polityce Rosji nie możemy zapomnieć — dla dobra Polski, Europy i całego świata.
Fot. nagłówka: Flickr
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.