Przejdź do treści

Ropa, dżungla i polityka – spór o Essequibo

Mapa Wenezueli, Ekwaduro i Gujany

Wenezuela mogłaby być Katarem Ameryki Południowej. Zamiast tego w ostatnich latach znana jest głównie z korupcji, niebotycznie wysokiej inflacji i masowych migracji. Ostatnio również z konfliktu z Gujaną. Powodem jest gęsto zalesiony obszar Essequibo i umowa sprzed kilkuset lat. 

Palcem po mapie – gdzie leży Wenezuela i Gujana? 

Warto przyjrzeć się gdzie znajduje się teren, rozpalający od kilku tygodni komentatorów spraw międzynarodowych. 

Wenezuela

Wenezuela to kraj w północno wschodniej części Ameryki Południowej. Posiada ponad dwa tysiące osiemset kilometrów linii brzegowej nad Oceanem Atlantyckim i Morzem Karaibskim. Kraj, który od dekady mierzy się z poważnym kryzysem wewnętrznym. Inflacja w tym kraju wynosi obecnie 282,2% (sic!). Urzędujący prezydent, Nicolas Maduro, jest przez wielu uważany za dyktatora i uzurpatora. W 2019 roku doszło do kryzysu konstytucyjnego i ostrego sporu pomiędzy Maduro a przedstawicielem opozycji, Huanem Guaidó. Wiele państw, w tym Unia Europejska czy USA, uznały wtedy Guaidó za legalną głowę państwa.

Całkowita liczba migrantów, którzy opuścili Wenezuelę z powodu biedy i przemocy władz wyniosła już siedem milionów. Na ironię zakrawa fakt, że pod ziemią znajdują się olbrzymie zasoby ropy naftowej. Państwowe firmy nie mogą jej jednak wydobywać z powodu braku pracowników i technologii. To trochę tak, jakbym chciał otworzyć zamek w drzwiach za pomocą nożyczek.

W ostatnich miesiącach wydawało się, że sytuacja Wenezueli polepsza się. W październiku doszło do spotkania przedstawicieli rządu w Caracas i Waszyngtonie. Prezydent Maduro miał zgodzić się na wypuszczenie więźniów politycznych oraz dopuszczenie międzynarodowych obserwatorów do wyborów prezydenckich w 2024 roku. W zamian Stany miały zawiesić sankcje nałożone na Wenezuelę a amerykańskie firmy rozpoczęłyby wydobycie wenezuelskiej ropy.

Gujana

Gujana z kolei to niewielkie państwo w Ameryce Południowej, którego populacja liczy około ośmiuset tysięcy mieszkańców. Sąsiaduje z Surinamem na wschodzie, Brazylią na południu i Wenezuelą na zachodzie. Stolica, George Town, znajduje się na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Zdecydowana większość obywateli mieszka w miastach i ich okolicach na północy kraju, bliżej wybrzeża. Wschód i południe kraju są porośnięte gęstą dżunglą.

Gujana aż do 1966 roku była kolonią Wielkiej Brytanii. Poza Gujaną Brytyjską, tuż obok znajdowała się Gujana Holenderska (dzisiejszy Surinam) i Francuska, będąca po dziś dzień terytorium zależnym tego europejskiego państwa. 

Istotnym dla sprawy jest fakt, że u wybrzeży Gujany odkryto kilka lat temu bardzo duże złoża ropy naftowej. Obecnie wydobywa je amerykański koncern Exxon Mobile. Na lądzie natomiast od wieków wydobywa się złoto.

Umowa z opóźnionym zapłonem

Sam spór o teren Essequibo wiąże się z okresem kolonialnym. Historia wyzysku tych terenów przez Europejczyków oraz ich spuścizna odciskają piętno także dzisiaj.

Uznaje się, że jako pierwsi do wybrzeży Gujany przybyli Hiszpanie w 1498 roku. Jednakże nie ustanowili w tym regionie swojej kontroli, co zrobili dopiero Holendrzy, którzy założyli tam pierwszą stałą osadę w 1580 roku. W następnych latach z Gujany przywożono setki niewolników, pracujących później na holenderskich plantacjach trzciny cukrowej. Po krótkim okresie francuskiej okupacji tych ziem, w 1831 roku Gujana stała się brytyjska. Teren Essequibo, o który dziś toczy się gra, Brytyjczycy włączyli w obszar swojej kolonii na mocy traktatu z Holandią w 1814 roku.

W okresie brytyjskiego panowania podpisano traktat, który dzisiaj odbija się echem na relacjach na zachodniej półkuli. Miał on uregulować spór na temat przebiegu granicy pomiędzy niepodległą Wenezuelą a brytyjską kolonią. W 1844 roku rząd Wenezueli zakwestionował linię Schomburgha.

Arbitraż z 1899 r.

Linia Schomburgka, nazwana na cześć brytyjskiego podróżnika, rozdzielała tereny kolonii od tych, będących pod kontrolą Caracas. Mając nadzieję na uniknięcie dalszego konfliktu, Londyn zaoferował drugiej stronie przejęcie kontroli nad rzeką Orinoko, zachowując jednocześnie brytyjskie prawa do ziem na wschodzie, rozciągające się aż do rzeki Essequibo. Niezadowolony z porozumienia rząd Wenezueli zaapelował do rządu USA o arbitraż. 

W tamtym czasie amerykańska polityka zagraniczna opierała się o tak zwaną doktrynę Monroe, w myśl której mocarstwa europejskie nie powinny ingerować w sprawy obu Ameryk. To wyjaśnia, dlaczego Waszyngton tak mocno zaangażował się w kryzys.

Powołano pięcioosobową komisję w której zasiadało dwóch przedstawicieli Korony, dwóch sędziów Sądu Najwyższego USA, którzy reprezentowali interesy Wenezueli oraz niezależny arbiter, rosyjski szlachcic Friedrich Fromhold von Martens. 

W 1899 r. ogłoszono werdykt arbitrażu. Wielka Brytania otrzymała prawie całe sporne terytorium aż do wspomnianej linii Schomburgka. Wenezueli nie w smak było takie rozstrzygnięcie sprawy, jednak przyjęła ona werdykt. Do czasu.

List, który rozpalił granicę

Po zakończeniu drugiej wojny światowej, Wenezuelczycy zaczęli kwestionować uczciwość porozumień z dziewiętnastego wieku. Według nich historyczna granica leży wzdłuż rzeki Essequibo, nie zaś na linii Schomburgka. Jako argument za unieważnieniem arbitrażu podawano potajemną umowę zawiązaną przez negocjatorów, korzystną dla Wielkiej Brytanii. Sprawa ta ujrzała światło dzienne, gdy do rządu wenezuelskiego dotarł list od zmarłego Amerykanina, który brał udział w pracach arbitrażowych.  Głównym graczem miał być tu Fiodor Martens, który przekonał arbitrów amerykańskich, że lepiej jest przyznać Wielkiej Brytanii większość terytorium Essequibo niż być przegłosowanym w ostatecznym rozstrzygnięciu. W takim przypadku Wenezuela zostałaby z niczym. Arbitrzy amerykańscy zgodzili się na taki układ, uznając, że to lepsze wyjście niż całkowita porażka.

Fot. jarmoluk | Pixabay

 

W 1962 roku na forum ONZ Wenezuela ogłosiła, że została zmuszona do przyjęcia niekorzystnego traktatu i tym samym uznaje go za nieobowiązujący. Cztery lata później Gujana uzyskała niepodległość od Zjednoczonego Królestwa.

Wenezuela wykopuje topór

Sprawą sporu terytorialnego od wielu lat zajmuje się Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. W 2018 roku roku Gujana wniosła pozew przeciwko Wenezueli. Zażądała w nim, aby Trybunał stwierdził, że orzeczenie z 1899 roku jest ważne i prawomocne. Problem polega na tym, że Wenezuela w ogóle nie uznaje prawa MTS do rozstrzygania w tej kwestii. 

 Pierwszego grudnia MTS nakazał Wenezueli powstrzymanie się od jakichkolwiek ruchów zmieniających układ sił w regionie. Mimo to, dwa dni później w Wenezueli odbyło się referendum. Obywatele mieli odpowiedzieć na pięć pytań z czego ostatnie dotyczyło aneksji terytorium Essequibo. Według Caracas, dziewięćdziesiąt pięć procent głosujących opowiedziało się za przyłączeniem tego regionu do Wenezueli. 

Fot. Jeso Carneiro | Flickr

Dwa dni później prezydent Maduro zaprezentował mapę Wenezueli z Essequibo jako integralną jej częścią. Tego samego dnia mianował generała Alexisa Rodríguez Cabello na funkcję dowódcy wojskowego regionu Essequibo. 

Referendum, w myśl prawa międzynarodowego, nie niesie ze sobą żadnych zmian prawnych. Co więcej, może być ono złamaniem jednej z zasad Karty Narodów Zjednoczonych, zwaną Konstytucją ONZ. W myśl Karty obce państwo nie może ingerować w sprawy, które należą do innego państwa. Jednym z takich zagadnień jest kontrola nad terytorium własnego państwa. 

Pokój to nie mecz jednodniowy 

Kierunki inwazji

W przypadku inwazji na Gujanę, wojska prezydenta Maduro musiałby przedzierać się przez amazońską dżunglę. Dżunglę, w której nie wytyczono żadnych traktów komunikacyjnych. Żeby wyobrazić sobie jak ciężka byłaby to kampania, wystarczy obejrzeć obrazy z wojny w Wietnamie. 

Innym rozwiązaniem byłby desant z morza. Tutaj jednak wojska inwazyjne musiałyby przepłynąć przez wody terytorialne krajów karaibskich.  Kraje te – powiązane z USA – raczej nieprzychylnie patrzeć będą na taki ruch. 

Zostaje atak z południa. W takim przypadku Caracas musiałoby otrzymać zgodę na przemarsz wojsk przez terytorium Brazylii. Prezydent tego kraju, Luiz Inácio Lula da Silva, jest w teorii przyjacielem Maduro. W teorii, bo w praktyce  nie w smak mu wenezuelskie machanie szabelką. Krótko po pierwszych zapowiedziach aneksji Essequibo wojska Brazylii zaczęły przemieszczać się na północ, w kierunku granic z Wenezuela i Gujaną.

Fot. Flickr | Vadsphoto

Reakcja międzynarodowa

Poza standardowym apelem Narodów Zjednoczonych o dyplomatyczne rozwiązanie sporu, deklarację wsparcia Gujany ogłosiły Stany Zjednoczone, martwiące się o stabilne dostawy ropy z gujańskich wód oraz Wielka Brytania. Gujana jest częścią brytyjskiej Wspólnoty Narodów (Commonwealth), więc mimo odejścia od ery kolonialnej to powiązania z Londynem są nadal znaczące. Oczywiście na innych warunkach, jako relacje dwóch niepodległych państw.

Ważną rolę w rozwiązaniu tego kryzysu zaczęło odgrywać malutkie państwo Saint Vincent i Grenadyny. Czternastego grudnia na lotnisku Argyle w pobliżu stolicy, Kingstown, spotkali się prezydenci Wenezueli, Gujany i Brazylii. Do stolicy państwa przylecieli również premierzy Barbadosu, Dominikany,  Trynidadu i Tobago, a także przedstawiciel ONZ.

Goszczący przywódców prezydent Ralph Gonsalves wyraził nadzieję, że takie spotkania będą kontynuowane. Aby użyć metafory krykieta, nie jest to jednodniowy mecz, powiedział po zakończeniu spotkania. 

Wspólny komunikat po zakończeniu rozmów faktycznie wspominał o tym, że prezydenci dwóch zwaśnionych krajów spotkają się w najbliższych miesiącach w Brazylii. Zarówno Nicolas Maduro jak i Irfaan Ali zgodzili się nie używać siły lub groźby jej użycia we wzajemnych stosunkach. Choć groźba regionalnej wojny zdaje się odchodzić to oba kraje nadal prezentują odmienne stanowiska: 

  • Gujana traktuje Essequibo jako integralną część swojego terytorium i uznaje jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w tej kwestii. 
  • Wenezuela nadal rości sobie prawo do tych terenów i odmawia przyznania Trybunałowi prawa do stanowienia w sprawie spornych terenów

Pozostaje jedynie liczyć, że Gujana, po Ukrainie i Strefie Gazy, nie będzie kolejnym miejscem starć zbrojnych.

Fot. Douglas Gonzales | Flickr

O autorze

Student kierunku Bezpieczeństwo Międzynarodowe i Dyplomacja.
Chce pisać o świecie i o ludziach, którzy go tworzą.
Prywatnie mól książkowy, koneser herbat oraz wielbiciel dalekich i bliskich podróży.