Realizm magiczny jako pojęcie może przy pierwszej styczności wprawić laików w nie lada konsternację. Jednakże za tym pozornie sprzecznym epitetem kryje się nazwa jednej z najciekawszych konwencji artystycznych XX wieku, łączącej w sobie elementy świata rzeczywistego z sensualizmem fantastycznej rzeczywistości legend i dawnych mitów.
O realizmie magicznym najczęściej wspomina się w kontekście literatury, w szczególności iberoamerykańskiej (Gabriel Garcia Marquez czy Julio Cortazar), choć na rodzimym gruncie również możemy dostrzec sporo jego przykładów, chociażby w postaci prozy Brunona Schulza czy Olgi Tokarczuk. Jednakże w przypadku dziedziny sztuki, jaką jest kino, temat wydaje się znacznie mniej zbadany. Przy okazji aktualnie trwającego przeglądu Ninateki „Czy to mi się śni? – realizm magiczny w polskim kinie”, w poniższym artykule chciałabym pochylić się nad trzema polskimi produkcjami będącymi jednymi z najciekawszych realizacji wspomnianej konwencji.
„Sanatorium pod klepsydrą” (1973) reż. Wojciech Jerzy Has
Kadr z filmu „Sanatorium pod Klepsydrą”, reż. Wojciech Jerzy Has, fot. Fixafilm
Adaptacja filmowa wybitnego zbioru opowiadań Brunona Schulza, po raz pierwszy opublikowanego w 1937 r., przez wiele lat uchodziła za niewykonalną. Wszystko za przyczyną charakterystycznego języka autora, noszącego znamiona stylu biblijnego i onirycznej atmosfery oryginału, która zdawała się niemożliwa do odtworzenia na srebrnym ekranie. Stąd też pierwsze, sceptyczne opinie odnośnie do filmu Hasa padały właśnie ze strony krytyków literackich takich jak Artur Sandauer, który określił produkcję mianem „groteskowego folkloru” w przeciwieństwie do „kosmicznego” wymiaru prozy Schulza. Nie mniej, pomimo początkowych głosów krytycznych, „Sanatorium pod klepsydrą” Wojciecha Jerzego Hasa odniosło olbrzymi sukces na arenie międzynarodowej – świadczy o tym, chociażby otrzymana przezeń Nagroda Jury Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes oraz nominacja do Złotej Palmy, nie wspominając o licznych pozytywnych recenzjach w „Chicago tribune” czy francuskim „La Monde”.
Film opowiada historię Józefa – bohatera znanego odbiorcy już z wcześniejszego zbioru opowiadań Schulza pt. „Sklepy cynamonowe”, który trafia do tytułowego sanatorium, aby odwiedzić znajdującego się na łożu śmierci ojca. Na miejscu spotyka tajemniczego doktora Gotarda (w tej roli niezastąpiony Gustaw Holoubek), który wyjaśnia mu, że w uzdrowisku czas nie płynie w sposób linearny i dzięki temu, pomimo śmierci w świecie zewnętrznym, tutaj jego ojciec w dalszym ciągu żyje. Kolejno Józef wyrusza w balansującą na granicy jawy i snu podróż po obrazach i wspomnieniach znanych ze swojego dzieciństwa – rodzinnego miasteczka, sklepu prowadzonego przez ojca czy postaci takich jak opiekunka Adela, będąca uosobieniem młodzieńczych fascynacji erotycznych. Widzowi zostają przybliżone wątki z opowiadań, takich jak „Ptaki” czy „Noc wielkiego sezonu”, które płynnie przechodzą z jednego w drugie. Chociaż na pierwszy rzut oka prowadzona w ten sposób narracja sprawia wrażenie kalejdoskopu luźno powiązanych scen, w istocie całość ma formę przemyślanej kompozycji klamrowej.
Kadr z filmu „Sanatorium pod Klepsydrą”, reż. Wojciech Jerzy Has, fot. Filmoteka Narodowa / www.fototeka.fn.org.pl
Równie kluczową rolę w produkcji Wojciecha Hasa odgrywają elementy kultury żydowskiej, które, choć stanowiły istotne tło oryginalnych opowiadań Schulza, zostają uwydatnione i poddane reinterpretacji w perspektywie doświadczenia Holocaustu, co nadaje poszczególnym scenom symboliczny i katastroficzny wydźwięk – mowa tutaj m.in. o uczcie szabatowej czy momencie, w którym bohater obserwuje z piwnicy ludzi opuszczających miasto w panice. Ten aspekt spowodował również negatywny odbiór filmu w kręgu ówczesnej władzy – początek prac nad produkcją przypadł bowiem na rok 1968, a więc okres antysemickiej nagonki za rządów Gomułki związanej z zaangażowaniem bloku wschodniego w wojnę sześciodniową w Izraelu. Sam reżyser decyzję o wysłaniu produkcji na festiwal w Cannes, pomimo sprzeciwu komunistów, przypłacił zakazem realizacji kolejnych filmów na kolejne dziesięć lat.
Jeśli genialna adaptacja oryginału czy mnogość płaszczyzn interpretacyjnych, w jakich można rozpatrywać dzieło Hasa, nie stanowią wystarczająco przekonujących powodów, aby skusić się na seans, kolejną zaletą „Sanatorium pod klepsydrą” pozostaje scenografia. Imponująco długie ujęcia, przepełnione kolorami kadry, kunsztowne kostiumy czy sposób oświetlenia planów stanowi prawdziwą ucztę dla oka i trzeba zgodzić się z opinią Darka Kuźmy, który stwierdził, że „każdy inteligentny, otwarty i szanujący niezwykłość filmowego wizjonerstwa widz powinien spróbować stawić tej produkcji czoła”.
„Angelus” (2000) reż. Lech Majewski
Kadr z filmu „Angelus”, reż. Lech Majewski, fot.366weirdmovies
Film Lecha Majewskiego to bez wątpienia najoryginalniejsza fabularnie i realizacyjnie produkcja w tym zestawieniu. Dlaczego? „Angelus” to oparta na autentycznych wydarzeniach opowieść o losach janowskiej gminy okultystycznej, powstałej w latach 30. na Śląsku i działającej w dwóch pierwszych dekadach powojennych. Pierwsze sceny przedstawiają ostatnie chwile życia mistrza grupy, który na łożu śmierci wyjawia swoim wychowankom trzy proroctwa: zapowiedź wielkiej wojny, nastania „czerwonego pomoru” i ostatnie, mówiące o Apokalipsie. Wraz z wybuchem I wojny światowej i początkiem rządów komunistów, uczniowie nabierają przekonania, że przepowiednie zaczynają się spełniać i badając znaki oraz księgi pozostawione przez mentora, dochodzą do wniosku, że trzecia z nich również dojdzie do skutku. Ma się to wydarzyć już wkrótce, ponieważ zgodnie z obliczeniami następcy Mistrza – Teofila, już niedługo konfiguracja planet z Saturnem spowoduje uderzenie w Ziemię apokaliptycznego promienia. Aby temu zapobiec, członkowie grupy muszą odnaleźć tytułowego Angelusa, czyli czystego, niewinnego młodzieńca; tylko jego poświęcenie jest bowiem w stanie ocalić ludzkość.
Przedstawienie perypetii oryginalnych i wyrazistych bohaterów na tle wielkich przemian historycznych, przeplatane elementami surrealistycznymi i fantastycznymi sprawiło, że wśród krytyków „Angelus” doczekał się miana polskiej odpowiedzi na „Sto lat samotności”. Janów, niczym znane z powieści Marqueza Macondo, staje się przestrzenią, w której jawa miesza się ze snem, a postaci nie kwestionują groteskowych zasad funkcjonowania swojego małego, magicznego świata. Warto przy tym wspomnieć, że produkcja Majewskiego jest przy tym jedynym polskim filmem, w którym wszystkie dialogi zostały nakręcone w języku śląskim(!), co również nadaje jej niesamowitego, ludowego klimatu.
Kadr z filmu „Angelus”, reż. Lech Majewski, fot. Filmweb
Mówiąc o „Angelusie” z pewnością warto poświęcić chwilę scenografii. Na pierwszy rzut oka zachwyca jej barwność i malarskość – nie jest to zabieg przypadkowy, ponieważ reżyserowi zależało na upodobnieniu poszczególnych scen do prymitywnych obrazów, których autorami są sami bohaterzy filmu (głównie Teofil Ciepka i Erwin Sówka). Ponadto sposób ustawienia bohaterów w scenie czy charakterystyczna symetria przywodzą na myśl słynące ze swojej estetyki dzieła innych znanych, współczesnych filmowców, takich jak Wes Anderson czy – pod względem hipnotyzującej, niemal psychodelicznej aury – Jodorovsky.
„Angelus” to z pewnością dzieło nietuzinkowe i pod wieloma względami nowatorskie w polskiej kinematografii. Zdecydowanie nie jest to film, który przypadnie do gustu każdemu, ale dla fanów kina niezależnego – znużonych tradycyjnymi zabiegami artystycznymi i poszukujących czegoś całkowicie nowego – obowiązkowa pozycja na liście do obejrzenia.
„Córki dancingu” (2016) reż. Agnieszka Smoczyńska
Anglojęzyczny plakat filmu „Córki dancingu”, fot. Imdb
Agnieszka Smoczyńska w swoim debiucie serwuje retelling klasycznej baśni Hansa Christiana Andersena o małej syrence, przeniesionej w realia Warszawy lat 80. Czy jest to podejście udane? To należałoby pozostawić już do indywidualnej oceny widza. Jedno jest pewne – „Córkom dancingu” bliżej do oryginalnego pierwowzoru aniżeli ocenzurowanej, disneyowskiej wersji.
„Córki dancingu” to bowiem film bardzo specyficzny, łączący w sobie elementy kiczu nocnej sceny stolicy u schyłku PRL-u, romansu, krwawych elementów horroru, a nawet… musicalu. Produkcja opowiada historię dwóch syrenich sióstr – Srebrnej i Złotej, które postanawiają wyjść na ląd i rozpocząć karierę muzyczną w chórkach zespołu jednego z warszawskich klubów nocnych, gdzie trafiają pod opiekę wokalistki (Kinga Preis). Każda z syren doświadcza innych problemów związanych z nową rzeczywistością życia na lądzie – Złota nieszczęśliwie zakochuje się w Basiście, natomiast Srebrna stara się ocalić siostrę przed czekającym ją tragicznym losem i jednocześnie walczyć z głodem ludzkiego mięsa.
Kadr z filmu „Córki dancingu”, reż. Agnieszka Smoczyńska, fot. Kuba Kijowski PSC
Chociaż „Córki dancingu” niewątpliwie należałoby uznać za jedną z najciekawszych polskich produkcji w nurcie realizmu magicznego ostatnich lat, nie można oprzeć się wrażeniu, że jej potencjał nie został w pełni wykorzystany. Mocną stronę na pewno stanowi scenografia i sam zamysł fabularny; mroczna, baśniowa atmosfera zostaje mistrzowsko wykreowana i utrzymana aż do samego końca poprzez zastosowanie chłodnych odcieni niebieskiego i zieleni w oświetleniu. Klimat lat 80. nie jest jednak równie mocno wyczuwalny – co prawda co jakiś czas pojawi się scena z kolejką, milicją czy przekupywaniem lekarza wódką, lecz ostatecznie trudno oprzeć się wrażeniu, że historia Srebrnej i Złotej równie dobrze mogłaby się dziać w Warszawie, jaką znamy dzisiaj i niewiele by to zmieniło. Choć z drugiej strony może to być celowy zamysł twórczyni, służący podkreśleniu uniwersalizmu andersenowskiej baśni.
Jak możemy zauważyć, liczni twórcy filmowi ostatnich pięćdziesięciu lat podejmowali się stworzenia polskiego wydania magicznego realizmu i przetłumaczenia jego charakterystycznych cech na język kina. Rezultaty tych prób były wszelakie – mamy wśród nich zarówno dzieła słynne na skalę światową, nowatorski eksperyment, którego kanwą stały się prawdziwe wydarzenia, jak i hołd złożony baśni w estetyce klubowego kiczu. Tym, co pozostaje niepodważalne, jest natomiast wewnętrzne zróżnicowanie tego zjawiska, które gwarantuje, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie.
O autorze
Studentka prawa i polonistyki. Dużo mówi o historii i kulturze , a jeszcze więcej o niej pisze. Kocha stare kino, muzykę z lat 70. i literaturę piękną.