Stosunkowo niedawno każdy z nas stał się świadkiem wydarzenia, które można określić jako przełomową chwilę w dziejach nie tylko Europy, ale i świata. Śmierć brytyjskiej królowej, bowiem to o niej mowa, dla wielu stanowi zakończenie pewnej ery w dziejach współczesnych – stąd nic więc dziwnego, że tygodniowe uroczystości pogrzebowe relacjonowane były przez media na całym świecie. Ludzie, nawet ci na co dzień niezainteresowani losem rodziny królewskiej, z najwyższym zainteresowaniem śledzili wszelkie przekazy i relacje, prezentowane przez serwisy informacyjne.
Obrazy z kamer wyświetlane w telewizji oraz wypowiedzi dziennikarzy skupiały się głównie, co zrozumiałe, na samym centrum wydarzeń, pomijając całą „ludzką otoczkę” tych uroczystości. Widzowie mogli śledzić wszystko tylko z perspektywy dziennikarzy pracujących dla dużych rozgłośni medialnych – z perspektywy osób, bądź co bądź, uprzywilejowanych. Jak jednak przebieg uroczystości prezentował się z punktu widzenia przeciętnego obywatela?
Organizacyjny chaos
Przypadek chciał, iż dokładnie 14 września (czyli w dniu uroczystego przeniesienia trumny Elżbiety II z Pałacu Buckingham do Pałacu Westminster) znalazłam się w Londynie. Na pierwszy rzut oka miasto prezentowało się normalnie – ludzie pędzący do pracy, zakorkowane ulice i tak można by wymieniać w nieskończoność. Wielkomiejski zgiełk otaczał mnie zewsząd.
Bliżej budynków rządowych zwyczajowy tłum przekształcał się jednak w grono ludzi, którzy nieustępliwie przemierzali londyńskie ulice (metro bowiem w tym dniu ze względu na ogromny tłok nie zatrzymywało się na stacjach ulokowanych w rejonie parlamentu) w poszukiwaniu dogodnego miejsca wzdłuż trasy pochodu. We wszechobecnym chaosie kotłowali się zarówno ludzie prawdziwie przeżywający stratę, jak i ci, chcący jedynie znaleźć się w jak najmniejszej odległości od centrum wydarzeń. Wszyscy mieli jednak ten sam cel – dostać się jak najbliżej bramek wzdłuż trasy przemarszu. Nielicznym niewątpliwie się to udało, co mogliśmy zobaczyć później w przekazach telewizyjnych, jednak zdecydowana większość zdołała jedynie przedostać się do wysokich na kilka metrów dykt, które uniemożliwiały dalszy marsz, a także zobaczenie czegokolwiek.
Najsłynniejsza kolejka na świecie
Podobnego chaosu spodziewałam się w momencie, w którym pojawiła się ogólnodostępna możliwość wejścia do budynku parlamentu w celu złożenia hołdu królowej. W miejsce nieprzebranego tłumu próbującego za wszelką cenę dostać się do środka i bezradnej ochrony można było jednak zobaczyć cierpliwie czekających ludzi, którzy z góry nastawieni byli na wielogodzinne oczekiwanie. Niezależnie od pory dnia, bądź nocy, przez kilka dni wzdłuż Tamizy ciągnęła się najsławniejsza na świecie kolejka ludzi z kolorowymi opaskami, uprawniającymi do wejścia do Westminsteru.
Swój egzemplarz odebrałam na wysokości Tower Bridge, gdzie w piątek rano znajdował się koniec wciąż wydłużającego się tłumu oczekujących. Jest to dystans, który można energicznym krokiem przejść w niewiele ponad godzinę, jednak pokonanie go w kolejce zajęło mniej więcej dwanaście godzin. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie, jednak organizatorzy stanęli na wysokości zadania starając się jak najbardziej zminimalizować trudy żmudnego oczekiwania, poprzez dystrybucję ciepłych napojów i drobnych przekąsek, a przede wszystkim poprzez minimalizację chaosu. Zadanie to ułatwiali też sami oczekujący, wśród których można było wyczuć aurę pewnego rodzaju solidarności – w końcu wszyscy znaleźli się tu w tym samym celu. Stąd też nie widziałam żadnej próby zmiany miejsca w kolejce na swoją korzyść. Zamiast narzekania natomiast dało się słyszeć co najwyżej słowa wsparcia bądź niezobowiązujące konwersacje między dopiero co poznanymi osobami, które już po fakcie żegnały się ze sobą jak z członkami rodziny, dziękując sobie za wspólnie spędzony czas. Można tylko gdybać, w jaki sposób wyglądałoby to wszystko w naszych polskich realiach. Czy stać by nas było na wzniesienie się ponad polityczne podziały?
Niemniej jednak, atmosfera ogólnego rozluźnienia zanikała wraz z malejącym do pokonania dystansem, by tuż przed pałacowymi drzwiami przerodzić się w najwyższe skupienie i powagę – do tej pory gadatliwy tłum w ułamku sekundy milknął. Ogólne napięcie udzieliło się również i mi. Nawet jako osoba, nie należąca do otaczającej mnie wówczas społeczności, miałam poczucie historyczności chwili, której za niedługo miałam stać się świadkiem. Zanim jednak przeciętny obywatel mógł ukłonić się przed królową, nieuniknione było przejście kontroli bezpieczeństwa, podobnej do tej na lotnisku. Oprócz przedmiotów niebezpiecznych, co oczywiste, zabraniano wnoszenia także jedzenia oraz jakichkolwiek płynów, stąd też widok kobiet, które wyrzucały wszystkie swoje kosmetyki i perfumy był tam czymś na porządku dziennym. Ponadto w pomieszczeniu obowiązywał bezwzględny nakaz wyłączenia telefonów.
Wizyta w pałacu trwała zaledwie kilka minut, w ciągu których każdy miał tylko chwilę na symboliczny ukłon. Mogłoby się to zdawać czymś absurdalnym, iż dla tak krótkiego momentu ludzie gotowi są poświęcić cały swój dzień czekając niejednokrotnie w mocno niesprzyjających warunkach pogodowych. Myślę jednak, że każdy po opuszczeniu Pałacu Westminster powiedziałby, iż nawet dla tych kilku sekund, w trakcie których trumna z królową znajdowała się na wyciągnięcie dłoni, warto było czekać. Widząc niemalże u wszystkich łzy wzruszenia i wyraźne poruszenie na twarzach wręcz jestem tego pewna.
U schyłku ery elżbietańskiej
Stan pewnego rodzaju „zawieszenia” utrzymywał się w rejonie budynków rządowych aż do 19 września, czyli do dnia pogrzebu Elżbiety II. Im dalej jednak od tego „epicentrum”, tym szybciej zapominało się o ludziach czekających wzdłuż brzegu Tamizy. Chodniki obok szklanych biurowców dzielnicy City zapełnione były pracownikami spieszącymi się do swoich korporacji, tłoczne i gwarne China Town wabiło zapachami azjatyckich potraw, a na stacji linii metra wciąż wybrzmiewał jeden i ten sam komunikat, nakazujący zachowanie bezpiecznego dystansu między zbliżającym się pojazdem. Jedynie czarno-białe bilboardy i plakaty zdawały się wciąż pamiętać, iż w istocie pewien etap współczesnej historii mamy już za sobą.
Fot. nagłówka: Emilia Putek
O autorze
Ekstrawertyczna studentka dziennikarstwa, której wszędzie pełno. Laureatka LI Olimpiady Literatury i Języka Polskiego, uwielbiająca kontakt z ludźmi oraz aktywne spędzanie czasu. Pasjonatka górskich wędrówek, wciągających książek, a także słodkich wypieków. W wolnych chwilach również animatorka i stylistka paznokci.