Na nowy album solowy Kendricka Lamar musieliśmy czekać pięć długich lat. Zgadza się – ostatni pełnoprawny longplay K-Dota, jednego z najbardziej utalentowanych i nagradzanych raperów w skali globalnej, ukazał się w 2017 roku. Pół dekady czekania to wystarczająco dużo czasu, by wobec pracy artysty narosły niebotyczne wręcz oczekiwania. Niektórzy już chyba nie wierzyli, że jakikolwiek nowy krążek rapera jeszcze ujrzy światło dzienne. Tym bardziej że pierwsze pogłoski o niedalekim ukazaniu się albumu docierały do fanów już od 2019 roku. Od tego czasu wydarzyły się pandemia i protesty BLM na niespotykaną dotąd skalę, a Kendrick wciąż milczał, co, biorąc pod uwagę jego zacięcie do komentowania rzeczywistości, z jaką musi się zmagać czarnoskóra społeczność w USA, było co najmniej zaskakujące. Jednak cisza w końcu została przerwana… Zaledwie miesiąc temu zaczęły się kolejne (bardzo skromne) ruchy promocyjne, podbite wypuszczeniem fantastycznego „The Heart Part 5”, czyli kawałka, który dla podbicia hype’u na płytę zrobił w moim odczuciu więcej niż niejedna milionowa kampania reklamowa. W końcu po kilku dniach światło dzienne ujrzał longplay, będący siódmym solowym albumem muzyka. Czy warto było czekać?
United in Grief
Skracając całą recenzję do jednego słowa – tak. Kendrick po raz kolejny udowadnia, że zwyczajnie nie jest w stanie napisać słabego albumu. Tym razem jednak robi to w sposób inny od legendarnego już „To pimp a butterfly” czy jego ostatniego albumu „DAMN”. Podczas ponad godzinnego albumu złożonego z dwóch części tworzy on introspektywną opowieść, pierwszy raz otwierając się aż do tego stopnia przed słuchaczem. Jest tu pełno miejsca na przedstawienie autobiograficznych wydarzeń czy przemyśleń nad własną osobą. Na 18 kawałkach z płyty Kendrick ujawnia prawdę o sobie, nierzadko z bólem i żalem z powodu własnych błędów i środowiska, w którym dorastał. Jednocześnie pozwala odbiorcom zobaczyć w tych tekstach ich samych i przypomnieć sobie wydarzenia z ich żyć. Przy kilku kawałkach musiałem przerwać odsłuch, ponieważ tekst uderzył zdecydowanie zbyt blisko domu. Jak się okazuje, żal przekracza wszelkie granice między człowiekiem. Ze względu na tę estetykę „Mr. Morale & The Big Steppers” miejscami jest albumem wręcz kameralnym. Nie ma tu żadnych bangerów, jak miało to miejsce na poprzednich płytach Kendricka, a podkład muzyczny wchodzi w symbiozę z jego tekstami, pozwalając się skupić w pełni na przesłaniu w nich zawartym. Działa to doskonale i tylko zwiększa moc rzucanych słów (koronnym tego przykładem jest dla mnie końcówka Auntie Diaries, jednego z ostatnich kawałków strony drugiej), jednocześnie nie popadając w jakąkolwiek powtarzalność lub brak polotu. Oryginalność kompozycji miejscami była dla mnie sporym zaskoczeniem. Ba, zaskoczenie to poczułem dosłownie od pierwszej sekundy odsłuchu.
Wszystko fajnie, ALE…
Wiedząc wszystko to, co napisałem wyżej, pamiętać należy, że nie jest to album dla każdego. Kendrick Lamar już od dawna jest na takim etapie kariery, na którym robi swoje, niekoniecznie przejmując się presją i oczekiwaniami z zewnątrz. Słychać to najbardziej właśnie teraz, przy okazji najbardziej autorefleksyjnego ze wszystkich jego albumów. Wyżej wspomniany brak utworów imprezowych, nie zawsze oczywiste wybory bitów względem rapowego mainstreamu czy wymóg bardzo uważnego słuchania tekstów (dla osób nieznających płynnie języka angielskiego może być to problem, sam w niektórych fragmentach musiałem włączać tekst) może być problemem w odbiorze całości. Czy sprawia to, że album jest nieprzystępny? Absolutnie nie! Warto go sprawdzić, nawet jeśli nie przepada się za rapem, bo Kendrick potrafi malować słowem jak mało kto. Jednak trzeba mieć na uwadze, że żeby wynieść coś z ponad godzinnego przesłuchu, trzeba poświęcić mu nieco więcej uwagi. A moim zdaniem naprawdę warto. To już nie jest tylko muzyka – to sztuka, o której warto mówić i dyskutować.
O autorze
Student dziennikarstwa III roku, który dobrym filmem lub książką nie pogardzi. Dodatkowo właściciel wyjątkowo żywiołowego psa, a co za tym idzie - biegacz. Sercem i duszą zwolennik myśli socjaldemokratycznej.