Przejdź do treści

Polityczny Konkurs Chopinowski

Marzec 1955 roku okazał się dla Polski miesiącem przełomowym: po pierwsze z powodu prestiżowego sukcesu Andrzeja Harasiewicza podczas V Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego, a po drugie ze względu na wizytę w kraju ówczesnej królowej Belgii – Elżbiety – która w Polsce spędziła wtedy niespełna dwa tygodnie.

Wizyta brukselskiej monarchini upłynęła głównie w czterech ścianach dopiero co odbudowanego gmachu Filharmonii Narodowej w Warszawie (widocznej na zdjęciu), gdzie przysłuchiwała się artystom uczestniczącym w III etapie konkursowych zmagań. Oprócz tego, już dzień po przybyciu do stolicy wzięła udział w porannym nabożeństwie w Kościele św. Krzyża, czym z miejsca zaskarbiła sobie entuzjazm i sympatię religijnych tłumów zgromadzonych przed świątynią.

Resztę czasu nad Wisłą poświęciła natomiast na m.in. zwiedzanie dworku Chopina w Żelazowej Woli, zapoznanie się z zabytkami Warszawy czy zaznajomienie z krakowskim świadectwem historycznym za sprawą modlitwy w Kościele Mariackim i odwiedzin w Muzeum Czartoryskich. Do swojego tournée po Polsce dołożyła w dodatku przejmującą wycieczkę do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, a także utwierdziła się w przekonaniu, iż „Polacy nie gęsi i swą sztukę mają”, ponieważ nie tylko pojawiła się na przedstawieniu „Halki” w Teatrze Wielkim, ale również osobiście spotkała z zespołem Mazowsze w jego siedzibie w Karolinie. A to plus, chociażby uroczyste śniadanie wydane na jej cześć w Stawisku przez Annę i Jarosława Iwaszkiewiczów, już „na papierze” wystarczająco, by państwo pozostające pod batutą rządu Bieruta i Cyrankiewicza uznać – przynajmniej historyczno-kulturalnie – za całkiem interesujące i wartościowe.

Pamiętne memorandum

Trudno więc o to, żeby dźwięki wypływające spod klawiszy fortepianów należących do największych artystów na świecie, fascynująca architektura i świetnie zachowane ślady historii naszego kraju nie zrobiły na Królowej wrażenia. Znamienna jest zresztą relacja belgijskiego posła w Warszawie, Meeusa d’Argentuila, który zwraca w niej uwagę na „niezwykły wzajemny entuzjazm Polaków i Królowej” oraz ogólne zainteresowanie obywateli „przybyszką z Zachodu, symbolizującego wolność”.

Jednak ograniczenie jej wizyty tylko do celów turystycznych byłoby poważną nierzetelnością. Wynika to po trosze z czystej logiki: nie sposób wyobrazić sobie polityka, zwłaszcza tak prominentnego, który przemierzyłby niemal 1300 km tylko po to, by posłuchać, popatrzeć i powzdychać, choć tak się na pierwszy rzut oka może wydawać. Pojawia się więc pytanie – jaki był rzeczywisty powód przyjazdu monarchini?

Kryje się on za tzw. aide-memoire (inaczej memorandum) rządu Królestwa Belgii – pismem dyplomatycznym wręczonym Aleksandrowi Zawadzkiemu, przewodniczącemu Rady Państwa, przez Królową, skierowanym do rządu polskiego. W telegraficznym skróciezawierało ono mało przychylne poglądy belgijskiego rządu na niespecjalnie odpowiadającą mu politykę zagraniczną, zwłaszcza w stosunku do Belgii, uskutecznianą przez polskich przedstawicieli na arenie międzynarodowej. Jednak, żeby treść i znaczenie tego dokumentu zrozumieć dokładniej, trzeba najpierw przyjrzeć się ówczesnej relacji obu państw. A ta, rzecz ujmując eufemistycznie – cóż, kolorowa nie była.

Polsko-belgijskie wyboje

Wpływ na taki stan rzeczy miało kilka nieścisłości – skomplikowane były, chociażby relacje gospodarcze obu państw, a to z powodu niezałatwionej kwestii odszkodowań za mienie belgijskie znacjonalizowane na podstawie polskiej ustawy z 1946 r. Co więcej, Bruksela rozszerzenie wymiany handlowej z Polską uzależniła właśnie od rezultatów tych pertraktacji. Jak bardzo przeszkadzała więc belgijskiej stronie sporność w oszacowaniu odszkodowań i sposobie ich spłaty, możemy się chyba domyślać.

Kontrowersji dostarczała również osoba belgijskiego obywatela Alberta Snauwaerta: marynarza na statkach operujących na Bałtyku. W 1948 roku trzykrotnie odwiedził on ambasadę Wielkiej Brytanii w Kopenhadze, oferując przy tym swoje usługi wywiadowcze w zakresie polskich i radzieckich portów oraz wschodniej strefy okupacyjnej Niemiec. Niezrażony rezerwą, z jaką za każdym razem odnoszono się do jego propozycji, postanowił działać na własną rękę, dlatego niedługo później zaciągnął się na szwedzki statek „Brittmari”. Dzięki temu jeszcze w lipcu tego samego roku zakotwiczył w Szczecinie – i bardzo szybko okazało się, że do opanowania sztuki kamuflażu trochę mu jeszcze brakuje. W stolicy województwa zachodniopomorskiego najpierw został przyłapany na fotografowaniu statków w porcie, a zaraz potem o jego igraniu z ogniem dowiedział się urząd bezpieczeństwa. Doniósł na niego bosman ze szczecińskiego portu, którego Belg nieskutecznie próbował namówić do współpracy.

Od tego momentu tempo historii wzrasta coraz bardziej – 7 miesięcy później Wojskowy Sąd Rejonowy uznał, że Snauwaert działał na szkodę państwa polskiego, gromadząc informację stanowiące tajemnicę wojskową w celu przekazania ich obcej organizacji, i skazał go na 15 lat więzienia. Nim odsiedział trzecią część wyroku, na odwiedzinach więźnia w Rawiczu zjawił się przedstawiciel Poselstwa Belgii. Gdy tylko dowiedział się, że uwięziony przebywa na izbie chorych z powodu choroby serca, natychmiastowo poinformował o tym swoich przełożonych, w efekcie czego kilka dni później Belgowie wystąpili do MSZ z prośbą o opinię w sprawie stanu zdrowia osadzonego (w tym jego stanu psychicznego). Badanie przeprowadzone w 1955 roku kończył wniosek: „Stan chorego wymaga leczenia ambulatoryjno-szpitalnego i w warunkach więziennych może ulegać pogorszeniu”. Lekarz na co dzień zajmujący się Belgiem, poproszony o komentarz do wyniku badania, jego skargi potraktował jednak z dużo większym dystansem, twierdząc, że pacjent, owszem, cierpi, ale przede wszystkim na hipochondryczność, a poza tym zdarza mu się wywoływać konflikty z powodu niezadowolenia z reżimu więziennego. Ambiwalencja tej sytuacji belgijskiej strony co prawda nie zniechęciła, ale tabuny zabiegów mających doprowadzić do uwolnienia szpiega z Zachodniej Europy i tak niczym wówczas nie poskutkowały.

A to wciąż nie koniec – do puli problemów dochodził jeszcze ten związany z Belgijkami, żonami Polaków, którym władze PRL nie zezwalały na odwiedzenie swoich rodzin w kraju ojczystym. Według prawa belgijskiego, kobiety te zachowywały w takiej sytuacji obywatelstwo swojego kraju, toteż tamtejsze władze bezproblemowo wydawały im paszporty. Źródło konfliktu leżało całkowicie po polskiej stronie, gdyż zgodnie z polską ustawą o obywatelstwie cudzoziemki, poślubiając Polaków, stawały się one tylko i wyłącznie obywatelkami polskimi, w związku z czym paszporty, które odebrały w belgijskich urzędach, były im automatycznie rekwirowane. Władze z Brukseli odnosiły się do takich ruchów ze strony Polski dość stanowczo, uważając, że jest to działanie niezgodne z prawem, ponieważ dokumenty te „są własnością państwa belgijskiego i niezależnie od stosunku polskich władz do problemu podwójnego obywatelstwa milicja polska nie ma prawa ich zatrzymywać”.

I to właśnie te dwie sprawy – karykatury szpiega niczym z marnego remake’u Jamesa Bonda i Belgijek, w zasadzie niemających możliwości swobodnego powrotu do ojczyzny i złożenia wizyty swoim rodzinom – stanowiły przedmiot wspomnianego memorandum.

Stopniowe wychodzenie na prostą

Zanim przedstawiciele polskiego rządu zdążyli oficjalnie odnieść się do otrzymanego dokumentu, Królowa powróciła do kraju. Miały na to jednak czas przez kolejne dwa miesiące, lecz nie zainterweniowały ani w jednej, ani w drugiej sprawie. Konflikt zaognił się 31 maja 1955 r., gdy w porcie w Antwerpii wskutek decyzji prezesa sądu handlowego zatrzymano polski okręt handlowy „Hel”.

Polskie władze powoli zaczęły zdawać sobie wtedy sprawę, że jeśli wkrótce nie zainterweniują, nieporozumień między nimi a belgijskimi przedstawicielami będzie na tyle dużo, że jakiekolwiek relacje dyplomatyczne obu tych państw pójdą w niepamięć. A tego nie chcieli.

W związku z tym musieli nieco zmienić swoje nastawienie do Brukseli – oczywiście na takie, które w swoich założeniach respektowało możliwość pójścia na kilka ustępstw. Taka okazja stanęła przed nimi jeszcze w październiku tego samego roku. Wtedy to na Ziemie Odzyskane zawitali belgijscy parlamentarzyści, a ich rozmowy z polską reprezentacją przebiegły lepiej, niż można było się spodziewać – ze strony przyjezdnych padły przyjazne deklaracje co do trwałości granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, ze strony polskiej – obietnica ponownego przyjrzenia się sprawie Snauwaerta. Tym samym polityczna matnia okazała się tylko pozorna. A ilość ścieżek, którymi można było się z niej wydostać – nadzwyczaj wysoka.

Potem było już z górki – 5 listopada 1955 r. MSZ zwróciło się do naczelnego prokuratora z prośbą o powtórne przedłożenie sprawy nieszczęsnego Belga Radzie Państwa z wnioskiem o zastosowanie prawa łaski. Rada z chęcią z prawa skorzystała, zarządzając zwolnienie go z odsiadki i wydalenie z PRL. Zbiegło się to z pomyślnym rozstrzygnięciem kwestii Belgijek zamężnych z Polakami i ich odwiedzin w ojczyźnie – przynajmniej części z nich w końcu na to pozwolono.

Sięgając do polskich dokumentów dyplomatycznych, nabieramy przekonania, że memorandum złożone przez Królową w Warszawie miało z tym podwójnym happy-endem sporo wspólnego. Do tego stopnia, że w grupie przyczyn odwilży w relacjach polsko-belgijskich stoi ono w pierwszym rzędzie. A pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od „Marszu Pogrzebowego”…

O autorze

Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.