Gdyby ktoś mnie zapytał, czego potrzeba, by w danym kraju opracować od A do Z najlepszego fast-fooda, odpowiedziałbym, że biedy z nędzą. Tak naprawdę najbardziej kreatywne pomysły rodzą się, gdy zasób narzędzi, z których możemy skorzystać, jest mocno ograniczony. Wtedy, żeby zaspokoić naturalną potrzebę, trzeba wymyślić coś samemu, bo jakoś musimy sobie przecież radzić i żyć. Jest pewien wewnętrzny przymus. W takich okolicznościach tworzy się największe cuda. Tak właśnie było z polskimi fast-foodami.
Ser, pieczarki i cebula = szczęśliwy Polak
Nie oszukujmy się, lata 80 i 90 to nie były najlepsze czasy w historii naszego kraju. Dopiero otwieraliśmy się na Europę, więc staraliśmy się opracowywać jedzenie na pewnych zachodnich schematach, ale w oparciu o składniki, które są dostępne na wyciągnięcie ręki w Polsce. Zacznijmy klasykiem, polskie jedzenie, które najbardziej kojarzy nam się ze słowami „polski fast-food” to zdecydowanie zapiekanka.
Cebula, pieczarka, ser, keczup i stara bagietka. Żyć, nie umierać, brzmi jak marzenie. Czasami klucz do smakowej ekstazy leży w prostocie. Jeżeli składniki są świeże, odpowiednio przygotowane, a serek fajnie się ciągnie to taka zapiekanka, jest potrawą bogów. Ten smakołyk zawdzięczamy… Edwardowi Gierkowi! To on kupił od Francuzów licencje na produkcje bagietek, a Polacy wykorzystali zasoby dostępne w granicach naszego kraju, by wzbogacić ukochane przez pierwszego sekretarza pieczywo. Zagraniczna baza wzbogacona o popularne, polskie składniki i mamy sycące jedzenie.
Zapiekanki nigdy nam się nie znudzą. Klucz do zadowolenia naszego podniebienia w tym przypadku to prostota.
Toruńska pizza z pieczarkami
Przejdźmy jednak do tej bardziej fascynującej strony polskich fast-foodów – mianowicie, ich zróżnicowania regionalnego. Mam wrażenie, że dużo większych miast ma coś „swojego” czym, może się pochwalić.
Toruń, rzecz jasna, będzie kojarzył nam się głównie z piernikami, ale myślę, że wspaniałym symbolem tego miasta jest także pizza z pieczarkami. Towar niesłynący ze swojej powszechności, bo ta jedyna w swoim rodzaju, klasyczna, pachnąca i smakująca szalonymi latami 90 pizza jest dostępna tylko w jednym lokalu – Piccolo.
Koncepcja bardzo podobna do zapiekanki, składniki praktycznie takie same. Wyrób seropodobny, cebula, pieczarki. Różnicą jest baza. Tutaj nie mamy już do czynienia z Francją, a Włochami. Inspiracją dla pizzy z pieczarkami była włoska pizza. Konstrukcja ciasta jest więc mocno upodobniona. Jest ono puszyste, delikatne, co idealnie komponuje się z tymi składnikami. Do tego warstwa słodkiego keczupu i znowuż proste i tanie rozwiązanie dostarcza nam nieziemskich doznań smakowych. Bieda smakuje najlepiej.
Jeżeli chcecie zaimponować Torunianinowi (chociażby autorowi tekstu), na pytanie o pierwsze skojarzenie z Toruniem zamiast pierników wybierzcie pizzę z Piccolo.
Szczecińskie paszteciki
Kolejny przejaw kunsztu i geniuszu w biedzie. Pasztecik szczeciński to nic innego jak smażone ciasto drożdżowe z nadzieniem mięsnym, w którym można znaleźć także kapustę i pieczarki. Historia pasztecików sięga końcówki lat 60. XX wieku. Spółdzielnia „Społem” otrzymała maszynę z rosyjskiego demobilu, pierwotnie przeznaczoną dla tamtejszego wojska. Służyła ona do wyrabiania okołopasztecikowych specjałów.
Wystarczyło dostać świeżynkę z rosyjskiego demobilu, pokombinować, pomyśleć co ma się „na stanie” i mamy kultowy, lokalny fast-food, z którego Szczecinianie i Szczecinianki są dumni do dzisiaj. Niewiele, prawda? Zatem pamiętajcie, że Szczecin to nie tylko paprykarz, ale też chrupiące paszteciki.
Wrocławska knysza
Kolejny, lokalny specyfik. Knysza jest kultowa we Wrocławiu, poza jego granicami, nie każdy wie o jej istnieniu. Co to właściwie jest? Trójkątna, wydrążona w środku, bułka, lekko zgrillowana. W jej wnętrzu – cały wachlarz warzyw. Pomidor, ogórek, kapusta, kukurydza, prażona cebula, a wszystko to polane sosem – tak po polsku, od serca. Sycące, wartościowe, a zarazem niezwykle tanie. Knysza była dworcowym klasykiem – to właśnie dworce bardzo długo kształtowały krajobraz polskich fast-foodów. Całkiem logiczne, bowiem tam najczęściej się spieszymy i najbardziej zależy nam na szybkim, a zarazem sycącym jedzeniu. Ten specyfik nie tak łatwo znaleźć w stolicy województwa dolnośląskiego jak przed laty. Mimo to wciąż cieszy się popularnością i jest pewnym elementem lokalnego, wrocławskiego folkloru.
Maczanka krakowska, czyli burger z południa Polski
Maczanka na pierwszy rzut oka przypomina nam burgera, przeciętnego fast-fooda. Fakty są jednak inne. Przygotowanie takiego przysmaku w wersji tradycyjnej trwa dwa dni, zatem słowo fast to spore nadużycie. Patrząc jednak na konstrukcje maczanki, pomyślelibyśmy sobie – burger jak nic, a w ogóle to najlepiej nazwać go McCzanka.
Składa się ona na marynowaną dwa dni karkóweczkę, schowaną w bułce wypiekanej w drewnianym piecu. Do tego ogórek i cebula. Istotną rolę gra też sos. Przygotowywany jest na kościach cielęcych, czerwonym winie i wywarze z pieczeni. Definitywnie, najbardziej fancy przysmak spośród powyższych.
Historia kanapki nie pochodzi jednak z lat 90. ani PRL-u, a z XVI wieku. Była to ulubiona kanapka dorożkarzy i niezbyt zamożnych studentów. Aby spróbować przodkinię burgerów tego świata, najlepiej udać się na Kazimierz.
Lublin cebulą stoi
Cebularz ciężko nazwać street foodem, ale myślę, że zapakowanie go do kategorii szybkiej przekąski na nieco mniejszy głód, nie będzie poważnym błędem. Składa się on na ciasto produkowane przy użyciu mąki pszennej, masła i mleka. Na cieście zaś znaleźć musi się cebula zmieszana z makiem i solą. Jest to produkt chroniony w Unii Europejskiej poprzez wpis do europejskiego systemu ochrony produktów regionalnych i tradycyjnych. Ma to chronić oryginalność receptury i kultywować gastronomiczne dziedzictwo regionalne.
Cebularz to również starsza przegryzka. Jego początki datujemy na XIX wiek, a miasto urodzenia to rzecz jasna Lublin. Wypiekali go Żydzi ze Starego Miasta, a w okresie międzywojennym cebulową przekąskę pokochali także Polacy. Znów – tanio, ale zrobione z sercem i mądrze. Bo cebularz nie smakuje jak wszystko co cebulowe. Kluczowa jest cierpliwość. Cebula musi trochę poleżeć w soli, żeby puściła sok. Wówczas smakuje w zupełnie inny sposób. Mix z makiem? Arcydzieło godne nagrody Nobla.
Nasze dobra regionalne a naród
Bardzo lubię, patrząc na jedzenie szukać drugiego dna. Tak jak w kebabie starałem się dostrzec coś więcej niż plebejską bułę wypchaną kapustą, drobnymi warzywami, mięsem i sosami, tak też tutaj. Historie tych wszystkich przekąsek można przeczytać w wielu miejscach, a oczywiście najlepiej ich spróbować samemu podczas podróżowania po Polsce.
Gdy przeczytałem, że to Edward Gierek sprowadził do Polski bagietki, patrząc na zapiekankę, myślę o Edwardzie Gierku. Nie dlatego, że zakotwiczyło mi się to w głowie, ale przez pryzmat jedzenia widać historię. Gdy jem rosół, myślę o Królowej Bonie i włoszczyźnie, ale zostańmy jednak przy tym Gierku. Jedząc zapiekankę, mamy obraz na pewien okres historyczny. Z jednej strony, delikatne otwarcie na zachodnie zwyczaje, pewien powiew świeżości, natomiast z drugiej, wciąż jednak pieczarki, cebula i produkt seropodobny, czyli to, co w Polsce było najbardziej pod ręką. Brzmi jak słodko-gorzka metafora życia w PRL-u, lekko wzbudza pogardę, ale w gruncie rzeczy widać w tym coś pięknego.
Pracę i kreatywność złączono w taki sposób, by mieć namiastkę czegoś nowego, spełnić naszą potrzebę i dać jednak trochę tej przyjemności. Jest bieda – tworzymy jedzenie w takich warunkach, a nie innych, bo zaspokajać podstawowe potrzeby trzeba. My, Polacy udowadniamy, że wystarczy nieco sprytu, by z niczego zrobić coś. Polskie fast-foody wyglądają jak dzieło studenta próbującego stworzyć w miarę pożywny posiłek w oparciu wyłącznie o składniki, które ma we własnej lodówce. O dziwo, za każdym razem wychodzi smacznie. I dobrze, bo dobre jedzenie to przyjemność, miłość i chwile beztroski. A gdy jest jeszcze do tego tanie ze szczęścia, można znaleźć się w innym wymiarze przyjemności.
Fot. nagłówka: Flickr
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.