Choć nie wynika to z prognoz pogody, Pensylwania jest obecnie najgorętszym miejscem na ziemi. Na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi w USA znajduje się ona w samym centrum kampanijnego żaru. Pensylwania to stan, który w powszechnej opinii przesądzi o tym, kto zasiądzie w Białym Domu.
Wybory głowy państwa w Ameryce faktycznie rozstrzygają się jedynie w niektórych regionach kraju. Większość stanów uważa się za bezpieczne bastiony demokratów bądź republikanów, a więc stany „niebieskie” lub „czerwone”. Wynika to ze specyfiki systemu dwupartyjnego i tak zwanej zasady „zwycięzca bierze wszystko”. Oznacza ona, że kandydat, który wygra w danym stanie, zdobywa wszystkie jego głosy elektorskie. Stąd rywalizacja ogranicza się zaledwie do kilku obszarów, w których oba obozy polityczne mają podobne szanse na przyciągnięcie większości wyborców. To tak zwane swing states. W kontekście tegorocznych wyborów wymienia się ich siedem: Arizonę, Nevadę, Georgię, Karolinę Północną, Wisconsin, Michigan i oczywiście Pensylwanię.
Najważniejszy ze stanów niezdecydowanych
„Jeśli wygramy Pensylwanię, wygramy wszystko” – oświadczył Donald Trump na jednym z wieców w tym stanie. Choć byłego prezydenta i urzędującą wiceprezydent Kamalę Harris różni niemal wszystko, ten akurat pogląd podziela oboje pretendentów do Białego Domu. Przekonanie, że Pensylwania jest kluczowa w wyborczej rywalizacji, najlepiej odzwierciedlają zresztą twarde liczby. Oboje kandydatów wydali tu na reklamy kampanijne łącznie 188 milionów dolarów, co stanowi półtora raza więcej niż w Michigan i dwa razy więcej niż w Georgii. Te wydatki z pewnością podyktowane są wyliczeniami ekspertów. Na przykład statystyk Nate Silver przewiduje, że osoba, która zwycięży w Pensylwanii, ma ponad 90% szans na zostanie prezydentem.
Co jednak konkretniej czyni z Pensylwanii kluczowy „swingujący” stan? Przede wszystkim dysponuje ona 19 głosami elektorskimi, ma więc ich więcej niż jakikolwiek inny z obszarów, o które realnie toczy się walka. Wygranie stanu, który uchodzi za jeden z najludniejszych i najbogatszych w USA, może ponadto mieć znaczenie w wymiarze prestiżowym. Poza tym warto zwrócić uwagę na fakt, iż tak zacięta konkurencja w Pensylwanii jest zjawiskiem stosunkowo nowym, gdyż ten stan do niedawna uważano za bezpieczny dla demokratów. Wygrywali tu w każdych wyborach prezydenckich od 1992 roku – do czasu. Tę passę przełamał bowiem Trump osiem lat temu, pokonując Clinton przewagą zaledwie 0,72% głosów. Podobnie nieznaczna była większość, która zapewniła zwycięstwo Bidenowi w 2020 roku. Od tamtego momentu wyniki sondażowe kandydatów obu partii są tu bardzo wyrównane.
Demografia a polityka
Pensylwania to stan zróżnicowany demograficznie, co ma przełożenie na poglądy jego mieszkańców. W zachodniej i wschodniej części Pensylwanii znajdują się duże obszary metropolitalrne Pittsburgha i Filadelfii, które głosują – jak w przypadku większości miast Ameryki – na demokratów. Pomiędzy nimi rozciągają się hrabstwa wiejskie, królestwo republikanów. Ten prosty podział ukształtował się dawno i wydaje się trwały: już w latach 90. znawca wyborów James Carville zasłynął myślą, że Pensylwania to „Pittsburgh i Filadelfia przedzielone Alabamą”. Alabama figuruje tu metaforycznie – to południowy, wyjątkowo konserwatywny stan.
Ów podział należy jednak skorygować w oparciu o kluczowe przemiany, które w ostatnich latach zachodzą w ludności Pensylwanii. Dobrymi wiadomościami dla demokratów jest fakt, że zwiększa się odsetek osób z wykształceniem wyższym, a także wyborców niebiałych. Z kolei Trump mógł przy okazji swojej wygranej w 2016 roku liczyć głównie na poparcie białych wyborców bez wykształcenia wyższego, których liczba wprawdzie nie rośnie, ale „zapał” i frekwencja wyborcza względem poprzednich lat – już tak. Istotna rywalizacja toczy się również o grupy wiekowe – na przykład republikanie starają się przyciągnąć głosy starszych osób. Ponadto obie strony chcą pozyskać mieszkańców przedmieść i mniejszych miast, których poparcie dla któregokolwiek z kandydatów jest niepewne.
Co decyduje o wyborach w Pensylwanii?
Na ostateczne wyniki wpłynie fakt, w jakim stopniu kandydaci przekonają wyborców do swojej wizji w najistotniejszych dla nich sprawach. Na czele tych kluczowych zagadnień stoją wedle sondaży kwestie ekonomiczne (zgodnie ze słynnym sloganem wspomnianego przeze mnie Jamesa Carville’a – „Gospodarka, głupcze!”). Obie strony obiecują obniżki podatków, ale ich podejście różni się diametralnie. Harris przedstawiła plan skupiony na klasie średniej – to ona miałaby skorzystać na ulgach podatkowych, w tym tych dla małych firm i osób kupujących swój pierwszy dom. Zarazem Harris chce większego opodatkowania korporacji i wyższej stopy podatku od zysków kapitałowych, co dotknęłoby raczej zamożniejszych Amerykanów. Z kolei Trump właśnie duże firmy i bogatych obywateli chce wspomóc swoimi inicjatywami – temu służy plan obniżki podatku dla korporacji i wprowadzenia kosztownych taryf na import.
Wielu wyborców w Pensylwanii wskazuje również na przyszłość demokracji w Ameryce (60%) i politykę imigracyjną (57%) jako ważną dla nich problematykę. W tych kwestiach różnice pomiędzy obozami politycznymi wydają się jeszcze wydatniejsze. O ile wyborcy demokratyczni obawiają się zagrożenia dla ustroju państwa ze strony Trumpa, osoby wspierające byłego prezydenta w większości (7 na 10 wyborców) wierzą w narrację o „skradzionych wyborach”. Sprawa imigracji również uchodzi za wysoce polaryzacyjną, przy czym obie strony zapowiadają reformy mające zwiększyć bezpieczeństwo USA.
Wybory w Pensylwanii, jak i w całych Stanach Zjednoczonych, odbędą się 5 listopada. Zachęcamy do głosowania! 😉
Fot. nagłówka: „Philadelphia skyline panorama”, Pierre Blaché | Wikimedia Commons
O autorze
Jestem licealistą ze Szczecina. Pasjonuję się polityką krajową i międzynarodową, historią (szczególnie XX wieku), geografią polityczną i pokrewnymi dziedzinami. Lubię też gry planszowe oraz muzykę rockową.