Przejdź do treści

O rapowaniu magisterki i życiu aktora – wywiad z Olkiem Talkowskim

Aleksander Talkowski związany jest głównie ze sceną Teatru Szczęście, Teatru STU czy Teatru Starego im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Poza byciem aktorem jest również niekonwencjonalnym muzykiem, który postanowił jako pierwszy na świecie zarapować swoją pracę magisterską, nadając jej tytuł „Rap Magister”. Za ten wykon artysta otrzymał liczne nagrody m.in: „Trójząb Neptuna” czy też nagrodę główną podczas 42.  Przeglądu Piosenki Aktorskiej PPA. Jednak nie są to jedyne informacje, które warto znać na jego temat.

Olek zgodził się na rozmowę, podczas której uchylił przede mną rąbek tajemnicy związanej ze zbliżającym się nowym albumem i swoim życiem jako aktor. Zdecydował się także podzielić doświadczeniami związanymi z tworzeniem muzyki, która obecnie stanowi dla niego najgłębsze źródło spełnienia.

 

Weronika Handkiewicz [W.H] Pragnę rozpocząć naszą rozmowę od intra na płycie „Rap Magister” pt: „Reflektor błysnął”. Padają tam słowa: „Spróbuj zatrzymać mnie w tej burzy barw, nie złapiesz mnie, bo to nie ja. Jestem kimś innym, jestem bezkarny. Zmieniam imiona.” Czy faktycznie taka jest praca aktora?

Olek Talkowski [O.T] Oczywiście, szczególnie podczas scen improwizowanych. Wtedy możesz się bezkarnie zmieniać w diabła, Boga, wodę zamrożoną czy rozmrożoną. Jesteś kim chcesz. Możesz się bawić w przeróżne formy ekspresji swojej osoby, wskakując na chwilę w rolę. W dubbingu też lubię tę różnorodność, zabawa głosem jest po prostu wspaniała.

 

[W.H] Czy zdarzyło Ci się wczuć w jakąś rolę tak bardzo, że miałeś problem, aby z niej później wyjść? 

[O.T] To jest niebezpieczne. Staram się wychodzić z roli, poprzez na przykład przebieranie się zaraz po występie i branie zimnego prysznica. To wszystko sprawia, że zostawiam scenę w teatrze, a później wracam do domu. Niestety, w szkole teatralnej nie zawsze to się udaje. Dla młodych adeptów aktorstwa niesamowicie frapującym tematem jest szaleństwo – poważne wejście w rolę czy też nawet zatopienie się w niej całkowicie. Pamiętam, jak grałem Hamleta, tam celowo eksperymentowałem ze sobą. Na szaleństwo miało się różne sposoby, jak chociażby chodzenie po ciemnych korytarzach nocą, niedosypianie czy ciągłe zmęczenie fizyczne. Grało się momenty otępienia umysłu, a w drodze do osiągnięcia takiego wiarygodnego stanu, naprawdę można było stracić poczucie normalności. Jeśli jednak było się wystarczająco odpornym, podczas późniejszych spektakli wystarczyło przypomnieć sobie te straszne chwile, aby poczuć drętwienie rąk i pusty wzrok. Takie uczucia zostają z Tobą, przez co stają się bazą danych późniejszych emocji wyrażanych na scenie.

 

[W.H] Wspomniałeś o szaleństwie, czy Tobie udało się kiedyś tak zwariować?

[O.T] Tak, jednak to nie polega na tym, że zwariowałem, tylko na tym, że widz uwierzył, że tak się stało. W teatrze szukamy wielu technik, które pozwalają podtrzymać i odciążyć aktora. Dzieje się to na przykład poprzez światło, charakteryzację czy muzykę. Wracając jednak do samego aktora, to nie ma czegoś gorszego od tego, gdy on czuje się wariatem, a publiki to nie rusza. Wtedy jest tragedia.

 

[W.H] Teraz może zadam pytanie w drugą stronę. Czy którakolwiek z Twoich ról była dla Ciebie nieprzyswajalna? 

[O.T] Najcięższą rolą była zdecydowanie moja pierwsza. Miałem wcielić się wtedy w Gustawa w „Ślubach Panieńskich”. To był mój debiut i zarazem niewyobrażalny stres. Nigdy nie chcę przeżyć czegoś podobnego. Dwa dni przed premierą, podczas przygotowań, nie mogłem wydusić z siebie słowa i wszystko myliłem. Po drugiej, czy trzeciej próbie generalnej okazało się, że coś jednak potrafię. Rola Gustawa może sama w sobie nie była trudna, ale wymagała wejścia na scenę i rządzenia, co w ówczesnym stanie była dla mnie awykonalne. Psychodynamika ciała i umysłu tej postaci była inna od mojej, jednak na szczęście mimo tych przeciwności ostatecznie dałem radę.

Foto: strona Facebook Olka Talkowskiego, zdjęcie promujące „Śluby Panieńskie” w Teatrze STU. Na zdjęciu Aleksandra Sroka i Aleksander Talkowski.

 

[W.H] Zatem jak radzić sobie z negatywnymi emocjami, gdy publika drży i czeka?

[O.T] Czasem musisz zauważyć w nich pewnego rodzaju siłę. Miałem kiedyś w szkole aktorskiej grać schorowanego starca. Na kilka dni przed występem czułem się tragicznie. Byłem przygnębiony i osłabiony. Zastanawiałem się, co ze mną jest nie tak, a wówczas doszło do mnie, że to właśnie po to trenowałem kilka miesięcy, aby czuć się w taki sposób w tym konkretnym dniu.  

 

[W.H] Czyli jak dobrze rozumiem, najlepszą metodą jest przekształcać negatywne uczucia w wartość dodatnią?

[O.T] Dokładnie, poza tym takie doświadczenia hartują. Pamiętam, jak świetnie byłem przygotowany na egzamin, jednak gdy wszedłem na salę, gdzie  już czekały na mnie w jury takie tuzy aktorstwa jak Krzysztof Globisz, Anna Dymna czy Jerzy Trela, moja pewność siebie spadała i zasychało mi w gardle. Później czułem się coraz pewniej, na tyle, aby występować przed publicznością liczącą chociażby 300 osób. Takie rzeczy trzeba przeboleć, aby móc cieszyć się coraz to większymi sukcesami.

 

[W.H] Rozumiem, a jakie masz zdanie na temat krytyków? Przejmuje Cię opinia innych?

[O.T] Wiem, że to może być kontrowersyjne, natomiast ja nie czytam żadnych opinii ani dobrych, ani tych złych. Nie przejmuję się tym, co mogą powiedzieć na mój temat ludzie. Wychodzę z założenia, że to co potrzebne może mi powiedzieć np: reżyser, z którym obecnie pracuję. Wydaje mi się, że opinie, zarówno te pozytywne jak i negatywne mogą naprawdę skrzywdzić. To, co czujesz wewnętrznie, jest najważniejsze, tylko Ty wiesz, co wnosisz ze sobą, gdy wchodzisz na scenę.

Foto: Piotr Kubic, na fotografii, od lewej: Olek Talkowski oraz reżyser Łukasz Fijał

 

[W.H] Wracając do sztuki. Jak to się stało, że się nią zainteresowałeś ?

[O.T] Poza tym, że pochodzę z artystycznej rodziny, to w wieku 15 lat uznałem, że uwielbiam grać na pianinie, jednak nie czuję powołania w stronę bycia pianistą. Już wtedy lubiłem komponować i popisywać się, tak więc postanowiłem to połączyć i nie rezygnować z tego. Siedząc przy pianinie doszło do mnie, że jeszcze za mało wiem i muszę się kształcić dalej. Wówczas podjąłem decyzję o kontynuowaniu edukacji na akademii teatralnej. Później już było „one way”.

 

[W.H] Wspomniałeś o grze na pianinie, a obiło mi się również o uszy, że jesteś wielkim fanem Chopina. Czy nadal jest on Twoim ulubionym artystą?

[O.T] W podstawówce byłem psychofanem Chopina. Miałem multum płyt i znałem na wyrywki nazwy utworów. Nadal jestem zdania, że jest to artysta wszechczasów. Jak ktoś się zna choć trochę na muzyce i wie, co się dzieje w tych nutach, to ciężko mu wyobrazić sobie coś podobnego. To był pionier w swojej dziedzinie.

 

[W.H] Czy masz jakiś ulubiony utwór?

[O.T] Chyba Nokturn f-moll op. 55 nr 1 mógłbym uznać za mój ulubiony. Jest niesamowity, chociaż nie jest to popisowy numer. Ma w sobie jakąś wyjątkowość, której potrzebuję w sztuce, taką niepojętą przez umysł. 

 

[W.H] Co byś powiedział, gdybym spytała, kim najbardziej inspirujesz się podczas tworzenia muzyki?

[O.T] Powiedziałbym, że Osiecką i Przyborą, szczególnie w kwestii tworzenia rymów oraz szukania metafor. Poza tym, podoba mi się też klimat, jaki tworzy muzyka Grechuty czy Niemena.

 

[W.H] Wracając do tematu „Rap Magistra”. Główną omawianą sylwetką uczyniłeś Tomasza Kota, a właściwie role, w jakie się wcielał, dlaczego?

[O.T] Tomka znam osobiście, poznałem go kilka dobrych lat temu, jeszcze jako studenta, który dopiero co kończył szkołę teatralną. Uznałem, że fajnie jest widzieć człowieka, któremu się udaje, dostającego coraz to większe role. Zauważyłem też tendencję do chwalenia osób nieżyjących, bądź z zagranicy. Postanowiłem się temu przeciwstawić, opisując w mojej pracy magisterskiej właśnie Tomasza Kota. Spotkałem się z nim, porozmawialiśmy. To było dość ciężkie spotkanie, jeśli chodzi o prowadzenie wywiadu, z tego względu, że Kot jest aktorem filmowym, przez co znacznie ciszej mówi. Nie powiedział też mi zbytnio rozbudowanych szczegółów, tak więc uznałem, że najsensowniej byłoby ubrać to w rap.  

 

[W.H] Wybrałeś trzy filmy do omówienia: „Bogowie”, „Zimna wojna” i „Skazani na bluesa”. Z którym z tych filmów czujesz się najbardziej związany?

[O.T] Decydując spontanicznie to pewnie „Bogowie”. Chociaż nie jest to łatwe pytanie, to jest tak jakbym spytał się Ciebie, czy wolisz Eminema, Chopina, czy Queen. Pamiętam jednak, że „Bogowie” wywarli na mnie chyba największe wrażenie w takim kontekście, że opisanie tego filmu było dla mnie najtrudniejszym wyzwaniem. Lubię, jak coś jest dobrze zrobione, a ta produkcja jest bardzo dobrze wykonana.  

 

[W.H] Nawiązując do filmu „Bogowie” oraz sylwetki Religi, czy nie kusiło Cię, aby gdzieś wtrącić jakieś przekleństwo? Były one przecież charakterystyczne zarówno dla głównego bohatera, jak i czasów, w których żył. 

[O.T] Postawiłem sobie taką niepisaną zasadę, że nie będę przeklinał w moich kawałkach. Poczułem, że nie jest to niezbędne i mógłbym sobie tym zaszkodzić. Bardzo łatwo jest wejść w komitywę z widzem na zasadzie: poprzeklinam ja, poprzeklinasz Ty i się dogadamy. To jest w moim odczuciu spoufalanie z widzem, za cenę pozbywania się osobowości scenicznej i odbierania strefie artystycznej wyjątkowości. Oprócz tego na dłuższą metę takie spoufalanie jest sztuczne, a to co sztuczne szybko się rozpada.

Zdjęcie ze spektaklu Rap Magister feat. Tomasz Kot na scenie Teatru Rampa w Warszawie / 25.10.2024

[W.H] Moje następne pytanie łączy się poniekąd z poprzednim. Czy czujesz się bardziej poetą czy raperem? Bo słuchając twojego albumu  odniosłam wrażenie, że jest to jednak bardziej poetycka i teatralna płyta.

[O.T] W ogóle nie jestem raperem. Używam rapu, ponieważ za jego pomocą można w szybki i łatwy sposób wyrazić jakąś historię. To była moja ostatnia przygoda z tym gatunkiem muzycznym. Następna płyta będzie popowa.

 

[W.H] Opowiedz proszę o niej coś więcej. 

[O.T] To będzie płyta poetycka, aktorska i stricte popowa. Ciężko mi znaleźć na nią jedno określenie, jednak te trzy opisują ją dobrze. Cieszy mnie, że znalazłem w życiu coś, co faktycznie mnie wypełnia. Możliwe, że dopiero gdy nagram w całości tę płytę, to usiądę z kimś i pomyślimy wspólnie nad tym, czym właściwie ona jest? Zobaczymy.

 

[W.H] Może zdradziłbyś, wokół jakich tematów ma oscylować ta płyta?

[O.T] Będzie o miłości do życia. Obecnie mam nagrane 20 piosenek, z których wybiorę 13 bądź 14 tak, aby układały się w spójną całość. Ten album nosi tytuł „Jestem zakochany” i opiera się na tym, jak miłość do m.in: życia, kobiety czy też muzyki wywołuje w mężczyźnie stan nadprzyrodzony. Właśnie o takich uczuciach ma opowiadać.  

 

[W.H] Zamysł brzmi ciekawie, trzymam kciuki, aby wszystko się udało! Wracając jeszcze do „Rap Magistra”. Czy masz tam jakiś swój ulubiony kawałek?

[O.T] (Myślę, że) „Dwa Serduszka”. Ta piosenka zakrawa o skrajne emocje na scenie i jest to uzasadnione, co szczerze uwielbiam. Poza tym, tekst też jest fajny. Nie ukrywam, że jestem z tego dumny.

 

[W.H] Gdybyś miał powiedzieć, ile warstw interpretacyjnych ma ta płyta? Ja osobiście naliczyłam co najmniej 4: odnośnie kinematografii, czy też biografii m.in. Tomasza Kota, Religi, Rydla, także historii i psychologii. Czy brałeś pod uwagę, że to będzie takie spektrum?

[O.T] Ależ oczywiście, że tak. Długo starałem się, aby sprawić by te wszystkie tematy się przenikały. Chciałem, aby całość dążyła do jednego wspólnego finału. Z drugiej strony, to było też dość intuicyjne. Nauczyłem się kiedyś, aby z góry nie zakładać morału, zapomnieć o tym, co się pisze i poczuć, że to nie musi być wzniosłe. Nawet na mojej nowej płycie będzie kawałek pt. „Koniec świata”, gdzie chciałem po prostu zobrazować jakieś swoje wyobrażenie na jego temat. Po pokazaniu tego numeru znajomym, dostałem multum różnych interpretacji. Chciałem coś stworzyć, a interpretację pozostawić ludziom. Intuicja w takich kwestiach jest bardzo ważna. Mój znajomy kiedyś powiedział, że jeśli intuicja  ciągnie Cię do czegoś to zrób to, ponieważ to jedyne, co faktycznie mamy, cała reszta jest wyuczona.

 

[W.H] Dziękuję za to, że zgodziłeś się przeprowadzić tę interesującą rozmowę. Trzymam kciuki za dalszy rozwój twórczości.

[O.T] Nie ma za co, również dziękuję za rozmowę.

 

Foto nagłówka: archiwum – Olek Talkowski

O autorze

Miłośniczka muzyki wszelkiej maści. Gdy pracuje, na jej uszach zawsze znajdują się słuchawki. Do swoich szczególnych zainteresowań, Weronika zalicza interpretację polskiej poezji, kontemplowanie muzyki oraz przede wszystkim, rozwój indywidualnego warsztatu pisarskiego.

Weronika w 2020 roku ukończyła Samorządową Szkołę Muzyczną I stopnia w Tarnowie Podgórnym w klasie saksofonu, gdzie zdobyła swoje pierwsze wykształcenie muzyczne. Kierowana pasją, zdecydowała się na kontynuację swojego zacięcia artystycznego w nurcie muzyki elektronicznej i malarstwa, wygrywając konkursy oraz realizując wernisaże.
Obecnie, Weronikę pasjonuje analiza utworów pod kątem nie tylko brzmieniowym, ale również tekstowym. Jest ciekawa tego, jakie nowe dźwięki skrywa dla niej przemysł muzyczny oraz w jaki sposób ubierze je w słowa.