Roch Zygmunt
Źródło: Pixabay.
Dziś jest 25 sierpnia. Ostatnie dni najdziwniejszych wakacji, odkąd pamiętam. No bo niby wszystko jak zawsze – nie przekoczowałem przecież bitych dwóch miesięcy w domu. Byłem i nad jeziorem kilka dni, i we Wrocławiu, i w Trójmieście. Wszędzie jednak jakoś nieswojo – tu maseczki, tu dezynfekcja, tu część muzeów zamknięta… Mimo wszystko większość czasu spędziłem na miejscu. Połaziłem tu i ówdzie z przyjaciółmi i tego typu historie. W każdym razie – nie nudziłem się.
W normalnych czasach marudziłbym pewnie trochę, że zaraz znowu wrócimy do szkoły. Że popołudniami, zamiast chodzić na spacery, będę ślęczał nad książkami. Że wstawać trzeba będzie nie o 8:00, lecz przynajmniej dwie godziny wcześniej. No dobrze, trochę oszukuję, bo z poranną pobudką nigdy nie miałem problemu, wręcz przeciwnie. W gruncie rzeczy samo chodzenie do szkoły też mi nie przeszkadzało. I nie, nie przez fakt, że jestem jakimś naukowym freakiem. Strasznie irytowałem się, gdy trzeba było zrobić projekt o szkle na chemię, czy wyliczyć ileś tam zadań z fizyki. Przedmioty ścisłe to nie moja bajka, wolę Nabuchodonozora II czy innego Mickiewicza.
Po prawie pół roku siedzenia w domu (nieważne, czy chodzi zdalną edukację, przed którą broń nas, Panie Boże, czy o wakacje), zrobiłbym nawet ten eksperyment na tę nieszczęsną biologię, z której wyhaczyłem ledwo „tróję”. Pewnie za miesiąc będę miał ochotę to odszczekać, ale nieważne. Brakuje mi tej rutyny: wstaję dokładnie o 6:00, włączam radio TOK FM, z którego wita mnie głos Piotra Maślaka, idę się oporządzić do toalety, ścielę łóżko (bez wahania, bo pokusa położenia się jest ogromna), jem śniadanie, wychodzę na autobus. W lockdownie może i to wyglądało podobnie, bo – w przeciwieństwie większości moich rówieśników – starałem się trzymać dryl, przynajmniej w tych kwestiach.
Na szczęście za tydzień to się skończy, wróci ta normalność, która w czasach – nomen omen – normalności jest odsądzana od czci i wiary, a w czasach nienormalności staje się bardzo pożądana. Ciekawy jestem, co zastanę. Jak zmienili się – w ogólnym kontekście – nauczyciele i znajomi z klasy. E-szkoła dla nas wszystkich była trudnym czasem. Z jednej strony niemożność wyjścia z domu w obawie przed wirusem i dla wielu niepewność choćby związana z pracą, a z drugiej, dydaktycznej – brak obiektywnego narzędzia do oceniania. Bo co – sprawdziany na formularzu Google? Ok, ale mamy Internet i podręczniki. Co sprytniejsi profesorowie pokusili się o testy na testportal.pl, który posiada kilka utrudnień, ale nadal nie możemy tego jakkolwiek porównać z pracą klasową w auli czy sali. To, co wynieśliśmy z tego okresu, zostanie więc kwestią naszego podejścia i uczciwości.
Teraz jest nowe otwarcie. W sensie fizycznym i mentalnym. Oby trwało jak najdłużej, bo zdalnej edukacji 2.0 sobie nie wyobrażam. Albo inaczej – nie chciałbym sobie wyobrażać.
Koniec sielanki, czas do roboty!
O autorze
Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.