Żyjemy w społeczeństwie skonstruowanym na kształt popkulturowych wzorców. Masowa sztuka stanowi zwierciadło reflektujące obraz archetypów wybranych zjawisk wobec ich realnych postaci we współczesnym świecie. Jest to szeroko dostępna forma komunikacji opartej na silnej symbolice i motywach, przemawiająca do ludzkiej wyobraźni silniej, bo za pomocą uprzednio przygotowanego obrazu.
Popkultura jest więc czynnikiem wpływającym na rozwój społecznych uwarunkowań czy politycznego dyskursu, kreując także konkretne symbole dla danych grup, środowisk, konceptów czy ideologii. Wystarczy przypomnieć maskę Guya Fawkesa, początkowo stanowiącą element scenograficzny filmu „V jak Vendetta”, a dziś kojarzoną przede wszystkim z ruchem Anonymous. Wystarczy przypomnieć białe i burgundowe czepce oraz trzymaną w dłoni różę, tak charakterystyczne dla serialu „Opowieści podręcznej”, a następnie dla protestów przeciwko anty-patriarchalnym regulacjom.
Wystarczy przypomnieć Jokera – jego unikalny garnitur, taniec, wizaż – przyjęty przez opinię publiczną jako metafora sprzeciwu wobec środowiskowego wykluczenia, nierówności i ludzkiej antypatii wobec cierpienia innych.
Czym Joker był…
Kinowy debiut Joaquina Phoenixa, w znamiennym biało-czerwonym makijażu, finalizował dekadę, w której dokonała się demistyfikacja strukturalnych światowych nierówności podtrzymywanych w społecznych konstelacjach przez uprzywilejowane elity. Przełomowym momentem w tym procesie mógłby być chociażby założony w 2017 roku ruch #MeToo, mobilizujący ofiary przemocy seksualnej do walki o należną im sprawiedliwość. Na znaczeniu zyskiwała też kampania Black Lives Matter, która (jeszcze przed śmiercią George’a Floryda w 2020), starała się zwalczać rasizm i pochodne mu postawy wśród przedstawicieli amerykańskich władz.
Wobec powyższego, produkcja Todda Philipsa, opierająca swoją fabułę na polityczno-społecznej krytyce, stanowiła znaczący publiczny manifest oporu wobec nieegalitarnego aparatu instytucjonalnego. Poprzedzające premierę filmu globalne wydarzenia stanowiły modelową wręcz oś analogii między przedstawionym w „Jokerze” buntem a rzeczywistymi sytuacjami. Uczestnicy protestów i członkowie ruchów obywatelskich, we wszystkich państwach świata, odwoływali się do filmowej reprezentacji bohatera komiksów DC, traktując jego figurę jako emblemat walki o rządy prawa. Joker stał się politycznym symbolem dezaprobaty wobec hierarchicznej aranżacji społecznych kręgów, w których bogatych i wpływowych bardziej interesuje własny majątek czy władza niż zdrowie i życie ludzi z uboższych sfer. Ponadto, film ujawniał cały mechanizm, w jaki ów dyskryminacja wpływa na jednostkę, która wkrótce może szukać zemsty na swych „prominentnych” oprawcach. Zmęczeni takim cyklem obywatele, a wkrótce także odbiorcy ekranizacji, stracili głowę dla komika-klowna, negującego zastany (nie)porządek.
…choć pamiętając końcową scenę pierwszej części „Jokera” – tę słynną, u Murray’a Franklina – określenie „stracić głowę” może w pełni jednak nie przystoi…
…a czym się stał?
Sprawa komplikuje się jednak wraz z wydaniem na kinowy mikroświat drugiej części produkcji – „Joker: Folie à Deux”. Najbardziej wyczekiwana premiera roku okazała się jedną z prawdopodobnie najgorzej ocenianych ekranizacji ostatnich miesięcy. Na Google Reviews film nie uzyskuje nawet 2 pełnych gwiazdek. Komentujący na Rotten Tomatoes nie pozostawili suchej nitki na producentach, publikując jednozdaniowe komentarze typu: „Najgorszy sequel, jaki kiedykolwiek widziałem”. Najprzychylniejsi okazują się użytkownicy IMDb oraz Filmwebu, których ostateczna nota w momencie pisania tego artykułu wynosi 5,2 gwiazdki.
Co jednak zaskakujące, przeciętna ocena biegłych krytyków filmowych raczej nie stoi w rzędzie z tak niską punktacją zdefiniowaną przez internautów. Owszem, wielu z nich przyznaje niedopracowanie pewnych szczegółów, jednak ogólny zachwyt musicalową formą filmu czy niektórymi ujęciami z kamery przyćmiewa takie docinki.
Przyczyny takiej rozbieżności nie należy upatrywać w domniemanych interesach finansowych czy nawet szerszej edukacji kinematograficznej ów krytyków. Uważam, że większość oceniających na rozmaitych portalach online, przyznałaby, że z czysto technicznego punktu widzenia, druga część Jokera nie jest filmem złym. Jednakże, produkcje z małych i dużych ekranów, to kompozycje, na które składają się zarówno elementy scenograficzne, jak i sama zawarta w nich opowieść. Ocena filmu podlega więc ewaluacji tych dwóch czynników, z których niedopracowanie jednego niekiedy przyćmiewa nawet geniusz tego drugiego – szczególnie, jeśli ten „gorszy” jest pokładem większych nadziei najbardziej zagorzałych fanów całego uniwersum.
„Nie chodzi o to, że to zły film, ale on dosłownie podciera się wszystkim, za czym Joker kiedykolwiek stał”. Ten przywołany komentarz to fragment podsłuchanej przeze mnie konwersacji między grupą kinowych widzów. Zapoznając się z kontynuacją losów Arthura Flecka, trudno się nie zgodzić, że (ujmując ów krytykę nieco bardziej eufemistycznie), „Joker 2” zrywa ze wszelką symboliką, która przebija się w scenach pierwszej jego części. Główny bohater nie jest już buntownikiem poszukującym zemsty na swoich oprawach, przedstawicielach elit, którzy traktowali go jak dosłowny obiekt cyrkowy, bezdusznego kozła ofiarnego. Protagonista sequela jest pozbawionym wszelkiej odwagi i dynamiki człowiekiem, naiwnym i łatwo manipulowanym przez otaczające go postacie – chociażby domniemaną Harley Quinn (Lady Gagę) czy osobistą prawniczkę. Fleck przedstawiony jest jako człowiek widocznie chory, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie jest już to zimnokrwisty morderca, a zaledwie pacjent kliniki psychiatrycznej, mało wyróżniający się na tle innych.
Już sam ten aspekt oddala protagonistów dwóch części od bycia wspólną jednością, tym samym mężczyzną. Bohater próbuje wręcz zerwać ze swoją tożsamością. Ucieka chociażby z auta własnych adoratorów, nie uczestniczy w ogromnych manifestacjach na własną cześć. Sprawa wydaje się jednak być tym bardziej przesądzona, gdy w jednej ze scen na sądowej sali Arthur Fleck dosłownie przyznaje, że Jokera nigdy nie było, nie ma i nie będzie, a za wszystkimi zabójstwami stał on – chłopak z ciężką przeszłością, która silnie zaważyła na jego umiejętności poprawnego odróżniania „dobra” od „zła”.
Joker staje się więc pospolitym zabójcą, człowiekiem nawiedzanym przez własne demony, pacjentem zakładu psychiatrycznego czekającym na swój ostateczny wyrok. Właściwie nikt nie traktuje go już jako emblemat buntu, a zwyczajnie – Arthura Flecka, skazanego za pięciokrotną zbrodnię. Widzimy następującą przemianę. Pierwszy Joker był produktem zgniłego społeczeństwa, tym razem to zgniłe społeczeństwo jest pochodną brutalnej natury przypadkowego indywiduum.
Zabójstwo dokonane na Flecku w ostatniej scenie, przez praktycznie nieznanego widzowi mężczyznę, udowadnia, że Arthur od początku był tylko chorym człowiekiem, podatnym na prozaiczne akty, gesty i przedmioty.
I kto za to odpowiada?
W jednym z wywiadów przeprowadzonych w ramach akcji promocyjnej, Todd Phillips skomentował przywłaszczenie symboliki filmowego klauna jako nieadekwatny ruch ze strony jego najzagorzalszych fanów. Reżyser rozumiał przez to, że wizja Jokera jako popkulturowego emblematu buntu i anarchii, była chybioną ideą na temat roli głównego bohatera w opiniotwórczej misji filmu. Według słów Philipsa, Joker jakiego znamy od czasów pierwszej jego premiery nie był tym, za którego stworzenie reżyser był odpowiedzialny. Ten bowiem nosił pospolite imię Arthura Flecka.
„Joker” tak naprawdę nie potrzebował kontynuacji. Film był oklaskiwany na wszystkich światowych festiwalach i każdej kinowej sali. Udało mu się wyjść poza sztywne ekranowe ramy, by przedrzeć się do kolektywnej świadomości nas wszystkich. Wydaje się też, że zawarta w produkcji historia, pomimo dość otwartego zakończenia, została opowiedziana na tyle dokładnie, że nie było potrzeby jej rozbudowywania. Chyba, że komuś zależałoby, aby ją w pełni zakwestionować…
W świecie, gdzie coraz więcej iskier zamienia się we wszechogarniające pożary, działające w polityce symbole nierzadko przywłaszczane są przez grupy, które swoimi postulatami promują ideologie „wszystko albo nic” – albo jesteś z nami, albo przeciw nam. Ta dualistyczna postawa bezapelacyjnie kształtuje rosnącą w siłę polaryzację i jest motorem nienawiści wobec odmiennych nam światopoglądowo osób. „Joker”, który początkowo służył jako atrybut pro-demokratycznych manifestacji, powoli zaczynał służyć skrajnym anarchicznym organizacjom jako ich osobisty znak rozpoznawczy.
Autor filmu, choć krytycznego wobec systemu, nie chciał, by stworzona przez niego postać figurowała na czele radykalnych komórek. Nie wystarczyło udzielić wywiadu wielkim koncernom medialnym, by taki proces został przerwany. Trzeba było zwalczyć schemat dokładnie tak jak on powstał – poprzez film.
Reżyser stworzył opowieść o człowieku słabym, wrażliwym, chorym, któremu daleko do bycia geniuszem seryjnego mordercy otoczonym tłumem oddanych wielbicieli. Odciął w ten sposób Jokera od wizerunku niekwestionowanego buntownika, utrzymującego się z nim od 2019 roku. Możliwe, że Todd Phillips nie zamierzał widzieć fikcyjnych scen, które sam nakręcił, w realnym życiu — tłumu rebelianckich obywateli, agresywnie opanowujących ulice miast, dowodzonych przez postać w charakterystycznym makijażu i barwnym garniturze. Trudno jednak, by człowiek tak wyniszczony przez życie jak Arthur Fleck, w dodatku skazany za pięciokrotne morderstwo w ramach jego mentalnej niepoczytalności, mógłby stanąć na czele całej kontestatorskiej demonstracji.
„Joker: Folie à Deux” nie jest złym filmem. Umiejętna reżyseria, połączona z innowacyjnymi elementami musicalu, oraz (jak zawsze) świetną grą Joaquina Phoenixa tworzą obraz, który rzeczywiście może się podobać. Jednakże nie jestem również pod zdziwieniem ogromnego rozczarowania (a niekiedy i czystej nienawiści) panującego wśród oddanych fanów pierwszej części. Sequel ten bowiem przekreśla całą ich wizję na temat społecznej roli charakterystycznego klauna – odwiecznego wroga nie tylko Batmana, ale i wszystkich światowych elit. Ale może właśnie o to chodziło?…
Fot. nagłówka: Warner Bros
O autorze
Piszę i podróżuję. Żeby pisać - czytam, a żeby podróżować - poglitozyję. Często też potańczę, szczególnie do hiszpańskojęzycznej muzyki oraz Lady Pank.