Przejdź do treści

Mulan z Trembowli

XVII wiek nie był dla Rzeczypospolitej czasem spokojnym. Wręcz przeciwnie – regularnie toczone wojny, polityczne zawirowania wewnątrz kraju i częste rotacje władców porządnie zachwiały społecznym i gospodarczym krajobrazem RP w tamtym okresie.

Jednak wśród labiryntu istotnych bitew, umów, traktatów i postaci często zapomina się o wydarzeniach z jesieni 1675 r. Bo choć mowa tutaj nie o jednym ze spektakularnych kontrataków święcącej wówczas swoje największe tryumfy polskiej husarii albo zażegnaniu międzypaństwowego konfliktu, to i tak mamy do czynienia z czymś wartym opisywania nawet mimo upływu czterech wieków. A właściwie – o kimś, kto w potwornych okolicznościach uratował potężną budowlę. Coś już świta?

Bo Polak i Turek to jedna rodzina

Jeśli nie, to z jednej strony dobrze, bo pewnie przeczytasz ten tekst do końca, z drugiej dowodzi to, że o bohaterskiej postawie Anny Doroty Chrzanowskiej mówi się niestety mało. O zamku w Trembowli zresztą jeszcze mniej.

Już tłumaczę, o co dokładnie chodzi. Mowa tu bowiem o szczególnie gorącym i napiętym wycinku z historii RP, zwłaszcza jeśli chodzi o stosunki z Turcją, z którą rzadko kiedy układało nam się jak po maśle. Pod koniec XVII stulecia – tuż po śmierci Michała Wiśniowieckiego, a chwilę przed wstąpieniem na tron Jana III Sobieskiego – polskie społeczeństwo, sfrustrowane haniebnym traktatem zawartym w Buczaczu (zmuszającym RP m.in. do oddania Turcji Podola czy Bracławszczyzny) domagało się wyrównania rachunków z państwem ze Środkowego Wschodu.

Za ciosem poszedł sejm, który unieważnił warunki uzgodnione w trakcie wystawiania dokumentu, uchwalił nowe podatki na starcie z Turcją i wystawił armię, liczącą 40 tys. żołnierzy. Dowództwo nad nią objął z kolei (wówczas jeszcze) hetman Sobieski, a cała operacja zakończyła się sukcesem – 11 listopada 1673 r. pod Chocimiem Polacy zwyciężyli stacjonującą nieopodal armię wroga, zdobywając nieco pola do dalszych ruchów i manewrów. Entuzjazm jednak zgasł prawie tak szybko, jak go wzniecono, bo szybko okazało się, że świetna postawa i wygrana w listopadzie nie jest gwarantem żadnego progresu w relacjach polsko-tureckich, a tym bardziej – nie przyczyni się do odzyskania ziem utraconych z powodu nieszczęsnego traktatu.

Po wyborze Sobieskiego na króla Polski 21 maja 1674 r., sam władca jasno zaznaczył, jakie są obecnie jego priorytety i zamiast koronacji (która odbyła się dopiero dwa lata później), wybrał dalszą ofensywę na Turków. Ta z kolei objęła nowe terytorium – Ukrainę, gdzie toczyła się większość kampanii. A tam do gry wstąpił trzeci gracz: Moskwa, wyjątkowo okazując się dla Polski zbawiennym puzzlem całokształtu. Dzięki wtrąceniu się Rosji i jej zaangażowaniu w konflikt z Turcją, polska armia zyskała więcej swobody i możliwości, co wymiernie pomogło w zagarnięciu dla siebie upragnionego Podola.

Wszystko, co dobre, w końcu się kończy. Nowy rozdział – z negatywnym zwrotem akcji – nastał w maju 1675 r., kiedy do Polski wyruszyła kawalkada gotowych i zwartych jeźdźców turecko-tatarskich. Przez pewien czas wydawało się, że z powodzeniem zakończą swoje rajdy na polskie ziemie, aż w końcu do akcji wkroczył Sobieski. Prowadzone silną ręką wojska sukcesywnie rozbijały mniejsze oddziały ruchliwych Tatarów pod Lwowem, a na deser zajęły się również przednią strażą w formacji tureckiej. Wtedy to rywale RP podjęli decyzję o odwrocie, ale zanim wrócili do siebie, zatrzymali się na moment w Trembowli.

I w tej chwili docieramy do właściwego toru narracji.

Pojedynku czas start

Rozsierdzona brakiem oczekiwanych rezultatów armia turecka traktowała zamek w Trembowli niemal jako nagrodę pocieszenia. Nie bagatelizując potencjalnych trudności z jej zdobyciem, dowódcy z Kraju Półksiężyca zdawali sobie jednak sprawę ze swojej przewagi.

Oczywistym było przecież, że obrońcom zamku dużo trudniej będzie zebrać tak liczną załogę, jaką dysponowali Turcy. W efekcie naprzeciw siebie stanęły – 10-tysięczna, solidnie uzbrojona i wykwalifikowana armia oraz żałosna w porównaniu z najeźdźcami, licząca niespełna 500 osób wataha, w której skład wchodzili żołnierze piechoty, miejscowa szlachta oraz blisko 200 chłopów i mieszczan z sąsiedniego miasteczka, pod dowództwem Jana Samuela Chrzanowskiego.

Atak Turków ruszył z wysokiego C: polegali oni nie tylko na potężnych działach, ale także świetnie wyszkolonych oddziałach, specjalizujących się w robieniu podkopów i zrównywaniu murów z ziemią. Z tym że po drugiej stronie nikt o świadomym spisywaniu się na straty oczywiście nie myślał – ogromna waleczność polskiej defensywy zaowocowała np. zrzuceniem z mostu jednej z armat przeciwnika. Do tego armii ze Wschodu nie pomagał fakt, że mury zamku były grube aż na 4 metry.

Po chwilowym przestoju, Turcy podjęli decyzję o zmianie strategii – teraz zamierzali przechytrzyć załogę budowli, robiąc podkopy. Po części ten plan wypalił, bo tureckiej armii prawie udało się wysadzić jedną z baszt, a poza tym w budowli wylądowało ok. 325 sztuk granatów. Te przyczyniły się m.in. do pożaru, który dosięgł dachów budynków zamkowych, zabicia kilkunastu sztuk bydła na dziedzińcu oraz zniszczenia studni, co znacznie utrudniło dalsze radzenie sobie w tak morderczych warunkach obrońcom twierdzy. Finalnie wojownicy z RP i na niszczycielskie „jajka” znaleźli sposób: „Obrońcy nauczyli się wyrywać tuleje z pocisków lub zalewać je wodą, by przeszkodzić zapaleniu prochu i wybuchowi” – pisze w swojej książce „Chocim 1673” historyk Damian Orłowski.

Fot. Tezeusz.pl

Podczas gdy adwersarze RP dopracowywali nową taktykę, planując rozsadzić mur przy pomocy miny, w pierwszej kolejności przedostając się w okolice fortecy aproszami, część szlachty – bez wiedzy Chrzanowskiego – podjęła decyzję o rezygnacji z ról obrońców. Ponadto w trakcie burzliwej narady jej przedstawiciele ustalili, że zamek należy poddać, a następnie przekazać tę informację Turkom za sprawą posłańca. I kto wie, jakby się to zakończyło, gdyby nie Anna Dorota Chrzanowska, która – niefortunnie dla obradujących dezerterów – przysłuchiwała się całej ich dyskusji.

Dyrygentka chwyta za pałeczkę

Chrzanowska na plan defetystów zareagowała momentalnie: jak donosi przeważająca ilość źródeł, dopadła męża, dzierżąc dwa kuchenne noże i zagroziła, że jeśli wyrazi on zgodę na kapitulację, zabije najpierw jego, a potem siebie (niektóre podania głoszą, że miała ze sobą pistolety, inne zaś, że straszyła wysadzeniem prochów).

Na kapitana to ultimatum podziałało trochę jak ocucenie – wybił szlachcie z głowy manifestowanie swojej uległości wobec Turków i stanowczo zapowiedział, że nikt z załogi nie ma prawa się poddać, a zamku w Trembowli trzeba bronić aż do ostatniej cegły. Tym samym walcząca jeszcze przed chwilą ostatkiem sił i motywacji skromna armia RP w trymiga ustawiła się w nowych szykach i zaczęła stawiać opór wrogom jeszcze odważniej niż wcześniej. Nie robiły już na niej wrażenia podkopy, a i przemyślane wybiegi sapersko-minerskie ze strony tureckiej w większości neutralizowała. Dowódcy zza Dniestru – Ibrahimowi Szyszmanowi Paszy – wyczerpywały się powoli pomysły, zaś wśród jego żołnierzy wzbierała fala frustracji. Nikt nie przypuszczał, że oblężenie zajmie więcej niż tydzień, tymczasem już zaczynał się październik, a oni tkwili w Trembowli od 21 września.

Co ważne, na frenetycznej i pełnej gniewu interwencji Anna Dorota Chrzanowska nie poprzestała. Jak donoszą współczesne jej podania, dowodziła nawet jednym z nocnych wypadów na stanowiska wroga. A ten z każdą dobą puchł coraz bardziej i, spodziewając się porażki, stopniowo szykował się do odwrotu. Zwłaszcza że wkrótce o najeźdźcach przebywających w pobliżu zamku w Trembowli dowiedział się sam Sobieski, który postanowił wysłać rodakom solidne wsparcie. Kiedy wieść o nadciągającej odsieczy dotarła do Szyszmana Paszy, Turcy – po ostatniej, nieudanej próbie nadwyrężenia murów przy użyciu miny – spakowali swoje manatki i wycofali się z terenów RP.

Po misji ratunkowej Sobieski nie szczędził obrońcom wyrazów podziwu i wdzięczności. Ponadto na 10 lat zwolnił Trembowlę od wszelkich podatków, a kapitana Chrzanowskiego nagrodził stopniem pułkownika, nadaniem szlachectwa i stanowiskiem komendanta Lwowa.

Pomnik Anny Doroty Chrzanowskiej/ Fot. kresy.org.pl

Co do bohaterki, która niejako zapobiegła wyłożeniu wrogom twierdzy na tacy, jeszcze przed końcem XVII w. obok zamku stanął jej pomnik, ale niestety nie przetrwał długo. Ponownie pojawił się tam w 1903 r., lecz 41 lat później po raz kolejny uległ zniszczeniu, tym razem za sprawą Niemców (po raz trzeci odbudowano go w 2012 r.). Oprócz tego wyczyn Chrzanowskiej przetrwał w wielu poematach, operach, czy na obrazach, a wisienkę na torcie stanowi powieść historyczna z nią w roli głównej.

O autorze

Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.