Jakiś już czas temu skompromitowany lider globalnej potęgi został odsunięty od władzy. Niechętny, by pogodzić się z nowymi realiami, namówił swoich zwolenników, by ruszyli i siłą przywrócili władzę „prawowitemu przywódcy”. Na szczęście dla demokracji na świecie, ten zamach stanu został stłumiony zanim na dobre się rozpoczął. Z jego skutkami mierzymy się jednak do dziś.
Historia ta opisuje zarówno Ludwika XVI i Donalda Trumpa. Jeden z nich był symbolem odchodzącego Ancien Regime – drugi, rodzącego się globalnego populizmu. Od początku zeszłego tygodnia życie polityczne Stanów Zjednoczonych kręci się wokół przesłuchań w Senacie w sprawie tak zwanego powstania na Kapitolu. Stawką jest nie tylko przyszłość byłego prezydenta Donalda Trumpa, ludzi odpowiedzialnych za powstanie i ofiar zamieszek. Chodzi tu o przyszłość populizmu, którego symbolem jest całokształt politycznej działalności Trumpa.
Trump – lider populizmu
W trakcie swojej kadencji Trump przyjaźnił się z autorytarnymi i populistycznymi przywódcami całego świata. Podejmował decyzje i głosił postulaty niemające żadnego racjonalnego ani demokratycznego zaplecza. Stany wycofały się ze Światowej Organizacji Zdrowia oraz były niebezpiecznie blisko odłączenia się również od NATO. Nie wspominając już o tym, że Trump szantażował prezydenta Zełenskiego, by ten wszczął śledztwo przeciwko synowi Joe Bidena i promował teorię spiskową, jakoby to nie Rosja, a Ukraina stała za próbą wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich Stanów w 2016 roku. Trump, również z uwagi na to, że jeszcze niedawno był jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie, stał się symbolicznym liderem globalnego frontu populistycznego. I to od jego przyszłości zależy przyszłość idei, którą reprezentuje.
Powstanie na Kapitolu
W listopadzie 2020 r. wiadomo było, że Stany Zjednoczone będą miały nowego prezydenta. Można było się jednak spodziewać, że Donald Trump nie odda stanowiska bez walki. I rzeczywiście, od razu po przegranych wyborach, uderzając do swojego twardego elektoratu, rozpoczął kampanię kłamstw, fałszu i oszczerstw, opierając się na absurdalnych pseudo-dowodach i irracjonalnych teoriach. Dzięki niej przekonał aż 77% (!) wyborców Republikanów, że doszło do szerokiego wyborczego oszustwa. Według komisji śledczej Kongresu kampania ta była narzędziem, którym były prezydent Stanów położył fundamenty pod wydarzenia z szóstego stycznia 2021 roku.
Tego dnia przedstawiciele obu izb Kongresu Stanów Zjednoczonych zebrali się, by czysto formalnym aktem potwierdzić, iż na czele Federacji stanie Joe Biden. Przedtem jednak odbyło się zgromadzenie promowane jako „Save America March”, na którym swoje opinie dotyczące wyborów przedstawił Donald Trump. Choć w wystąpieniu prezydent nie zachęcał bezpośrednio do ataku, jego słowa były przesiąknięte przemocą. Nagabywał swoich zwolenników, by „ruszyli na wzgórze Kapitolu” i by „walczyli jak diabły” przeciwko „złym ludziom”. Zapewnił, że w tej walce (słowa „fight” użył w przemówieniu 20 razy) mogą kierować się „zupełnie innymi zasadami”. Uczestnicy protestu odpowiedzieli na wezwanie prezydenta.
Około 2500 zwolenników Trumpa ruszyło na Kapitol i wdarło się do budynku, w którym obradować mieli kongresmeni. Powstanie zebrało żniwo pięciu ofiar śmiertelnych i 138 rannych policjantów. Jednak to nie przez skalę przemocy pamięta się to wydarzenie. Trump, choć nie dołączył do protestujących, nie zachował się również jak na męża stanu przystało. W państwie prawa w sytuacji kryzysu prezydent powinien stać na straży demokracji. To jednak nie on, a wiceprezydent Mike Pence wezwał oddziały Straży Narodowej. Dopiero po dwóch godzinach zamieszek Trump opublikował film, w którym poprosił powstańców o pokojowe rozejście się do domów, nazywając ruch w międzyczasie „najpiękniejszym w historii państwa”. W odpowiedzi Twitter zablokował konto prezydenta na 12 godzin, wkrótce po tym na stałe. Udało się ograniczyć obecność Trumpa w przestrzeni social mediów. Trwają prace, by do analogicznych skutków doprowadzić w przestrzeni politycznej.
Epilog powstania
Nie można Demokratom zarzucić, że nie próbowali ukarać Donalda Trumpa za jego działania. Niedługo po zamieszkach Kongres próbował postawić Prezydenta w stan oskarżenia z wykorzystaniem procedury impeachment. Mimo wsparcia pewnej części reprezentantów Partii Republikańskiej, nie udało się jednak zebrać wymaganej większości. Następnie usiłowano powołać bezpartyjną komisję w Kongresie, w której zasiadać mieliby przedstawiciele obu ugrupowań, lecz i w tej sytuacji trzon partii opowiedział się za byłym prezydentem. W efekcie powołana została komisja złożona z siedmiorga Demokratów i raptem dwojga Republikanów – Liz Cheney i Adama Kinzingera.
W Stanach show-business jest niemal religią. Głównym celem komisji nie jest więc obecnie dotarcie do prawdy, która po przeanalizowaniu 140 tysięcy dokumentów i ponad tysiącu przesłuchań została już ustalona, a do upartych serc elektoratu Republikanów. Wśród nich, po ponad półtora roku od zamachu na demokrację, 80% nie wierzy w uczciwość wyborów. Pierwsze posiedzenie Komisji oglądało na żywo 18 milionów osób. To sporo, ale czy dostatecznie? Dla porównania, debaty prezydenckie przyciągają przed telewizory między 60 a 75 milionów obywateli.
Przesłuchania – historia sukcesu?
O znaczeniu komisji najlepiej świadczą sondaże. Wyborcy Republikanów odpowiedzialnością za powstanie obarczają w pierwszej kolejności Partię Demokratyczną, w drugiej, choć brzmieć to może absurdalnie, Antifę. Jednocześnie są przeciwni temu, by zwolennicy Trumpa odpowiedzieli karnie za atak. Co brzmi jednak jeszcze groźniej, na ten moment sondaże prezydenckie dają byłemu prezydentowi relatywnie bezpieczną przewagę nad Joe Bidenem. Właśnie dlatego komisja w głównej mierze usiłuje zmienić społeczny odbiór powstania. Według Kinzingera „Za pięć lub dziesięć lat dzieci w szkołach usłyszą o naszym raporcie, nie teoriach spiskowych”. „Ludzie muszą to zobaczyć i zrozumieć, w jak prosty sposób nasza demokracja może upaść”, wtórowała mu partyjna koleżanka, Liz Cheney.
Podstawowym sukcesem komisji jest to, kogo udało jej się przekonać do zabrania głosu. Przeciwko Trumpowi występować będą lub już wystąpili między innymi były prokurator generalny, prawnicy i menadżerowie kampanii prezydenckiej, a nawet własna córka Trumpa, Ivanka. Zeznania i ujawnione dowody dają spójny obraz rzeczywistości, który opiera się na podstawowym założeniu – Donald Trump doskonale zdawał sobie sprawę, że wybory odbyły się zgodnie z zasadami i jeżeli ktoś usiłował naruszyć ich integralność, był to sam prezydent. Najpierw wpływając na członków komisji wyborczych, później wzniecając powstanie. Po zobaczeniu przesłuchań komisji trudno jest w dalszym ciągu mieć jakiekolwiek wątpliwości. Komisja ma argumenty, by rzetelnie i przekonująco przedstawić prawdę. Jednak to, czy jej prace przyniosą efekty, zależeć będzie od tego, ilu wyborców Trumpa zapozna się z jej ustaleniami. Może mieć to ogromne znaczenie dla przyszłości demokracji.
Przyszłość naznaczona populizmem
A przyszłość ta nie daje przesadnie wielu powodów do optymizmu. W trakcie nieudanego powstania Trump został zablokowany na Twitterze. Wkrótce podobny scenariusz będzie znacznie mniej pewny. Właścicielem Twittera może niebawem zostać Elon Musk, który zapowiedział już (populistycznie) cofnięcie blokady konta Trumpa. Co więcej, po pandemii COVID-19 i kryzysie spowodowanym wojną będziemy prawdopodobnie musieli mierzyć się z recesją, a kryzysy gospodarcze, które w największym stopniu dotykają najuboższe warstwy społeczeństwa, wzmacniają tylko poparcie dla populistów. To, czy przesłuchania staną się symbolem zwycięstwa demokracji czy populizmu, może być kluczowe dla przyszłości tego ideologicznego sporu.
Przesłuchania, choć niekoniecznie przyniosą pożądane efekty, z całą pewnością są grą wartą świeczki, gdyż wizja populizmu jako dominującej globalnej ideologii nie napawa optymizmem. Możemy tylko przypuszczać, jak Donald Trump jako prezydent zareagowałby na inwazję Rosji na Ukrainę. Wiemy za to, jak zareagował były prezydent Donald Trump: zrobił to, nazywając Putina „geniuszem”. Jest kilka przymiotników, które w lepszy sposób określić mogą prezydenta Rosji. Mimo tych wszystkich groźnych i fałszywych zapędów, wizji i perspektyw, które reprezentuje sobą Trump, trudno będzie uświadomić jego zwolennikom, w jak brutalny sposób dali się zmanipulować. Przesłuchania w Kongresie są w istocie walką z wiatrakami, pewnie nieco naiwną, ale walką z gatunku tych, od których zależeć może przyszłość demokracji.
O autorze
Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.