Duet Matczaków wywołuje od niedawna spore emocje. Najzabawniejszy jest fakt, że w gruncie rzeczy obaj pojawili się w medialnym obiegu niezależnie od siebie – dziedziny, którymi się zajmują, są bowiem cokolwiek odległe. Przecież co Marcin Matczak, szanowany wykładowca i profesor prawa, ma do rapera Michała, który śpiewa o suto zakrapianych imprezach oraz seksie? Na pozór nic, choć, jak próbuje udowodnić ten pierwszy w swojej najnowszej książce pt. „Jak wychować rapera. Bezradnik”, wydanej w mijającym roku przez krakowski Znak – całkiem sporo.
Między esejem a gawędą
Warto jednak na początku poczynić dwie uwagi, które pomogą lepiej zrozumieć mój stosunek do obu tych barwnych postaci. Po pierwsze, cenię twórczość Maty. Nie uznałbym się wprawdzie za fana jego muzyki, aczkolwiek mam kilka swoich ulubionych piosenek jego autorstwa, które, poza często trafnym przesłaniem, budzą we mnie pozytywne wspomnienia. Po drugie, bardzo szanuję prof. Matczaka. Mam go za kompetentnego eksperta w kwestiach wymiaru sprawiedliwości, obnażającego merytoryczną mieliznę tych, którzy w obozie rządzącym zajmują się sprawami sądownictwa. Jeśli czasem go krytykuję, to nie dlatego, że – jak często zarzuca polemistom – „denerwuje mnie jego obecność w mediach”. Wręcz przeciwnie – to dobrze, że często w nich występuje, ponieważ stanowi istotny głos w debacie publicznej.
No dobrze, ale czym więc jest „Jak wychować rapera”? Mimo że przebrnąłem przez tę 500-stronicową lekturę, nadal mam wątpliwości. Matczak dokonuje bowiem nietypowej syntezy – każdy rozdział tytułuje jedną z piosenek swojego syna (z albumu „100 dni do matury”), po czym je interpretuje, wspomagając się jednocześnie całym wachlarzem autorytetów – od pisarzy XX-wiecznych począwszy, na postaciach z bajek skończywszy. Ciężko się to czytało. Nie dlatego, że utwory młodego Matczaka to „hymny imprez” i nie posiadają głębi, o której można by się rozpisywać. Rzecz leży gdzie indziej. Matczakowe analizy momentami były bowiem co najwyżej luźno powiązane z omawianym utworem, a stanowiły de facto wykłady profesora na temat społeczeństwa, demokracji czy buntu. I znowu – nie twierdzę, że to coś złego. Nie wszystkie wprawdzie mi się podobały, ale generalnie, gdyby brać pod uwagę całość, mają jakąś wartość. Nie taki jednak był zamysł. Wszystko to autor przeplata ojcowskimi anegdotami, co może na pierwszy rzut oka wydawać się „krindżowe”, ale przecież dla Marcina Matczaka, jako ojca, te historie są ważne i warto spróbować wczuć się w jego rolę. Wtedy odbiór tych historii – na przykład relacji Matczaka z koncertu syna na warszawskim Torwarze – jest zupełnie inny.
Na tym jednak nie koniec. Obszerne fragmenty książki poświęcone są dygresjom dotyczącym chociażby konfrontacji prof. Matczaka ze zdegustowanymi odbiorcami dzieł jego syna. Nie wiadomo, po co autor streszcza czytelnikom listy, które od tychże dostał, po czym odnosi się do nich. Szczególnie że gros z zarzutów, które w korespondencjach przytacza Matczak, zostały przez niego już wcześniej zdekonstruowane.
Zbuntowany głos pokolenia
Po wydaniu „Patointeligencji”, czyli wówczas, gdy młody raper po raz pierwszy wypłynął i zaprezentował się szerszej publiczności, niemalże z miejsca część osób ochrzciła go mianem „głosu pokolenia”; kogoś, kto wypowiada się w pewnym stopniu za całą swoją generację, kto mówi o uniwersalnych doświadczeniach, będących reprezentatywnymi dla pokolenia Z, do którego Mata należy. W podobnym tonie – choć nie wprost – pisze o synu prof. Matczak.
Warto się zastanowić, czy w ogóle taki konstrukt może funkcjonować. Szczerze mówiąc, nie mam pewności. Używając naturalnej oczywiście retoryki „pokolenia”, uwspólniamy ludzi, którzy mają czasem skrajnie różne doświadczenia, pochodzą z różnych miejsc, posiadają różne kapitały finansowe i kulturowe. Nie chcąc deprecjonować Maty, trudno w takiej sytuacji znaleźć reprezentanta, mogącego mówić za choćby większość. Nie zmienia to jednak faktu, że kawałki Michała mówią coś o środowisku, w którym dorastał. Na tej podstawie można stwierdzić, dla jakiej części owego pokolenia Mata zdaje się być reprezentatywny. Jest to więc młodzież z dobrych, wielkomiejskich domów, nie zawracająca sobie głowy problemami „przeciętnego Polaka” (to nie jest zarzut), która również prowadzi – eufemistycznie rzecz ujmując – imprezowy styl życia. To o ich problemach, potrzebach i lękach nawija Michał Matczak. Tym ludziom w końcu zdecydowanie łatwiej jest się utożsamić z przekazem jego utworów.
Kolejna kwestia, której autor „Jak wychować rapera” poświęcił zdecydowanie więcej miejsca, to osławiony już bunt, który Mata miałby symbolizować. Sprawa jest skomplikowana, podobnie jak cały byt Michała w sferze rapu. Nie żebym był specjalistą, ale wykonawcy tego typu muzyki – przynajmniej w zbiorowej wyobraźni – raczej kojarzą się z ludźmi ze społecznych nizin, buntujących się przeciwko dziejowej niesprawiedliwości, której są udziałem, oraz swojemu losowi – wydawałoby się, że przesądzonemu. Chyba najlepszym przykładem jest nieżyjący już Tomasz Chada, o którym więcej w filmie „Proceder”. Tymczasem, jak pisze sam Marcin Matczak, „nagranie pierwszego poważnego utworu w Bibliotece (mowa o „Bibliotece Trap” – red.) jest symbolicznym podkreśleniem miejsca, z którego Michał zaczyna swoją raperską podróż. I to jest oczywiście miejsce bardzo nietypowe. Zazwyczaj raperzy zaczynają na blokowiskach albo w garażach (tam to chyba bardziej rockmani), a on zaczął w bibliotece taty”. (str. 116.)
Czy to znaczy, że Mata nie jest buntownikiem, a między bajki należy włożyć te wszystkie rozważania ojca, który – powołując się na „Człowieka zbuntowanego” Alberta Camusa – dowodzi, że jego syn jednak jest wzorcem z Sevres sprzeciwu? Niekoniecznie. Bunty bowiem bywają różne, w zależności od okoliczności. Przed Michałem, jak się zdaje, otworem stała kariera naukowa. Ojciec profesor, on sam uczeń jednego z najbardziej prestiżowych liceów w tym kraju, czego chcieć więcej. Taką przyszłość miał na wyciągnięcie ręki. On jednak wolał zostać raperem i śpiewać o problemach swojego środowiska, posługując się zgoła inną formą oraz poetyką niż ta, na którą podobno był skazany. Można się śmiać, że to „pluszowy bunt”, ale niewątpliwie jakiś jest.
Co z ojcem?
Jaką więc rolę w całej tej układance odgrywa Marcin Matczak? Jak już wspomniałem, z jednej strony dowodzi on w książce, że Mata to buntownik, z drugiej zaś – co jest trochę nielogiczne, zważywszy na rodzaj buntu Michała – wskazuje podobieństwa pomiędzy sobą a synem. Przybiera to niestety formę karykaturalną, bowiem sugeruje, że jego i Matę łączy postawa buntownicza, a u siebie za taką uznaje… sprzeciw wobec demontażu państwa przez PiS. I jakkolwiek jest to szlachetne, tak prof. Matczak – jako człowiek inteligentny – nie mógł nie zauważyć, że we własnym środowisku, warszawskiej bańce prawników, taka postawa nie jest żadnym buntem, a – przepraszam za pejoratywny wydźwięk – płynięciem z prądem. Porównywanie tego do rzeczywistego sprzeciwu bananowego dziecka wobec usłanej akademickimi dyplomami przyszłości jest niepoważne. Jest jeszcze kilka takich niepotrzebnych fragmentów w tej książce. Gdyby je wyciąć, całość byłaby o jedną trzecią krótsza i znacznie w mojej opinii ciekawsza, bo nie aż tak rozwlekła.
Zastanawiam się, co sam Michał myśli o książce, w teorii mu poświęconej i o nim traktującej. Koniec końców nie wiadomo bowiem, po co powstała. Jeśli prof. Matczak chciał omówić dzieła syna (zostawiając na boku sensowność jako taką tego pomysłu), to – jak wspomniałem – mógł to zrobić w o wiele krótszej i tym samym przystępniejszej formie. Jeśli zaś głównym celem była obywatelska edukacja czytelników, to pojawia się pytanie o potencjalny target „Jak wychować rapera”. Czy przeczytają tę książkę fani Maty w moim wieku? Śmiem wątpić. Sięgną po nią raczej sympatycy samego autora, czym utwierdzą się w swoich przekonaniach. Gdyby więc prof. Matczak chciał napisać książkę dla młodzieży, powinien był to zrobić w inny sposób. Choć w gruncie rzeczy byłoby to bez większego sensu – przecież już same teksty utworów jego syna niosą wystarczające przesłanie.
***
O autorze
Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.