Przejdź do treści

Legenda o polskim herosie

Noc z 23 na 24 maja 1871 roku, Paryż. Choć dobiega północ, walki między żądającymi radykalnych zmian w państwie komunardami a armią konserwatywnego rządu trwają w najlepsze. Do krytycznego momentu dochodzi, kiedy płomieniami zajmuje się pałac Tuileries, a po chwili ogień przedostaje się na dach sąsiadującego z nim słynnego muzeum – Luwru. Od utracenia raz na zawsze szeregu cennych dzieł sztuki dzieli Francuzów bardzo niewiele, w zasadzie – aby mogli jeszcze kiedykolwiek spojrzeć na wszystkie umieszczone tam obrazy, malowidła, pejzaże i rzeźby, potrzebują masy szczęścia. I kogoś, kto temu szczęściu pomoże.

Buszując po kartach Googla, szybko przekonacie się, że za herosa, który miał wtedy uratować Luwr, uznaje się Florentyna Trawińskiego – polskiego emigranta we Francji. Według legendy, powielanej przez lawinę artykułów (poczynając od tego w „Dzienniku Polski” z 1965 r.) i utrwalonej m.in. na Wikipedii, to właśnie 21-letniemu wówczas Trawińskiemu Paryżanie powinni zawdzięczać fakt, że Luwr wciąż stoi i ma się dobrze. Miał on bowiem rzekomo wylać naftę z beczek ustawionych przez komunardów na terenie Luwru, a następnie napełnić je wodą z Sekwany, czym zażegnał potencjalne niebezpieczeństwo zrównania z ziemią bogatych zasobów muzeum, niwecząc tym samym plan proletariackiego ludu. Wiarygodności dodaje temu tablica przy Domu Kombatanta Polskiego na ul. Legendre w Paryżu, za której sprawą „wdzięczni rodacy” oddają hołd rzekomemu bohaterowi. Ufundowało ją polskie Ministerstwo Obrony, a jej oficjalne odsłonięcie odbyło się w 2004 r. w obecności konsula generalnego RP.

Destrukcja mitu

Cóż, jakkolwiek historia o bohaterstwie Polaka rozpiera nas dumą, tak jednak bezlitośnie zaprzeczają jej fakty. Po pierwsze, nie zgadza się to, żeby Trawiński należał do stronnictwa komunardów, o czym świadczy jego praca tłumacza w prefekturze policji już po upadku Komuny. Po drugie, opowieść zakłada, że był on szefem resortu kultury w Komunie Paryskiej, co kłóci się z zawartością licznych opracowań historycznych, które jasno informują, że komunardzi żadnego ministerstwa kultury nie powoływali. Owszem, utworzyli Związek Artystów Paryża, ale głosił on, że to sami twórcy, a nie urzędnicy i możnowładcy, mają mieć decydujący głos o obliczu sztuki. Jak więc na tym tle wypada teza, iż 21-letni Trawiński nadzorował artystów klasy Gustava Courbeta czy Honore Daumiera? Chyba przyznacie, że blado.

Po trzecie, tamtej nocy w Luwrze było zaledwie kilka osób, a wszystkie bramy były zamknięte. Trawiński – za nic niepodobny posturą do mitologicznego, potwornie silnego Herkulesa – nie miał zatem możliwości tych beczek samodzielnie i w tak sprawny sposób przenieść, a potem równie swobodnie zmienić ich zawartości, przemykając niczym pantera i pozostając niezauważonym. Wykluczając wszelkie inne powody, byłoby to przede wszystkim niemożliwe fizycznie.

Luwr jednak, choć jak już wiemy, nie z pomocą Polaka, udało się w końcu uratować. Stało się to za sprawą Barbeta de Jouya, kustosza Luwru oraz Martiana de Sigoyera, dowódcy 26. Batalionu Strzelców, należącego do wojsk walczących z komuną. Kiedy Luwr zaczęły trawić płomienie, do akcji wkroczył oddział pod dowództwem tego drugiego. Prowadzeni przez de Jouya, wbiegli na poddasze muzeum, przebili ścianę, uruchomili hydrant na podwórzu i za wszelką cenę, podając sobie z rąk do rąk wiadra z wodą, starali się ugasić pożar. Równocześnie, przed ewentualnym natarciem na Luwr miejskiego tłumu wejścia do budynku strzegło dwóch muzealników.

Ich zasługi upamiętnia marmurowa tablica w korytarzu prowadzącym do słynnej rzeźby Nike z Samotraki. W jej obliczu trudno wciąż brać na poważnie fantazje o beczkach z naftą i wodą oraz heroizmie Florentyna Trawińskiego. To ten moment, kiedy sami zaczynamy się dziwić, że zapamiętano go akurat z czynu, którego de facto nigdy nie dokonał. Zwłaszcza że lista jego prawdziwych zasług i osiągnięć – tych, które przy „baśni” o Luwrze zawsze schodzą na drugi plan – do krótkich bynajmniej nie należy.

Człowiek wielu talentów

Prawda jest od fikcyjnego zbawienia Luwru ciekawsza, a przynajmniej równie fascynująca. Trawiński do Francji przybył po upadku powstania styczniowego, w którym czynny udział brał jego ojciec, uczył się w prestiżowej polskiej szkole w dzielnicy Batignolles, a w Paryżu pozostał aż do śmierci w 1906 r. Znał wiele języków, w towarzystwie uznawany był za poliglotę i błyszczał elokwencją, tłumaczył dzieła o historii sztuki z niemieckiego i rosyjskiego, był sekretarzem generalnym muzeów narodowych we Francji (z tego powodu dostał służbowe mieszkanie w Luwrze, w czym później dopatrywano się skutku zmyślonego heroicznego aktu z 1871 r.). Otrzymał ponadto dwie nagrody Akademii Francuskiej za tłumaczenia dzieł o starożytności: „Życie antyczne” i „Sztuka Bizancjum”, a pod koniec życia został przez Francję odznaczony Orderem Legii Honorowej. Oprócz tego intensywnie angażował się w sprawy polskie – opiniował pod kątem artystycznym projekt pomnika Adama Mickiewicza (stanął on w Warszawie w 1898 r.), należał do krakowskiej Akademii Umiejętności, a z okazji Wystawy Powszechnej w 1900 r. przygotował specjalną mapkę ekspozycji, na której zaznaczył dzieła polskich artystów i rozdawał ją wszystkim zwiedzającym, promując tym samym twórczość swoich rodaków, występujących wówczas jako obywatele państw zaborczych: Rosji, Niemiec i Austro-Węgier. Piramidę jego osiągnieć wieńczy przetłumaczony na niemal wszystkie języki świata, wznawiany do dzisiaj światowy bestseller, czyli „Popularny przewodnik po Luwrze”.

Nad wyraz celne jest wobec tego zdanie, wypowiedziane przez historyczkę sztuki i autorkę książki „Florentyn Trawiński – Zbawca Luwru. Fakty i mity”, Mirosławę Sikorską, opublikowane na łamach „Tygodnika Powszechnego”, które brzmi: „Był on [Trawiński] postacią wyjątkową jak na swoje czasy i aby go cenić, nie potrzeba wymyślać mitów”.

Istotnie – wystarczy sprawdzić kilka faktów.

O autorze

Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.