Przejdź do treści

Kto ubierał twoich dziadków? – o modzie polskiej w PRL

Na pytanie o pierwsze skojarzenie z modą PRL-u większość ludzi zapewne odpowiedziałaby: szarość. Spłowiałe kolory, sztruks, grube niewygodne materiały, ubrania szyte hurtowo i niewymiarowo. Ile w tym prawdy a ile kłamstwa? Wbrew przekonaniu, jakoby moda okresu PRL stanowiła wyłącznie niskobudżetową odpowiedź na zachodnie wzorce, w rzeczywistości mogliśmy się poszczycić sporą grupą zdolnych projektantów, których twory wcale nie odbiegały znacząco od trendów zza Żelaznej Kurtyny. Braki w dystrybucji ubrań i materiałów pozostawały faktem, jednak na to również istniało lekarstwo – krawcowe i domowe maszyny do szycia.

Jadwiga Grabowska – polska Coco Chanel i magia Mody Polskiej

Jeden z salonów Mody Polskiej, Fot. Marcin Dobrzański

Rok 1945. Na gruzach ulicy Marszałkowskiej Jadwiga Grabowska – z pochodzenia Żydówka, wywodząca się z zamożnej rodziny Seydenbeutelów zakłada sklep odzieżowy „Feniks”. W trudnym, powojennym okresie, w którym podstawową troską Polaków staje się odbudowa zniszczonej stolicy a samo myślenie o czymś takim jak moda zdaje się czymś niedorzecznym, Grabowska za główny cel stawia sobie odbudowę wizerunku polskiej kobiety. Jak mówiła w 1984 r. w wywiadzie dla śląskiej „Panoramy”: Warszawa była zburzona i wszystko było wtedy pierwsze. I wszystko trzeba było odbudować. I ja postanowiłam [polskiej kobiecie] pomóc odzyskać tę pozycję, którą niegdyś miała (…) Uważałam, że niezwykle ważne dla psychicznego odrodzenia się jest wyrobienie przekonania, że mimo tych wszystkich okropieństw, które się stały, i tego, co nadal było tak trudne, trzeba żyć normalnie, pełnią życia, na którą składa się także ubiór i uroda. Na Marszałkowskiej, (…),otwarłam więc sklepik. Nazwałam ten zakład Feniks, jako że odrodził się w tej biednej, spopielałej, wypalonej Warszawie.

Fotosy z filmu dokumentalnego Warszawska opowieść, Pokaz Mody Polskiej przy ul. Marszalkowskiej, obok Sezamu, Warszawa 1970. Fot. Roman Wionczek

Jadwiga Grabowska prędko wspięła się po szczeblach kariery i z właścicielki „Feniksa” stała się dyrektorką największego, państwowego przedsiębiorstwa odzieżowego, uchodzącego jednocześnie za najbardziej luksusowe – Mody Polskiej. W dobie kryzysów zaopatrzeniowych, gdy przeciętny Polak nie miał możliwości zakupu wielu materiałów, ona ubierała żony pierwszych sekretarzy KC PZPR, regularnie latała na pokazy haute couture do Paryża i organizowała widowiskowe prezentacje kolekcji w Pałacu Kultury i Nauki. Jednakże mimo tych przywilejów, większość pracowników Mody Polskiej z samą dyrektorką artystyczną na czele nie posiadała legitymacji partyjnych. Z resztą, czy rzeczywiście można demonstrować swoje przywiązanie do socrealizmu przy jednoczesnej tak jawnej inspiracji trendami, płynącymi z Zachodu? Już za życia krążyło wiele anegdot na temat bezkompromisowości Grabowskiej wobec komunistycznych dygnitarzy, z czego najczęściej przewijającym się elementem jest rzucanie popielniczkami, wieszakami czy łapanie za klapy marynarek w razie jakiejkolwiek odmowy.

Jadwiga Grabowska z modelkami, 1965, Fot. Tadeusz Rolke

Ze względu na niepodważalną rolę, jaką Jadwiga Grabowska odegrała w kształtowaniu ówczesnej definicji elegancji i szyku, z czasem przylgnęło do niej miano „polskiej Chanel”(z samą Coco notabene wielokrotnie miała okazję porozmawiać). Jednak jako dyrektorka artystyczna Mody Polskiej jawi się przede wszystkim jako postać kontrowersyjna – despotyczna i wymagająca wobec projektantów, lecz jednocześnie pobłażliwa i niemal opiekuńcza w stosunku do modelek i protegowanych, o czym świadczy np. osobiste wstawianie się za nimi w przypadku odmowy wydania paszportów. Dbała o fason i edukację modelek, oczekując, aby każda z nich posiadała minimum maturę, a w tym samym okresie zatrudniła młodego Jerzego Antkowiaka – jednego z najsłynniejszych projektantów Polski Ludowej – gdy jeszcze nie posiadał żadnego doświadczenia ani wykształcenia w przemyśle odzieżowym.

Jerzy Antkowiak z modelkami Mody Polskiej, 1967, Warszawa Fot. Tadeusz Rolke

Jednakże tym, co zapewniło pełnej wewnętrznych sprzeczności Jadwidze Grabowskiej status legendarny jest przede wszystkim nowatorskość i otwartość na zmiany. Na wiadomość o rosnącej popularności sukienek mini w intensywnych kolorach i geometrycznych krojów na Zachodzie, jako pierwsza wprowadziła je na polskie wybiegi, nie zważając na utarte frazesy o tradycji. Po wizycie w Londynie w 1966 r. pozytywnie wypowiadała się również o zalążkach mody hipisowskiej: „chłopcy w lokach, przypudrowani, dziewczęta w mini-jupes, bez makijażu. To piękne widowisko”.

Braki w sklepie? „Przekrój” radzi: zrób to sam

Mimo historycznej roli w kształtowaniu się trendów modowych w PRL-u, Moda Polska w dalszym ciągu miała opinię drogiej i niszowej, a jej kolekcje nadal pozostawały dostępne jedynie dla wąskiej grupy warszawskiej śmietanki towarzyskiej. Jeśli chodzi natomiast o modę uliczną, znajdującą się w zasięgu przeciętnego Polaka, tutaj prym wiodła kolumna w tygodniku „Przekrój”, prowadzona przez Barbarę Hoff – znaną dotychczas jako żona pisarza Leopolda Tyrmanda. Czasopismo dla polskiego czytelnika pełniło funkcję „okna na świat”, a Hoff w swoich artykułach radziła Polkom jak przerabiać własne ubrania, tak aby odpowiadały zachodnim standardom. Kultowe stały się m.in. poradniki jak uszyć spodnie ze starego krawata, tenisówki przerabiane na baleriny czy sukienki z materiału po przedwojennych spodniach dziadka. Wówczas zarówno lektura „Przekroju”, jak i ubiór na zachodnią modłę umożliwiał młodym ludziom „wywiercenie szczeliny” w systemie komunistycznym i dał im lepszy sposób na wyrażenie siebie.

Lucyna Witkowska „Lucy” w sztruksowej sukience projektu Barbary Hoff, Fot. Tadeusz Rolke, 1967, Warszawa, archiwum prywatne Barbary Hoff
Hoffland, czyli zachodnia moda na polską kieszeń
Szturm na Hoffland Fot. PAP

W kolejnych latach Barbara Hoff postanowiła pójść o krok dalej i w 1967 r. zaproponowała współpracę warszawskiemu domu towarowemu „Cedet”. Wkrótce otworzyła tam swoje stoisko i w ten sposób powstał Hoffland, marka, która ze względu na atrakcyjność cenową i wizualną była rozchwytywana na każdym kroku. Do historii przeszło pamiętne otwarcie Hofflandu w Juniorze w Domach Towarowych Centrum, które kompletnie wyszło spod kontroli – pod naporem tłumu pękły szyby, ludzie brali wszystko, co wpadło im w ręce, rozbierając nawet manekiny, a całe zajście skończyło się interwencją milicji. Anegdota głosi, że po tym wydarzeniu rozgoryczone ekspedientki miały zamknąć projektantkę na zapleczu i kazać jej obiecać, że coś podobnego już się nie powtórzy. Ale Barbara Hoff działała dalej, aż do końca lat 80. 

Najwytworniejszy magazyn Warszawy, słynny Maison de Ciuch
Bazar „Różyc” w latach 80′ Fot. Sławomir Sierzputowski

Takimi słowami Olgierd Budrewicz określił bazar na placu Szembeka na Pradze, gdzie handlarze sprzedawali ubrania z amerykańskich paczek i nie tylko. Mimo tłumów i stert nie zawsze czystych ubrań, leżących na ziemi, na „ciuchy” chodziła każda dobrze ubrana osoba lat 50-70. Bazary ściągały nie tylko zwykłych przechodniów, ale również lekarzy, artystów, poetów; często można było tutaj dostrzec przechadzającą się Agnieszkę Osiecką, Leopolda Tyrmanda, Marka Hłaskę czy… modelki Mody Polskiej. Bo bez „ciuchów” moda z wybiegów najprawdopodobniej nigdy nie trafiłaby na ulice. Na Szembeku, Różycu czy w Rambertowie można było wówczas znaleźć wszystko – od  rozkloszowanych spódnic na halkach, poprzez sweterki w serek, budrysówki i wąskie spodnie na kant po sztruksowe marynarki i amerykańskie skórzane kurtki typu battle dress. Czym był spowodowany fenomen owych bazarów? Przede wszystkim chęcią odcięcia się od Cedetu, linii mody propagowanej przez państwo. Chodzenie na ciuchy wyrosło z pragnienia autentyzmu, wyróżnienia się z tłumu, a z czasem stało się również nowym, subtelnym rodzajem manifestacji politycznej.

O autorze

Studentka prawa i polonistyki. Dużo mówi o historii i kulturze , a jeszcze więcej o niej pisze. Kocha stare kino, muzykę z lat 70. i literaturę piękną.