Kryzys, z którym mierzy się dziś Wielka Brytania, może niedługo dołączyć do tego zestawienia narodotwórczych wydarzeń. Po wybuchu wojny w Ukrainie, gdy obywatele Wysp solidarnie przyjęli pewną grupę uchodźców, zdawać się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Że może ten chwilowy przypływ moralności przyniesie długotrwałe efekty i stanie się kamieniem milowym na drodze do rzeczywistości, w której uchodźcy traktowani będą jako równorzędni obywatele świata. Boris Johnson ma jednak na ten temat nieco inne zdanie.
14 kwietnia rząd brytyjski podpisał słynną już umowę z autokratycznym prezydentem Rwandy, Paulem Kagame. W jej myśl, uchodźcy, którzy oczekują na azyl, mają otrzymać bilet w jedną stronę do Rwandy. Dotyczy to wszystkich azylantów, którzy na Wyspy dostali się w sposób nielegalny – najczęściej przeprawiając się pontonami przez kanał La Manche. Decyzja spotkała się z intensywną krytyką autorytetów społecznych, wśród których prym wiedli: następca tronu, książę Karol, arcybiskup Canterbury, część posłów Konserwatystów, nie wspomniawszy o Partii Pracy. Nie odwiodło to jednak rządu Johnsona od dalszego realizowania swojej strategii i już 15 czerwca do Rwandy wylecieć miał pierwszy samolot z uchodźcami. Właśnie, miał. W wyniku decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, organu Rady Europy (niezwiązanej z Unią Europejską), lot ten został zablokowany. Johnson zadeklarował jednak, że Zjednoczone Królestwo nie rezygnuje ze swojego planu.
Fałsz i absurd – narracja rządu Johnsona
Narracja prowadzona przez Johnsona i jego ministrę spraw wewnętrznych, Priti Patel stoi na cienkiej granicy absurdu i pospolitego fałszowania rzeczywistości. Drugie jest obecne w wypowiedziach dotyczących celów, wśród których najważniejsze to rzekomo powstrzymanie nielegalnej migracji i walka z przemytem ludźmi przy jednoczesnym zapewnieniu bezpieczeństwa uchodźcom. Strategia deportacji do Rwandy nie pomoże w żadnym z powyższych. Najlepszym tego dowodem jest analogiczna polityka rządu australijskiego, który w podobny sposób wysyłał azylantów do Nauru i Papui-Nowej Gwinei. Działanie okazały się kosztowne, niehumanitarne i, co z perspektywy Johnsona powinno być najważniejsze, nieefektywne – rok po wprowadzeniu planu, do Australii przypłynęła rekordowa liczba wysiedleńców. Nic nie wskazuje na to, że w warunkach brytyjskich pomysł ten miałby przynieść lepsze efekty, zwłaszcza że dziś, dwa miesiące po ogłoszeniu planu, uchodźcy w dalszym ciągu tłumnie przeprawiają się przez kanał La Manche.
Absurd widoczny jest z kolei w słowach, przewidujących przyszłość uchodźców, którzy przerzuceni zostaną do Rwandy. Boris Johnson, wypowiadając się na temat Rwandy, nazwał ją „jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie” i „dynamicznym państwem”. Można to uznać za szczyt racjonalności w zestawieniu ze słowami jednego z parlamentarzystów Torysów, Toma Hunta, który Rwandę określił mianem „bezpiecznego, europejskiego państwa”! Nazwał tak kraj, który u szczytu pandemii wprowadził godzinę policyjną. Za jej łamanie spędzało się noc na odsłoniętym stadionie bez koców ani wody. Kraj, który w światowym raporcie szczęśliwości mieszkańców zajął w 2021 r. 143. pozycję na 146 badanych państw. Wreszcie kraj, który opozycjonistów wobec rządów Paula Kagame zamyka w więzieniach lub morduje, nawet poza granicami kraju, czego dowód stanowią przypadki Setha Sendashongo i Patricka Karegeya. Jeżeli tak, według standardów rządu brytyjskiego, wygląda bezpieczny, dynamiczny i niemal europejski kraj, wiele mówi to o wizji Europy Borisa Johnsona. Może to w końcu czas, by zrozumiał on, że Europa to nie tylko Białoruś.
Jak przekonać elektorat, że uchodźcy nie są wcale tacy fajni?
Faktyczne zamierzenia tej polityki są znacznie bardziej cyniczne i groźniejsze niż to, co bajkowo opisują Johnson i Patel. Podstawowym celem jest próba przyćmienia własnych problemów przez premiera, zwłaszcza skandalu Partygate. Rzeczywiście, uderzenie do najtwardszej części swojego elektoratu – nacjonalistycznie ukierunkowanych pracowników, zatrwożonych perspektywą odebrania źródeł utrzymania przez migrantów, może przynieść pewne efekty pozytywne dla ekipy Johnsona. Zwłaszcza że nieco bardziej umiarkowani centroprawicowi wyborcy odsunęli się ostatnio od traktowania uchodźców jako zła wcielonego. Po wybuchu wojny poparcie dla przyjmowania ukraińskich uchodźców wynosi 77% i bodaj jedynym przedmiotem życia politycznego, cieszącym się dziś większym poparciem, jest monarchia. W tej sytuacji umiarkowani wyborcy Torysów mogą nabrać wątpliwości w propagowaną przez Johnsona teorię, według której migranci są wielkim systemowym problemem. To dzięki niej lider Konserwatystów doszedł do władzy i to od niej może zależeć, czy utrzyma się przy sterach, w partii i w rządzie.
Powrót do 'Power politics’
Obecne wydarzenia nie są jednak wyłącznie kwestią brytyjskiej polityki wewnętrznej. Mimo tego, że Johnson, interwencję Trybunału Praw Człowieka nazwał ingerowaniem w sprawy Zjednoczonego Królestwa. Zależnie od rozwiązania obecnego konfliktu, dojść może do silnej transformacji systemu międzynarodowego. Trudno wyczuć, czy premier Wielkiej Brytanii dąży do tego, by zmienić kierunek globalnej polityki międzynarodowej z idealistycznego na realistyczny, oparty na założeniach Realpolitik. Jest to zupełnie niewykluczone, biorąc pod uwagę, że Johnson znacząco lepiej odnajduje się w brudnych realiach prymatu interesu narodowego niż moralnych założeniach międzynarodowej polityki idealizmu.
Niezależnie od intencji, jeżeli plany Johnsona dojdą jednak do skutku lub/i (o zgrozo) jakimś cudem okażą się dla Wielkiej Brytanii korzystne, możliwe, że realizm raz jeszcze zdominuje globalne podejście do praw człowieka. Z tego precedensu skorzystać będą mogły Stany Zjednoczone, Francja, Hiszpania, Grecja czy Dania, w której zresztą podobny projekt był już rozważany. Podobnie ucierpieć mogę instytucje międzynarodowe. Zapytany o to, czy Wielka Brytania wystąpi z Rady Europy, Johnson odpowiedział, że wszystkie propozycje pozostają na stole. Jest to ogromne zagrożenie dla przyszłości światowego reżimu praw człowieka i losu uchodźców, których liczba będzie regularnie rosnąć. Według dostępnych analiz, między innymi think-tanku IEP, w ciągu najbliższych kilku dekad miliardy będą zmuszone do przesiedlenia w związku z katastrofą klimatyczną. To, czy plany Johnsona się powiodą, może zdeterminować zachowanie Globalnej Północy w dobie nadchodzącego globalnego kryzysu uchodźczego.
Kłopoty Północy z braniem odpowiedzialności
Do refleksji powinno skłonić nas ponadto symboliczne przesłanie, dotyczące relacji Północ-Południe, które kryje się za dzisiejszym kryzysem. Do Brytanii przypływają dziś uchodźcy z Kurdystanu, Afganistanu i Syrii, z rejonów, w których za konflikty, zmuszające ludzi do ucieczki, odpowiedzialna jest Północ. W efekcie przedstawicielka Zachodu – Wielka Brytania – wysyła przesiedleńców do Rwandy, by w słowach Priti Patel „ułożyli sobie tam życie”. W Rwandzie, w kraju autorytarnym i zniszczonym konfliktami etnicznymi wywołanymi przez Północ za czasów kolonizacji Belgijskiej. Północ nienawidzi brać odpowiedzialności za swoje czyny i naprawiać krzywd, których jest historyczną autorką. Takie tematy są omijane lub poszukiwane są kozły ofiarne, w tym wypadku handlarze ludźmi (choć tych oczywiście wybielać nie można). To jedna z ostatnich chwil, by poważnie przeanalizować i zmienić swoje zachowanie przed punktem kulminacyjnym kryzysu klimatycznego, za który, co nie powinno nikogo już dziwić, odpowiedzialna jest Północ. Od tego więc, jak ludzie i inne kraje zareagują na działanie Johnsona, może zależeć wiele. Niestety, niewyłącznie w politycznej przestrzeni Wielkiej Brytanii.
Fot. nagłówka: Republic World
O autorze
Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.