Przez niedawno opublikowaną na naszej stronie syntezę dotyczącą zjawiska kary śmierci przypomniał mi się pomysł na tekst, który miałem w głowie już od jakiegoś czasu. Chciałem napisać go jeszcze na samym początku mojej przygody z Gazetą Kongresy, ale w specyficznym ujęciu. Byłem wtedy świeżo po ponownym obejrzeniu „Krótkiego filmu o zabijaniu”, którego cała treść opiera się o zagadnienie kary śmierci, tylko w wyjątkowym, bo filmowym ujęciu. Warsztat reżyserski Kieślowskiego w połączeniu z jego wrażliwością dały poruszającą opowieść, niezależnie od tego, czy ktoś przeciwnikiem kary śmierci jest, czy nie (choć na samym wstępie należy zaznaczyć, że film obiera jasne stanowisko, nie dając zbyt wiele miejsca na dyskusję zwolennikom tegoż wyroku).
Cóż, minęło pół roku od mojego pierwszego podejścia do zrealizowania tego tekstu, a ja chyba w końcu dorosłem do przerodzenia myśli w czyny. Tym bardziej, że temat co jakiś czas pojawia się na językach, czy to w szerszej, społecznej skali, czy chociażby na naszej stronie. Pomaga w tym też fakt, że dzieło Kieślowskiego nie zestarzało się ani trochę. Zarówno od strony technicznej, jak i fabularnej to wciąż przejmująco realistyczny i bolesny film, który jasno przedstawia stanowisko reżysera na temat kary śmierci w ogóle. I to jeszcze w czasach, gdy była ona czymś normalnym!
Proszę pana, ja nie chcę
Dziś, ponad trzydzieści lat od premiery, film jest nie tylko głośnym wyrazem sprzeciwu wobec najsurowszej z kar, ale i swego rodzaju memoriałem czasów, które już dawno się skończyły. Myślę, że przez upływ lat jego rola i przesłanie wybrzmiewają coraz głośniej, pomimo tego że kara śmierci na terenie Rzeczypospolitej nie jest wykonywana już od dawna i nie zanosi się na to, by ta praktyka powróciła. Z perspektywy naszych czasów film Kieślowskiego dla pokoleń urodzonych już po zniesieniu legalności realizacji kary śmierci może być doskonałym przypomnieniem, czym właściwie ta kara była i, przede wszystkim, jakie niosła za sobą konsekwencje.
Bo, według Kieślowskiego, w momencie zwolnienia zapadni więziennego szafotu sprawiedliwości nie staje się zadość. Śmierć mordercy nie zwraca życia jego ofierze, a widząc ostatnie chwile jego życia i wiedząc, jak toczyło się jego życie przed dokonaniem potwornej zbrodni, widz nie odczuwa żadnej satysfakcji czy też poczucia, że sprawiedliwość triumfuje. Nie odczuwa jej też adwokat młodego mężczyzny, wyraźnie załamany tym, że nie udało mu się uratować chłopaka przed najcięższym z wyroków, podarowując mu tym samym szansę, by w przyszłości odpokutować swoje winy. Widać doskonale po ostatniej scenie w filmie, że sprawa zostawiła na świeżo upieczonym adwokacie potworne brzemię, jasno sugerując, że zostanie z nim jeszcze na długo. Wygranymi nie są też wykonujący wyrok funkcjonariusze, podchodzący do czynności odebrania życia kompletnie mechanicznie, dystansujący się od rzeczywistości, a być może nawet do niej przyzwyczajeni. Dla więziennego kata z całą pewnością nie jest to pierwszy raz, kiedy musi wykonać wyrok, co widać choćby po jego wyuczonych, automatycznych ruchach w czasie przygotowywania miejsca egzekucji. To samo dotyczy też funkcjonariuszy, którzy odprowadzają skazanego z celi śmierci aż pod stryczek, kompletnie apatycznych, wycofanych. W oczach Kieślowskiego nie wygrywa też cały system zezwalający na dokonywanie kary, niedającej na dobrą sprawę nic, a jedynie ciągnącej za sobą przez swoje moralne reperkusje kolejne osoby.
NIE ZABIJAJ
Chyba nie będzie zaskoczeniem, że „Krótki film o zabijaniu” nie jest dziełem prostym ani przyjemnym w oglądaniu. Chłód, który bije z jego kadrów za sprawą szarawej kolorystyki, czy przygnębiająca estetyka późnego PRL w połączeniu z przerażająco realistyczną sceną morderstwa z pierwszych minut filmu sprawiają, że dla niektórych, szczególnie młodszych widzów, obejrzenie całości może być wyzwaniem. Wyzwaniem, które po trzech dekadach od premiery warto podjąć, bo – tak jak pisałem na samym wstępie i co warto podkreślić raz jeszcze – film ten był, jest i z całą pewnością nam jako społeczeństwu będzie potrzebny. Pokazując prawdziwe konsekwencje kary śmierci i nie bojąc się stania głosem wyraźnego sprzeciwu wobec jej wykonywania, dzieło Kieślowskiego jest wiecznie aktualnym zapisem i przestrogą przed realiami, które dehumanizują człowieka. Ale o tym warto przekonać się samemu, bo kto wie – być może wnioski, które wyciągnie się z seansu, będą zupełnie inne od moich? Wiem z własnego doświadczenia, że po zakończonym seansie zwyczajnie nie da się o nim nie rozmawiać, co chyba stanowi największą siłę filmu, będącego perłą w koronie filmografii Kieślowskiego.
O autorze
Student dziennikarstwa III roku, który dobrym filmem lub książką nie pogardzi. Dodatkowo właściciel wyjątkowo żywiołowego psa, a co za tym idzie - biegacz. Sercem i duszą zwolennik myśli socjaldemokratycznej.