Bardzo szanuję Rafała Wosia. Wiem, że w polemikach takie sformułowania są dość kurtuazyjne, ale, wierzcie mi, piszę to szczerze. Brawa należą mu się za nakreślanie nowych perspektyw w debacie publicznej, które to wywoływało i wywołuje liczne reperkusje dla samego autora. Niedawno rozstała się z nim redakcja „Tygodnika Powszechnego”.
Mimo mojej sympatii do Wosia sprzeciw wzbudził we mnie jego ostatni felieton, który ukazał się na portalu Salon24. Stawia w nim tezę, skądinąd nienową, że nieuchronna jest bliższa współpraca – a być może nawet koalicja – Lewicy i PiS-u. Tym samym idzie w sukurs np. Wojciechowi Maziarskiemu, który kilka tygodni temu na łamach „Gazety Wyborczej” pisał tak: „Za jakiś czas możemy się obudzić w Polsce rządzonej przez PiS przy wsparciu lewicy. Oczywiście będzie ona deklarować, że łączy ich tylko wspólny program w dziedzinie społecznej, pracowniczej, podatkowej itd. – a w pozostałych sprawach się różnią”.
***
Istotnie, po tym, jak Lewica postanowiła usiąść do stołu z PiS-em i w konsekwencji zagłosować za przyjęciem Funduszu Odbudowy, w mediach zawrzało. Przez dobre dwa tygodnie trwała regularna wojna pomiędzy lewicowcami a liberałami, ze szczególnym uwzględnieniem Koalicji Obywatelskiej. Rzecznik Platformy pytał nawet na Twitterze, czy Lewica chce wraz z PiS-em budować PRL-bis.
Zarówno ambicje PO do bycia wyłącznym dyspozytorem moralnej czystości na opozycji, jak i zyskanie podmiotowości przez Lewicę, która po raz pierwszy od dawna była w centrum publicznego dyskursu, na nowo przywołały temat tego nieszczęsnego „PiSolewu”.
***
Ludzie, którzy naprawdę są w stanie uwierzyć, że obecna parlamentarna Lewica mogłaby – wedle tego, co pisze Rafał Woś – wskoczyć do Zjednoczonej Prawicy w miejsce Porozumienia Jarosława Gowina, myślą do bólu życzeniowo.
Po pierwsze: to, że Czarzasty, Biedroń i Zandberg poszli negocjować z PiS-em i zagłosowali tak, jak ugrupowanie Kaczyńskiego, nie powinno być nawet najdrobniejszą przesłanką świadczącą o bliskości PiS-u i Lewicy. Nie tylko dlatego, że szukanie kompromisów to nieodłączny element polityki, ale również ze względu na fakt, że w gruncie rzeczy wszyscy – oprócz rozgrywającego swoje gierki Ziobry i eurosceptycznej Konfederacji – byli za przyjęciem tych pieniędzy. Problem w tym, że i PO, i PSL uwierzyły, iż rzucając się Rejtanem i głosując „przeciw”, obalą Kaczyńskiego. Nie wzięto pod uwagę kilku innych czynników, ale mniejsza z nimi. Po prostu to nie jest tak, że Lewica poparła PiS w jakiejś kontrowersyjnej sprawie, a nie w czymś, co i tak było aprobowane przez prawie całą opozycję.
Po wtóre – PiS nie jest partią lewicową. Nie będę już wymieniał tych wszystkich zakazów aborcji i nagonek na osoby LGBT+, bo wszyscy doskonale wiemy, w czym rzecz. Jednak nawet skupiając się na sprawach społeczno-gospodarczych nie można powiedzieć, że prezes Kaczyński to szczery socjalista. Sytuacja sprzed kilku dni: posłanki PO poinformowały, że PiS chce nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, która zakłada… ograniczenie zasiłku chorobowego z 182 do 91 dni. Rozumiecie? Ten empatyczny rząd chce, żeby w trakcie pandemii pracownikom przysługiwał jedynie połowiczny wymiar czasowy zasiłku. Czy to lewicowe zachowanie?
Takie przykłady można oczywiście wyliczać – pisowscy samorządowcy stosują „innowatorskie” metody w postaci kontenerów socjalnych, do których przesiedla się tych, którzy z różnych przyczyn nie płacą czynszu. Prawie jak trędowatych. Dobroduszne, nieprawdaż?
Immanentną cechą lewicy jest również dbałość o usługi publiczne. PiS w tej kwestii – podobnie jak poprzednicy – robi niewiele. Łukasz Pawłowski z „Kultury Liberalnej” twierdzi nawet, że stopniowo je prywatyzuje, gdyż pieniądze z transferów socjalnych – jedynych sukcesów tej ekipy – są przez Polaków wydawane na wolnym rynku (prywatna ochrona zdrowia czy edukacja).
Innymi słowy, PiS to populiści. Kaczyński będzie tak prowadził politykę, jak mu to akurat będzie wygodne. Przypomnijmy, że za pierwszych rządów PiS-u – mimo że deklaratywnie partia Kaczyńskiego stała po stronie „Polski solidarnej” – obniżano podatki najbogatszym.
Wreszcie – po trzecie – ani po jednej, ani po drugiej stronie nie ma woli do ścisłej współpracy. To, że prezes Prawa i Sprawiedliwości w wywiadzie dla Interii chwali prof. Adama Leszczyńskiego, jest cynicznym zabiegiem, mającym celowo zasiać odrobinę fermentu. A Lewica? Cóż, Nowa Lewica (dawne SLD i Wiosna) nigdy nie przyłączy się do PiS-u, gdyż jej elektorat jest bodaj najbardziej antypisowski, więc byłoby to politycznym samobójem. Razem jest bardziej na lewo od swoich koalicjantów, ale nadal – nie wyobrażam sobie Adriana Zandberga stojącego ramię w ramię ze Zbigniewem Ziobro. Poza tym Razem nie ma zdolności koalicyjnej, nawet w porównaniu do – wydawać by się mogło – kanapowej partii Gowina.
***
Nie oznacza to jednak, że Lewica powinna przyjąć strategię PO, czyli być przeciw wszystkiemu, co PiS zaproponuje. Zyskiwanie podmiotowości polega na tym, że gdy Kaczyński wysunie postulat, który zgadza się z lewicową agendą, to wtedy – po ewentualnych negocjacjach – Lewica głosuje „za”. Weźmy Polski Ład: jeśli ustawy trafią do laski marszałkowskiej i rzeczywiście będą podobne do tego, co Lewica ma w programie, to wtedy nie ma powodów, by go nie popierać. Wywoła to oczywiście kolejną falę histerii po liberalnej stronie, ale cóż – jeśli się chce być naprawdę merytoryczną opozycją, to tak należy robić. Mimo to koalicja z PiS-em byłaby dla Czarzastego, Biedronia i Zandberga politycznym samobójstwem.
O autorze
Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.