Jedną ze specyficznych cech dla naszego kontynentu jest istnienie wielu jasno wykrystalizowanych podziałów narodowych na stosunkowo niewielkim terytorium. Skutkiem egzystowania obok siebie wielu różnych grup o rozbieżnych interesach mogą być wybuchające konflikty. W XXI-wiecznej Europie, która mogłaby sprawiać wrażenie pokojowej i prawie całkowicie zjednoczonej pod egidą Unii Europejskiej, mniejsze lub większe spory wciąż istnieją. Nie muszą one od razu przybierać formy otwartej wojny. Te konflikty mogą przyjmować bardziej wytłumioną postać i objawiać się tylko jako niewielkie incydenty albo symboliczne posunięcia najwyższych szczebli władzy obu stron sporu. Pod koniec lata w zeszłym roku byliśmy świadkami eskalacji właśnie takiego „wytłumionego konfliktu”, który toczy się w basenie Morza Śródziemnego już od dawna. Co ważniejsze jest to dawny, wciąż żywy zatarg pomiędzy dwoma członkami NATO, jak również pomiędzy członkiem UE i państwem od wielu lat ubiegającym się o przynależność do tej organizacji. Oczywiście chodzi tu o konflikt grecko-turecki, który od początku rozgrywał się na tle narodowościowym, a od niedawna jego przedmiotem stała się kwestia kontroli bogatych złóż paliw kopalnych w regionie.
Geneza
Początków tego sporu można się dopatrywać na długo przed okresem powstawania nacjonalizmów, które w większości przypadków były fundamentalnymi przyczynami konfliktów w Europie. Początek antagonizmów grecko-tureckich należałoby datować na okres zmagań bizantyjsko-tureckich, kiedy ten konflikt dodatkowo miał wymiar rywalizacji dwóch wielkich religii monoteistycznych. Greckojęzyczne Cesarstwo Bizantyjskie, będące ostoją chrześcijaństwa na wschodzie, przez kilkaset lat skutecznie dawało odpór islamskiej ekspansji, początkowo prowadzonej przez Arabów, a później kontynuowanej przez Turków Seldżuckich i Osmańskich, którzy konsekwentnie zajmowali obszar Azji Mniejszej. Bizancjum, skonfliktowane z łacińską Europą, nie mogło liczyć na przyjście odsieczy z jakiejkolwiek strony. Cesarstwo padło pod naporem tureckim 29 maja 1453 r., kiedy sułtan Mehmed II zatryumfował zdobywając Konstantynopol. Upadek ostatniego bizantyńskiego bastionu zakończył pewien etap w historii regionu, ale również rozpoczął nowy. Kiedy przypieczętowano los Bizancjum, Azja Mniejsza oraz Południe Bałkan definitywnie stały się osmańską własnością na najbliższe 450 lat.
Grecka wojna o niepodległość
Przez ok. 400 lat w Imperium Osmańskim, w miarę pokojowo, koegzystowało wiele narodów. Co istotniejsze dla mojej opowieści wiele z nich zdołało zachować odrębność z powodu swobód religijnych i kulturalnych, jakie gwarantowała swoim poddanym Wysoka Porta. Do pierwszego, wielkiego i skutecznego zrywu narodowościowego doszło w 1821 r., kiedy Turkom przeciwstawili się Grecy. Sięgnęli po broń wypowiadając posłuszeństwo Porcie Ottomańskiej chcąc wybić się na niepodległość. Przy sporej pomocy międzynarodowej, szczególnie rządu Jego Królewskiej Mości, który udzielił pożyczki bojownikom o wolność Hellady, jak również Francji, Imperium Rosyjskiego i ruchu filhellenistycznego w całej Europie, Grecy osiągnęli swój cel po 11 latach walki. Nie był to 100% sukces, ponieważ nowe państwo nie składało się ze wszystkich tradycyjnych ziem Hellady. Do Grecji należał tylko Peloponez i Attyka wraz z wyspą Eubeą.
Powstanie bardzo wpłynęło na zaostrzenie antagonizmu grecko-tureckiego. Oczywiście na taki stan rzeczy wpłynął sam zryw, który wyniknął ze sprzeczności interesów obu stron. Relacje dodatkowo pogorszyły masakry ludności, jakich dopuściły się obie strony konfliktu. Swoje działania motywowały tym, że tylko poprzez uzyskanie statusu homogeniczności etnicznej będzie można zadecydować o przynależności państwowej obszaru Hellady. Świat dobrze zapamiętał masakrę na Chios, (podczas której Turcy wymordowali 25 tys. i ponad dwa razy tyle wzięli w niewolę) oraz oblężenie Missolungi (kiedy po zdobyciu miasta żołnierze sułtana zatknęli na murach 3 tys. ściętych głów). Mniejszą wagę ówczesna opinia publiczna przywiązywała do tego co stało się po zdobyciu Tripolicy czy Navarino.
Grecka rekonkwista
W następnych latach XIX w. Grecy nie zaprzestali dalszych prób odzyskania reszty ich rdzennych ziem. W latach 40-tych XIX w. powstała narodowa ideologia „Megali Idea” uzasadniająca dalszą „grecką rekonkwistę”. Według tej koncepcji z wszystkich ziem zamieszkiwanych przez Greków powinna powstać „Wielka Grecja”. Wiązało się to z utratą przez Imperium Osmańskie terenów na wschodnim brzegu Morza Egejskiego, w tym Konstantynopola, którego prawie połowę mieszkańców stanowili Grecy. Za sprawą korzystnej koniunktury międzynarodowej, do końca wieku, do Grecji udało się włączyć Wyspy Jońskie oraz Tesalię, a Kreta osiągnęła status autonomii, który ułatwił jej drogę do połączenia się z Grecją.
Na początku XX wieku kolejnym kamieniem milowym w relacjach grecko-tureckich były dwie wojny bałkańskie. W październiku 1912 Grecja wraz z innymi państwami bałkańskimi, których tereny wciąż należały do Imperium Osmańskiego, zaatakowała Turcję. Przeciwnik osłabiony targającymi go od kilkudziesięciu lat konfliktami nie mógł stawić czoła armiom 4 państw, których morale było wysokie z powodu silnej antytureckości. Łatwy do przewidzenia wynik tej wojny przypieczętował los Turcji, jako „chorego człowieka Europy”. Definitywnie zakończyło się kilkusetletnie osmańskie panowania na Bałkanach. Grekom po raz pierwszy udało się zjednoczyć prawie wszystkie greckie ziemie na zachodnim brzegu Morza Egejskiego, ponieważ w wyniku wojen zdobyli Macedonię Egejską i południową Trację. Takie rezultaty dały greckim przywódcom niezbity dowód na to, że ich państwo nadal może prowadzić misję jednoczenia ziem greckich kosztem Turcji.
Grecja dwóch kontynentów
Zarówno Grecja, jak i Turcja wzięły udział w I wojnie światowej, lecz nie wpłynęła ona na konflikt obu narodów tak jak to, co stało się bezpośrednio po wojnie. Upadające Imperium Osmańskie, jako sojusznik państw centralnych wojnę przegrało i miało podzielić los jaki spotkał przegranych. Królestwo Grecji znalazło się w obozie zwycięskich aliantów, więc uczestniczyło w procesie dzielenia zdobyczy. W 1919 r. pod pretekstem ochrony etnicznie greckiej ludności, ale również czując presję Włochów konkurujących z nimi o te tereny, Grecy postanowili zabezpieczyć swoje interesy w Azji Mniejszej. Dlatego zajęli Smyrnę (Izmir) – największe skupisko greckiej ludności w Jonii. Proces rozbiorów osłabionej Turcji został sformalizowany traktatem z Sèvres z 1920 r., na mocy którego Grecy zdobyli wschodnią Trację i pod pewnymi warunkami rejon Smyrny. Dla Greków, jak również charyzmatycznego premiera Wenizelosa, który uparcie wierzył w możliwość utworzenia „Grecji dwóch kontynentów i pięciu mórz”, taki stan rzeczy był niezadowalający.
W tym samym czasie w upadającej osmańskiej Turcji do władzy doszedł Mustafa Kemal Atatürk. Był przeciwnikiem rozbiorów Turcji, dlatego w 1920 r. na zwołanym przez siebie Wielkim Zgromadzeniu Narodowym Turcji odrzucił postanowienia traktatu z Sèvres. Oznaczało to wojnę z wszystkimi okupantami. Atakujący Grecy zbyt śmiało i brawurowo wykorzystali chaos w jakim była pogrążona Turcja. Nie dostrzegli własnych problemów wewnętrznych, stracili poparcie międzynarodowe jakim się wcześniej cieszyli oraz początkowo zlekceważyli zagrożenie Atatürka. Turcy natomiast po kolei eliminowali każdego przeciwnika w tej wojnie po to, żeby zmniejszyć liczbę frontów, otrzymali oficjalne wsparcie sowieckie i nieoficjalne włoskie i francuskie oraz wykorzystali narodowe ożywienie Turków. Ostateczny wynik tej konfrontacji był do przewidzenia. Wojnę zakończył traktat w Lozannie. Turcy utrzymali całą Anatolię, odzyskali Trację Wschodnią. Traktat zakładał również rozwiązanie problemów narodowościowych poprzez masowe przesiedlenia.
Dla relacji grecko-tureckich ważna jest kwestia czystek etnicznych w tamtym okresie. Do dziś tureckie władze uprawiają denializm tzw. rzezi Ormian, podczas której w Imperium Osmańskim ginęli również przedstawiciele innych mniejszości narodowych, tj. Asyryjczycy i Grecy. Szacuje się, że w latach I wojny światowej i wojny grecko-tureckiej mogło zginąć 300-700 tys. Greków. Symbolem tego okresu z pewnością jest „wielki pożar Smyrny”. Pod koniec wojny wojska tureckie posuwały się coraz bardziej na zachód Azji Mniejszej. We wrześniu 1922 r. Turcy odzyskali Smyrnę/Izmir. Pomimo rozkazu Atatürka penalizującego karą śmierci zabójstwo osoby cywilnej, wojska tureckie po wkroczeniu do Izmiru wymordowały ok. 30 tys. chrześcijańskich mieszkańców miasta. W następnych dniach w chrześcijańskich dzielnicach wybuchł pożar, najprawdopodobniej za sprawą Turków. Spowodował panikę pośród chrześcijan, którzy zostali zmuszeni do ucieczki z miasta. Ok. 30 tys. zostało wypędzonych w głąb Anatolii, gdzie wiele zmarło z powodu fatalnych warunków w Batalionach Pracy. Większość chrześcijan zgromadziła się na nabrzeżu skąd dopiero po ok. 2 tygodniach bezczynności neutralnych aliantów zdołano ich ewakuować drogą morską. W tamtych dniach ze Smyrny uciekło najprawdopodobniej ponad 100 tys. Greków i Ormian.
Kwestia cypryjska
Po wojnie w latach 1919-1922 wschodnie wybrzeże Morza Egejskiego przestało być kwestią sporną w relacjach grecko-tureckich. Konflikt przeniósł się na Cypr również zamieszkiwany przez Greków i Turków, który od 1925 r. do 1960 r. był brytyjską kolonią. Już od lat 30-tych przedstawiciele większości greckiej domagali się od władz kolonijnych „enosis”, czyli zjednoczenia wyspy z macierzą. Ich żądania nie były bezpodstawne, ponieważ Grecy stanowili ok. 80% mieszkańców wyspy. W interesie Brytyjczyków nie było oddawanie Grecji Cypru, dlatego zastosowali taktykę dziel i rządź. Aktywnie wspierali i organizowali mniejszość turecką, żeby jak najbardziej zantagonizować ją z Grekami. Do przełomu doszło w 1950 r.
W styczniu 1950 r. zostało przeprowadzone referendum, w którym przygniatająca większość Cypryjczyków (95%) opowiedziała się za przyłączeniem do Grecji. Brytyjskie władze odrzuciły samowolny plebiscyt, ale to wydarzenie zapoczątkowało dalsza walkę Greków o połączenie z macierzą. Grecka determinacja doprowadziła do odzyskania niepodległości przez Cypr w 1960 r. Ustrój nowego tworu państwowego miał być kompromisowy dla obu narodowości zamieszkujących Cypr. Prezydentem został Grek, wiceprezydentem Turek. Rząd stanowiło 10 ministrów – 7 Greków, 3 Turków. Wiceprezydent i ministrowie posiadali prawo do weta wobec decyzji prezydenta. Takie zasady funkcjonowania państwa musiały spowodować impas polityczny.
Próby zmiany na system, który mniej uwzględniałby Turków doprowadziła do wojny domowej w 1963 r., która nie mogła się rozwinąć z racji interwencji ONZ. Jednakże atmosfera konfliktu pozostała przez następne lata. W 1967 r. Turcy powołali własną administrację wyspy. W 1974 r. konflikt znowu się zaostrzył. Grecy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i na wyspie doszło do przewrotu wojskowego, który dla Turcji stał się pretekstem do przeprowadzenia interwencji na wyspie. W przeciągu kilku dni Turcy zajęli północno-wschodnią część wyspy, przepędzając z niej Greków. Kilka miesięcy po interwencji proklamowano Federalne Państwo Turków Republiki Cypryjskiej, które w przyszłości stało się „niezależną” Republiką Turecką Cypru Północnego, uznawaną tylko przez władze w Ankarze. Próby jakichkolwiek mediacji spełzły na niczym. Podziały po obu stronach tzw. „zielonej linii” wyrysowanej przez ONZ jeszcze bardziej się pogłębiły, m.in. z powodu starań władz tureckich, które sprowadzają Turków na północną część wyspy.
Ostatnie lata
Od paru lat jesteśmy świadkami największej od ok. 20 lat eskalacji incydentów z udziałem lotnictwa i marynarki wojennej obu państw. Wzajemne „podchody” trwają nadal. Na początku tego wieku tzw. „incydentów” w ciągu roku było średnio ok. 20-30. W 2017 r. zanotowano ich 400. Znamienny w relacjach grecko-tureckich był nieudany pucz jakiego dokonano w Turcji w 2016 r., bo to od tego wydarzenia mogliśmy zaobserwować zaostrzenie kursu polityki zagranicznej prezydenta Erdogana. Wszystkie wydarzenia dotyczą wysuniętych najbardziej na wschód greckich wysp, które leżą tuż przy wybrzeżach Azji Mniejszej.
W sierpniu zeszłego roku konflikt przekroczył nową granicę. Na podstawie turecko-libijskiej umowy o wspólnej granicy morskiej i specjalnej strefie ekonomicznej obejmującej m.in. Kretę (sic!) rząd w Ankarze poszerzył (bezpodstawnie) swoje wody terytorialne i postanowił dokonać badań w celu zlokalizowania podmorskich złóż węglowodorów nieopodal greckiej wyspy Kastelorizo (najdalej wysuniętej na wschód zamieszkałej greckiej wyspy). Grecką odpowiedzią było ustanowienie grecko-egipskiej strefy ekonomicznej. Turecko-libijska umowa może też potencjalnie zagrozić interesom Cypru, ponieważ na jej podstawie Turcja może rościć sobie prawo do złóż pod morskim dnem dookoła wyspy. Oczywiście rząd w Atenach zareagował na tureckie działania blokując ekspedycje badawczą statku „Oruç Reis” i jego zbrojnej eskorty. Grecy uniemożliwili również badania sejsmiczne zagłuszając je pracą silników greckiej floty.
Wydarzenia na Morzu Śródziemnym spotkały się z reakcją NATO i UE. Grecja i Cypr zostały oficjalnie poparte przez UE, Francja udzieliła Grekom swoich samolotów i fregat, a Włochy i Arabia Saudyjska zagwarantowały wsparcie militarne. W styczniu 2021 r. odbyły się negocjacje grecko-tureckie, które uspokoiły napiętą sytuację, jednak nie rozwiązały problemu. Jak w przypadku wielu konfliktów, rozwiązanie nie jest proste, ponieważ interesy obu stron nie są do pogodzenia w żadnym wypadku. W przypadku złóż rozstrzygnięcie nie może być inne niż zero-jedynkowe, co wiązałoby się z ewentualnym spadkiem prestiżu jednej ze stron. Nic też nie zwiastuje ustępstw ani Turcji, ani Grecji. Recep Tayyip Erdogan, który od kilku lat prowadzi mocarstwową retorykę, nawiązująca do osmańskiej tradycji, nie jest zainteresowany rezygnowaniem ze strategicznych złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Potrzebuje zewnętrznego (grecko-cypryjskiego) wroga, by wykorzystać zalety syndromu oblężonej twierdzy.
Konflikt pomiędzy Grecją i Turcją ma znaczenie w skali europejskiej. Rząd w Ankarze wie, że jest ważny dla UE, która musi pamiętać, że Turcy mają w swoich rękach mocny argument. Są nim migranci z Bliskiego Wschodu, którzy (tak jak w zeszłym roku) mogą zostać przepchnięci przez grecką granicę, żeby zagrozić stabilności Unii. Jednakże takie posunięcie musiałoby być ostatecznością, ponieważ Erdogan wie jakie zagrożenie dla tureckiej gospodarki niosłyby brukselskie sankcje. Ten instrument stanowi nieprzekraczalną granicę, która ogranicza działania Turcji, także w konflikcie z Grecją. Dlatego wydaje się, że do otwartego konfliktu nie może dojść, bo nie leży to w niczyim interesie. Najprawdopodobniej spór grecko-turecki będzie trwał w najlepsze, ale w formie takich „przepychanek”, jakie znamy z ostatnich lat.
Bartłomiej Więch – Młodzieżowe Forum Geopolityki
O autorze
Jesteśmy grupą licealistów poszerzających wśród młodzieży wiedzę z zakresu polityki międzynarodowej. Publikujemy w internecie nasze analizy i artykuły oraz organizujemy wywiady z ekspertami w dziedzinie.