Są takie sporty, które z reguły nie cieszą się wielką popularnością, jednak w pojedynczych krajach przyjmują się aż nadto dobrze. W historię Stanów Zjednoczonych wpisać możemy futbol amerykański, który średnio przyjął się w innych częściach świata. Wielką Brytanię możemy kojarzyć z golfa, Norwegię niemal ze wszystkich sportów narciarskich. My, troszkę z Norwegii zaczerpnęliśmy, bo Polacy dostali przysłowiowego fioła na punkcie skoków narciarskich.
Skąd się wzięły skoki narciarskie?
Skoki narciarskie to z pewnością jeden z bardziej lubianych przez Polaków norweskich produktów eksportowych. Historia tego sportu sięga… XI wieku. Według norweskich opowiadań królewskich, pierwszy skok na śniegu wykonał narciarz Heming. Zmusiła go do tego sytuacja, bowiem ratował się przed śmiercią na stoku wyspy Bremengen. Jeżeli coś takiego rzeczywiście miało miejsce, niezmiernie absurdalnym wydaje się fakt, że próba ratowania się przed tragicznym wypadku stała się inspiracją do tego, by w życie powołać nowy sport. Kilkaset lat później, w 1840 roku powstała pierwszy prototyp skoczni w miejscowości Telemark. Prototyp, bo gdybyśmy mieli porównać obiekt z XIX wieku, do powiedzmy, zakopiańskiej Wielkiej Krokwi, ujrzelibyśmy naprawdę rażącą w oczy różnicę.
W 1924 we francuskim Chamonix rozpoczęła się piękna historia zimowych igrzysk olimpijskich, podczas których skoki narciarskie były jedną z konkurencji. Rok później powstała już wcześniej wspomniana Wielka Krokiew w Zakopanem. Pierwszym polskim skoczkiem narciarskim, który dał Polakom powód do dumy, był Stanisław Marusarz. W 1936 na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen zajął piąte miejsce. Dwa lata później, podczas Mistrzostw Świata w Lahti zdobył srebrny medal. Były to jeszcze czasy, gdy skoczkowie oddawali swoje próby w pozycji stojącej. Skoki zrewolucjonizował Jan Boeklev, Szwed, który zapoczątkował „styl V” nazwany od sposobu ułożenia nart właśnie na wzór tej litery.
Są sukcesy, jest popularność
Rok 1972 był przełomowy w historii polskich skoków. Sensacyjnie, po olimpijskie złoto w Sapporo sięgnął Wojciech Fortuna. Co ciekawe, pierwotnie nawet nie brano pod uwagę obecności Fortuny w narodowej kadrze olimpijskiej. Do grona szczęśliwców udających się na sportowe święto do Japonii dołączył na dzień przed wylotem. W następnych latach Polacy również mogli cieszyć się naprawdę przyzwoitymi wynikami w skokach. Dobry poziom utrzymywali Stanisław Bobak i Piotr Fijas, jednak największy wpływ na fenomen skoków narciarskich w Polsce miał Adam Małysz. Już jako osiemnastolatek pojechał na Mistrzostwa Świata do Kanady, gdzie zajmował kolejno dziesiąte i jedenaste miejsce. Wtedy eksperci zaczynali spekulować, że z Małysza będzie dużo radości. Przełomowy w jego karierze był sezon 2000/2001, kiedy zwyciężył cały cykl Pucharu Świata, a także sięgnął po trofeum za zwycięstwo Turnieju Czterech Skoczni. Turnieju, szczególnie bliskiego sercom Polaków. TCS zawsze cieszył się popularnością, nawet, gdy w polskich skokach nie działo się za dobrze. Zawody TCS rozgrywane są na dwóch skoczniach niemieckich, w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen, oraz na dwóch austriackich, w Innsbrucku i Bischofshofen. Rozpoczyna się tuż po okresie świątecznym, a punktem kulminacyjnym jest konkurs noworoczny na skoczni w Ga-Pa.
Tak jak na świecie ogląda się Koncert Filharmoników Wiedeńskich, tak w Polsce mamy skoki. Przy ciepłym rosole, przed telewizorem gromadzi się cała rodzina ściskająca kciuki za biało-czerwonych, dzieląca się przeróżnymi spostrzeżeniami na temat skoczków, w stylu słynnego „nie znam się ale się wypowiem”. Adam Małysz ze swoimi sukcesami wpasował się w moment, gdy polscy sportowcy może i zdobywali sukcesy, jednak brakowało kogoś, z kogo Polacy mogliby być bezgranicznie dumni. Potrzebowaliśmy dominatora, wyjadacza, absolutnej bestii w swojej profesji. Te zapotrzebowanie spełnił Małysz. Mieliśmy wreszcie tego najlepszego, którego zazdrościć nam mogli Norwegowie, Finowie, a przede wszystkim Niemcy. To rywalizacja Małysza z niemieckimi skoczkami, takimi jak Sven Hannawald czy Martin Schmitt szczególnie elektryzowała naszych rodaków i generowała popularność.
Okres „małyszomanii” to istny „fenomen socjologiczny”, jak to określał mistrz słowa i mikrofonu, Włodzimierz Szaranowicz. Jeden człowiek zamienił skoki narciarskie w sport narodowy. Jeden człowiek przyciągał przed telewizory całe rodziny, które czasem nawet dosłownie brały powiedzenie o „dmuchaniu pod narty”. Małysz nie dość, że skoczył te 151,5 metra w Willingen dokonując niemal cudu, to jeszcze potrafił zjednoczyć miliony Polaków w sobotnie i niedzielne popołudnia przed telewizorem.
Tradycja została podtrzymana
Sukcesy Małysza stały się inspiracją dla dzieci i młodzieży do tego, by spróbować swoich sił w skokach narciarskich. Popularność rosła, powstał nawet Lotos CUP, zawody skoków narciarskich przeznaczone właśnie dla najmłodszych, marzących o tym, by kiedyś być takim jak Adam Małysz. Pod Wielką Krokiew rok w rok odbywało się wielkie święto skoków narciarskich, zbierały się tysiące kibiców z biało-czerwonymi flagami i głośnymi trąbkami, które wyróżniają polskie skocznie na tle zagranicznych obiektów.
Gdy Adam Małysz kończył karierę, dominowało uczucie smutku. Pojawiły się wątpliwości, czy znajdzie się ktoś, kto Małysza zastąpi choćby w połowie. Pięknym konkursem z symbolicznego punktu widzenia były zawody w Planicy zamykające rywalizacje w ramach sezonu 2010/2011. W swoim ostatnim konkursie Pucharu Świata Adam Małysz zajął trzecią pozycję, zaś konkurs zwyciężył Kamil Stoch. Ot, symboliczne przekazanie pałeczki i przedłużenie fenomenu skoków narciarskich.
Stoch spisał się doskonale. W 2013 roku zdobył złoty medal Mistrzostw Świata na skoczni w Predazzo, w 2014 osiągnął to, czego nie zdążył zrealizować Adam Małysz, sięgnął po dwa złote medale olimpijskie podczas igrzysk w Sochi. Zyskaliśmy także kapitalną kadrę narodową, bowiem sukcesy zaczęli zdobywać także Dawid Kubacki oraz Piotr Żyła.
Sport do niedzielnego obiadu
Skoki narciarskie to idealny sport do niedzielnego obiadu. Z jednej strony spokojny, większość zasad jest raczej przejrzysta, schemat skoku jest prosty: wyjście z progu, faza lotu, lądowanie. Wszystko wygląda tak samo, nie ma specjalnych udziwnień, podstawowe zasady można chwycić w parę minut. Z drugiej strony jest dreszczyk emocji. Chłopak lata na nartach przez parę ładnych sekund w powietrzu, lądując najczęściej za setnym metrem. Jest w tym nieco fantazji, ale i wywołuje to dreszczyk emocji. Skoki mogą być estetyczne, efektywne, budzące podziw.
Zawody w Zakopanem przybrały formę wszystkiego co kojarzy się z zimą. I przede wszystkim, mamy się czym chwalić, bowiem od ponad 20 lat niemalże co rok możemy pochwalić się jakimś polskim zawodnikiem sięgającym po nie byle jaki sukces. Pewna ciągłość zawsze buduje popularność. Gdyby po Małyszu nie było Stocha, oglądalność skoków wyglądałaby dużo marniej. Zapewne TVN nie walczyłby do ostatniej kropli krwi z TVP o prawa do pokazywania tego sportu.
Skoki narciarskie są czymś, co Polskę wyróżnia, a przed ekrany telewizorów przyciągają miliony. Polacy mają być z kogo dumni. Gdy Polak bądź Polka odniosą sukces w innej, bardziej undergroundowej dyscyplinie, często narzekamy, dlaczego to cieszy się tak małą popularnością? Ano dlatego, że w skokach narciarskich powstały pewne tradycje i znaleźli się ludzie chętni je kultywować. Chociażby Górale, traktujący Małysza czy Stocha jako „swoich”, pojawiający się w tradycyjnych strojach na zawodach. Przez to skoki narciarskie utożsamiamy z lokalnym, góralskim folklorem. Obok Krupówek, Giewontu i Gubałówki, najczęściej na pocztówkach z Zakopanego znajdziemy Wielką Krokiew, świątynie polskich skoków. Świątynie dlatego, że skoki narciarskie w Polsce przybrały formę kultu.
Warto zauważyć pewne zjawisko – gdy piłkarzom nie pójdzie, w komentarzach pod postami strony PZPN Łączy Nas Piłka wylewa się żółć, mnóstwo wyzwisk, aktów zażenowania postawą „naszych”. Za to, gdy Stoch, Kubacki, czy Żyła zepsują swój skok, znajdą się w gorszej dyspozycji, w komentarzach dominują słowa wsparcia. To zdecydowanie wyróżnia skoki narciarskie na tle innych dyscyplin sportowych. Małyszomania wprowadziła do Polski zupełnie nową kulturę kibicowania. Nawet, gdy dany skoczek działa nam na nerwy, na publiczności zgromadzonej wokół skoczni, ciężko będzie znaleźć śmiałka, który odważy się wykrzyczeć jakieś wyzwisko, czy wygwizdać danego zawodnika. Zupełnie inaczej niż w piłce nożnej, gdzie reakcją na kontrowersyjną decyzję sędziego, czy po prostu wrogą drużynę jest fala wulgaryzmów płynąca z każdego zakątka stadionu.
Jak wygląda przyszłość polskich skoków?
Skoki w Polsce prędko nie wymrą, choć, niestety, zmierzają w stronę światowego kryzysu – dyscyplina traci na swojej popularności. Za główny powód podaje się pozbawianie skoków tej prostoty zasad. Tu przeliczniki za wiatr. Gdy ktoś skoczy ponadprzeciętnie daleko, sędziowie obniżają belkę. Stanowi barierę w nabraniu dostatecznie dobrej prędkości dojazdowej, a w efekcie utrudnia oddawanie dalekiego skoku i całe zawody tracą swoją atrakcyjność. Brakuje spektakularnych wyczynów, imponujących odległości. Wiele obiektów tkwi w degradacji.
Obecnie nasi najlepsi skoczkowie, zatem Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki są już bliżej końca kariery niż jej początku. Na chwilę obecną, ciężko znaleźć ich następcę. Najbliżej ich poziomu znajduje się 23-letni Paweł Wąsek, który w poprzednim sezonie Pucharu Świata notował naprawdę solidne występy, jednak wciąż brakuje mu do poziomu czołowej dziesiątki PŚ. W tym roku nadzieję dała nam także dwójka młodych zawodników. Jan Habdas zdobył brązowy medal na Mistrzostwach Świata Juniorów w Whistler, na czwartej pozycji uplasował się zaś zaledwie 16-letni Kacper Tomasiak.
To rodzi pewne nadzieję, choć nie ma co zbyt wcześniej pompować balonika. Przeszłość pokazała, że przedwczesne określenie młodych skoczków mianem młodego Małysza czy Stocha często kończy się zupełną klapą. Tak było w przypadku Klemensa Murańki, który wicemistrzostwo Polski w skokach narciarskich zdobył mając zaledwie 13 lat. Klemens ma na koncie pojedyncze sukcesy, jednak nie osiągnął tego, co mu wróżono.
Skoki w Polsce prędko nie wymrą. Niegdyś oglądano by kibicować, dziś często ogląda się z przyzwyczajenia. W wielu polskich domach wspólne oglądanie zawodów Turnieju Czterech Skoczni czy Pucharu Świata w Zakopanem stało się tradycją. Wspólne przeżywanie emocji, krzyczenie do telewizora, kibicowanie buduje i wzmacnia rodziny czy grupy przyjaciół. Gdy Stoch czy Kubacki walczą o zwycięstwo, konflikty idą w niepamięć, bo wypada cieszyć się z triumfu Polaka i oczywiście dumnie stanąć na baczność przed telewizorem podczas odgrywania „Mazurka Dąbrowskiego”. Skoki narciarskie w Polsce z rozrywki do niedzielnego rosołu stały się elementem tożsamości narodowej. I dobrze, bo trzeba się czymś na świecie wyróżniać!
Fot. nagłówka: Unsplash/Hert Niks
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.