Przejdź do treści

Innowacyjne metody nauczania szansą na ratunek oświaty?

Wywiad został przeprowadzony dla Gazety Kongresy przez byłą koordynatorkę Korekty – Justynę Jóźwiak. Rozmowę spisała oraz zredagowała Patrycja Karlińska.

Od dłuższego czasu w debacie publicznej toczy się spór o zmianę systemu oświaty oraz brak prac domowych w szkołach podstawowych. Rodzice wraz z uczniami zarzucają nauczycielom brak czasu wolnego na rozwój zainteresowań oraz nieumiejętne podejście do nauczania. Nauczyciele z kolei narzekają na zbyt niskie wynagrodzenia oraz wypalenie zawodowe, które dotyka coraz większej grupy młodych pracowników. Anna Sarbiewska (doktor nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika i promotor pomocniczy w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, nauczycielka języka angielskiego w jednym z liceów ogólnokształcących, stosująca innowacyjne metody nauczania) zgodziła się udzielić wywiadu dla Gazety Kongresy oraz opowiedzieć o obecnej sytuacji w szkołach, jak i nowoczesnym podejściu do nauki.

Justyna: Myślę, że najlepiej by było zacząć od przedstawienia Pani osoby. Proszę opowiedzieć jak długo Pani pracuje w szkole i jakie jest Pani doświadczenie w szkolnictwie?

Anna Sarbiewska: Trzeba się cofnąć 22 lata wstecz, ponieważ tyle lat pracuję już w szkole. Pierwsze 2 lata pracowałam, będąc jeszcze na studiach. Wtedy Polska weszła dopiero do Unii Europejskiej i bardzo brakowało nauczycieli. Były takie przepisy przejściowe, które pozwalały zatrudniać nauczycieli z niepełnym wykształceniem. Także już po pierwszym roku studiów pracowałam jako nauczycielka w szkole podstawowej i uczyłam dzieci w klasach 1-3. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Nabrałam wówczas bardzo dużo doświadczenia oraz motywacji. Doceniłam wtedy też pracę nauczyciela, chociaż czasami naprawdę nie było czasu wyjść do toalety, ponieważ dzieci były tak absorbujące. Później dostałam ofertę pracy w liceum ogólnokształcącym, w którym obecnie pracuję. Jednocześnie kontynuowałam uzupełniające studia magisterskie. W ciągu tygodnia pracowałam, a w weekendy uczęszczałam na uczelnię. W międzyczasie dostałam ofertę pracy nauczyciela praktyk w Kolegium Nauczycielskim. Moi koledzy i koleżanki z młodszego roku przychodzili do mnie do liceum prowadzić praktyki nauczycielskie. Obserwowałam oraz oceniałam ich lekcje, podobnie jak oni moje i w ten sposób uczyliśmy się od siebie nawzajem. Potem weszła kolejna reforma i powstały gimnazja, więc pracowałam też w gimnazjum. I tak pracuję do tej pory. W międzyczasie ukończyłam studia magisterskie na kierunku filologia angielska oraz obroniłam doktorat ze specjalizacją pedagogiczną.

Justyna: Czyli można powiedzieć, że przez te ostatnie 20 lat tak naprawdę miała pani wgląd w całe szkolnictwo. To jak wyglądało i wygląda do chwili obecnej na wszystkich poziomach.

Anna Sarbiewska: Rzeczywiście, pamiętam jeszcze czasy, gdzie nie trzeba było pisać planów pracy, planów wynikowych i mniej było i tej całej papierkowej roboty. Biurokracja nie była jeszcze tak rozwinięta. Pamiętam też dzienniki papierowe. Dużo się zmieniło.

Justyna: Jakie największe zmiany widzi Pani teraz w oświacie?

Anna Sarbiewska: Myślę, że od strony technicznej nastąpiło usprawnienie naszej pracy nauczyciela, ponieważ dysponujemy tablicami multimedialnymi, e-podręcznikami czy dziennikami elektronicznymi. Z poprzednich papierowych dzienników trzeba było przepisywać bardzo dużo informacji na świadectwa, właściwie wszystko. Na wywiadówki również musieliśmy wypisywać kartki. Teraz wystarczy nacisnąć przycisk i wszystko się samo drukuje. Natomiast jeżeli chodzi o nauczanie, to przybyło dużo więcej obowiązków, polegających na rozliczaniu się z godzin czy też z realizacji podstawy programowej. Tego jeszcze 20 lat temu nikt nie sprawdzał. Nie wiem, czy to jest dobre, czy złe. Wydaje mi się jednak, że to nie do końca ma sens, ponieważ nawet jeżeli piszemy na koniec roku czy na koniec cyklu nauczania czteroletniego, że zrealizowałam podstawę programową, to tak naprawdę ja jako nauczyciel podstawę programową znam bardzo dobrze. To uczeń ma za zadanie ją poznać i zrealizować. Nie wiem, czy taki zapis, jak i wiele podobnych wymagań, które musimy spełnić ma sens, bo tak naprawdę każdy może napisać to, co chce. Czasami są wprowadzane nowe rozwiązania, które w założeniu mają poprawić naszą pracę i ją usystematyzować, jednak nie do końca się to sprawdza. Wydaje mi się, że spora część reform powstaje w głowach osób, które nie mają doświadczenia w pracy przy tablicy.

Justyna: Mimo licznych zmian oświatowych, podjęła Pani decyzję o kontynuacji drogi naukowej i zrealizowała doktorat na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Anna Sarbiewska: Decyzję o wszczęciu przewodu doktorskiego podjęłam po wielu miesiącach rozmyślań na temat sytuacji nauczyciela i ucznia w klasie. Przez wiele lat od momentu rozpoczęcia pracy, jeździłam na szkolenia metodyczne dostępne w Polsce, prowadzone przez różnych szkoleniowców i wydawnictwa. Oczywiście finansowałam je z własnej kieszeni. Wszystko, czego się na nich nauczyłam, wprowadzałam do swoich lekcji. Najczęściej to wyglądało w ten sposób, że ze strony uczniów pojawiało się zaciekawienie, zainteresowanie. Jednak było ono jedynie chwilowe. Nie widziałam trwałej zmiany w podejściu czy motywacji uczniów. Przykład może stanowić jedno ze szkoleń na temat rozszerzonej rzeczywistości, które odbyło się około 5-6 lat temu. Uczyliśmy się w jaki sposób można wykorzystać rozszerzoną rzeczywistość na lekcji za pomocą aplikacji na smartfony. Przygotowywałam się później do zajęć cały tydzień. Po jednej z takich lekcji uczniowie byli zaciekawieni, zastanawiali się jak to w ogóle możliwe. Na następną przyszli już nie do końca przygotowani, a co więcej – niezainteresowani. Jeden z uczniów został po zajęciach i zapytał w jaki sposób ja wszystko zrobiłam, ponieważ wybierał się na studia informatyczne i bardzo ciekawiły go aspekty techniczne aplikacji. I to było na tej zasadzie. Stwierdziłam, że coś tu jest chyba nie tak, zauważyłam pewien problem.

Justyna: Dlaczego więc jeździła Pani na dalsze szkolenia?

Anna Sarbiewska: Widziałam, że moje tradycyjne metody nie do końca się sprawdzają. Na przykład: kiedy miałam dyżur na korytarzu i obserwowałam uczniów, którzy przed wejściem na moją lekcję stali przy parapecie i spisywali od innych kolegów odpowiedzi z pracy domowej. Później przychodzili na lekcję i dawali mi te ćwiczenia do sprawdzenia jako pracę domową, chociaż wiedzieli, że ich widziałam. Stwierdziłam, że pojawia się tutaj pewien problem. Słyszałam też coraz więcej głosów uczniów, którzy mówili, że nie mają czasu dobrze się przygotować do lekcji, ponieważ mają za dużo nauki z różnych przedmiotów. Mówili, że kończy im się czas, kończy im się doba, a muszą jeszcze odpocząć, wyspać się. Zauważyłam wtedy, że takie tradycyjne prowadzenie lekcji nie do końca się sprawdza, ponieważ nie wykorzystujemy efektywnie czasu. Sprawdzanie pracy domowej, odpytywanie ucznia, zadanie kolejnej pracy domowej – zabierało mi to około 20 minut lekcji. A gdzie jeszcze czas na ocenienie ucznia? Sprawdzenie jego wiedzy, wprowadzenie nowego tematu, wytłumaczenie go, przećwiczenie? Nie było na to czasu, więc zaczęłam poszukiwać wiedzy w zupełnie w innym miejscu. Zostawiłam szkolenia metodyczne, ponieważ one nie dawały nic zarówno mi, jak i uczniom. Zaczęłam czytać opracowania naukowe, pedagogiczne. Szybko się przekonałam, że jest tam bardzo dużo badań, ciekawych opracowań, rozwiązań, o których nie miałam w ogóle pojęcia, ponieważ nie uczyłam się o tym na studiach. Powoli zaczęłam wprowadzać te nowe elementy do swoich zajęć.

Fot. StartupStockPhotos/Pixabay

Justyna: Jak wprowadzanie tych nowych metod nauczania sprawdzało się podczas lekcji? Widziała Pani zmiany w uczniach?

Anna Sarbiewska: Zaczęłam przede wszystkim zmianę sama od siebie. Kiedy ja zaczęłam się zmieniać, zauważyłam, że wpłynęło to również na moich uczniów. Chętniej uczestniczyli w lekcji, byli aktywni, zmotywowani, a ja przestałam korzystać z tzw. metod aktywizujących. I to było dla mnie zaskoczeniem, że w momencie, kiedy zamiast je wykorzystywać zaczęłam angażować uczniów, odstąpiłam im trochę swojej „władzy nauczycielskiej”, oni zyskali przestrzeń do uczenia się, angażowania w swoje uczenie. Zauważyłam, że to jest proste rozwiązanie, tylko nikt tego wcześniej nie zbadał ani nie opisał. Doszłam więc do wniosku, że ja to zrobię i stąd powstał pomysł na doktorat.

Justyna: Co przyniosły Pani te badania? Jaki jest wynik końcowy?

Anna Sarbiewska: Badania z jednej strony są zaskakujące, ale z drugiej pokazały to, co każdy powinien wiedzieć, bo przecież na tym polega uczenie się w szkole – to uczeń ma być aktywny, a nauczyciel motywować, stwarzać mu przestrzeń do rozwoju. Jednak w ostatnich czasach tak się stało, że to nauczyciel przejął całą władzę i odpowiedzialność za kształcenie ucznia. Czas na naukę, gospodarowanie nim, podejmowanie decyzji – to wszystko nadal jest w rękach nauczyciela. Natomiast uczeń ma tylko i wyłącznie wykonywać jego polecenia, dostosować się do tempa pracy, które zaproponuje nauczyciel. Z wyników badań można dowiedzieć się, że frekwencja na unowocześnionych lekcjach jest bardzo wysoka, inaczej niż na tych prowadzonych w tradycyjny sposób. Jeśli uczniowie są pełnoletni, sami mogą sobie pisać usprawiedliwienia i jest to często problem, zwłaszcza w klasach maturalnych, gdzie uczniowie po prostu czasem nie przychodzą na lekcje, ponieważ uważają, że nic nie tracą skoro na zajęciach „robimy czytanie czy słuchanie”. Dla mnie było bardzo ważne, aby uczniowie zaczęli sumiennie uczęszczać na zajęcia. Zwiększyła się ich motywacja do pracy – motywacja wewnętrzna. Nie chodzi mi w tym momencie o motywację zewnętrzną na zasadzie behawioryzmu – przekupywanie ocenami, nagrodami rzeczowymi. Po prostu uczniowie doszli do wniosku, że chcą się uczyć, bo wiedza sama w sobie jest dla nich wartością. To jest przecież tak oczywiste, ale jednocześnie zupełnie niespotykane w szkołach.

Justyna: Czy efektem takiej pracy i nowej metodyki były lepsze wyniki z egzaminów?

Anna Sarbiewska: Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby uczniowie angażowali się w pracę na lekcji i uczyli się na nich we własnym, indywidualnym tempie. Bardzo wysokie wyniki matur były efektem ubocznym.

Justyna: Było to wynikiem braku tradycyjnych prac domowych?

Anna Sarbiewska: Nie tylko, ponieważ prace domowe są w zmienionej formie i dla chętnych, ale wydaje mi się, że wpływ na wyniki miała przede wszystkim praca ucznia na lekcji. Bo jeżeli jest praca domowa, którą się spisuje, to tak jakby jej nie było.

Justyna: W jaki sposób teraz wyglądają Pani zajęcia?

Anna Sarbiewska: Uczę grupy międzyoddziałowe, tzn. uczniowie są przypisani do grupy ze względu na poziom znajomości języka. Załóżmy do grupy z numerem 3 trafiają uczniowie, którzy dobrze znają język, nie są najlepszymi uczniami, ale nie mają najlepszej znajomości języka wśród populacji. W mojej grupie trzeciej również można wyodrębnić uczniów, którzy są bardzo dobrzy, przeciętni i słabi. W trakcie zajęć nie pracujemy jednym tempem, frontalnie. Zadania są przygotowane przeze mnie w taki sposób, aby każdy uczeń mógł wybrać ćwiczenia prostsze, trochę trudniejsze i z poziomu trzeciego – najtrudniejsze. Są one zamieszczone, wraz z odpowiedziami, na platformie internetowej Teams, do której uczniowie mają dostęp cały czas. Dzięki temu, uczeń nie musi czekać na osoby, które pracują wolniej albo słabiej znają angielski. Podobnie uczeń najsłabszy nie musi się spieszyć czy spisywać tych odpowiedzi, bo nie rozumie, ale musi dogonić pozostałych. Każdy pracuje w swoim tempie, ma czas na to, żeby sprawdzić odpowiedzi, porozmawiać o zadaniach z kolegami. To również jest ważne, ponieważ mają za zadanie pomagać sobie, tłumaczyć nawzajem zagadnienia, które już opanowali, bo przez to sami lepiej się uczą.

Justyna: Taki nacisk na pracę indywidualną, żeby uczeń mógł sam sobie wybrać tempo pracy?

Anna Sarbiewska: Dokładnie tak! Uczeń wybiera sam zakres materiału, poziom trudności oraz tempo pracy.

Justyna: Jak Pani ocenia w takim razie polski system oświaty?

Anna Sarbiewska: W Polsce mamy bardzo dobrze skonstruowane prawo oświatowe. Ono pozwala nauczycielowi na bardzo dużą swobodę, jeśli chodzi o dobór metod i form pracy. Ja pracuję w ramach i zgodnie z prawem oświatowym. Indywidualizacja jest bardzo ważnym elementem pracy nauczyciela i to nie ma znaczenia, czy jest grupa mniejsza, czy większa. W tym modelu pracy, nazwałam to partycypacyjną kulturą kształcenia, każdy może odnaleźć swoje tempo, swój zakres i rozwijać się.

Justyna: W jaki sposób się to odnosi do ocen? Bo tak jak wiemy są dwa semestry i na koniec każdego są wymagane przynajmniej trzy oceny, żeby wystawić z tego ocenę roczną lub śródroczną. W jaki sposób Pani obchodzi ten schemat?

Anna Sarbiewska: Myślę, że ja go nie „obchodzę”, tylko bardzo uważnie czytam przepisy prawa oświatowego. Ocenę ustala nauczyciel, ale ma być ona sprawdzeniem postępów i rozwoju ucznia, nie tylko podsumowaniem jego finalnej ilości zdobytej wiedzy. To jest cały proces, który odbywa się krok po kroku. Ja mam śledzić rozwój ucznia. Mam śledzić jego zdobywanie wiedzy i umiejętności jej zastosowania, więc to nie może być jednorazowa czynność, gdzie sprawdzę raz na miesiąc, czy zna czasy. W podstawie programowej języka angielskiego jest również położony duży nacisk na samoocenę ucznia, a ona powinna być równoważna z oceną. Ja nie jestem w stanie zajrzeć uczniowi do głowy i sprawdzić: „ok, to rozumie, tego nie rozumie, to już umie i stosuje”. Również żaden test tego nie pokaże, ponieważ nie ma takich testów, które powiedzą czy uczeń coś rozumie. Ewentualne testy mogą pokazać, czy uczeń już to opanował albo nauczył się na pamięć, ale zawsze może zrobić błąd, chociaż potrafi dane zagadnienie. Dlatego więc samoocena ucznia jest bardzo ważna.

Justyna: Na czym polega właściwie samoocena?

Anna Sarbiewska: Samoocena polega na tym, że uczeń pisze na sprawdzianie „oceniam się na…, ponieważ dużo/mało się uczył_m” albo „dużo się uczyłem, ale zapomniałem słówek czy to zadanie wydało mi się bardzo trudne”.

Justyna: Jest jakaś metoda, którą Pani stosuje i spotyka się z niezrozumieniem?

Anna Sarbiewska: Jedną z moich metod, którą niektórzy mogą kwestionować jest wysyłanie odpowiedzi do sprawdzianów, załóżmy z gramatyki. Uczniowie sami sprawdzają swoje prace. Ktoś może powiedzieć, że to jest nieosiągalne, ponieważ wszyscy będą ściągać. Jednak z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że tak się nie dzieje. Oczywiście jest to proces, aby pozwolić uczniowi ponosić odpowiedzialność za własne uczenie się. Może na początku zdarza się, że niektórzy chcą ściągać, natomiast po rozmowie z takim uczniem każdy doświadczony nauczyciel zgodzi się ze mną, że nie trzeba zrobić sprawdzianu, żeby wiedzieć, czy ktoś umie i rozumie. Więc uczniowie sami na sprawdzianach piszą, poprawiając swoje błędy w odniesieniu do odpowiedzi, „tego zdania nie rozumiem”. Wtedy wiem, że uczeń tego nie rozumie, więc mogę z nim to jeszcze na spokojnie powtórzyć. I w ten sposób ustalam ocenę, biorąc pod uwagę samoocenę ucznia, jego pracę na lekcji, włożony wysiłek i postępy lub ich brak.

Justyna: Czyli w takim modelu uczeń tak naprawdę ma dużo bardziej ułatwiony kontakt z nauczycielem. Zazwyczaj teraz na lekcjach wygląda to tak, że nauczyciel przedstawia jakiś priorytet i, tak jak Pani wcześniej powiedziała, dyktuje całe tempo lekcji. To się też odnosi do ocen śródrocznych i całorocznych, ponieważ sam zazwyczaj podejmuje decyzję, czy ktoś zasługuje na taką ocenę bardziej lub mniej. Tego nie konsultuje się za bardzo z uczniem.

Anna Sarbiewska: Wydaje mi się, że tak. Ty masz większe doświadczenie, ponieważ jako uczennica możesz się wypowiedzieć w tej kwestii. To, o czym mówimy ma swoją naukową nazwę. Obecnie jestem w trakcie zapoznawania się z badaniami i publikacjami profesora Bernera i Uljensa. Oni nazwali właśnie takie dwie postawy nauczyciela – pierwszą, tradycyjną, jako nauczanie afirmacyjne lub afirmatywne, drugą, polegającą na wspieraniu ucznia w budowaniu dojrzałości, uczeniu się danego przedmiotu jako nieafirmacyjną, nieafirmatywną. Oznacza to, że nauczycielowi nie zależy na tym, żeby uczeń się go bał, przytakiwał. Mi zależy na tym, żeby uczeń zrozumiał, że uczenie się języka angielskiego jest w dzisiejszych czasach bardzo potrzebne i jemu ta wiedza przyda się do życia. Skończy szkołę i te umiejętności, które nabył, przydadzą mu się później. Jak to mogę osiągnąć? Na pewno nie tym, że to ja będę decydowała i ponosiła konsekwencje za ucznia. Ponieważ uczeń kończy szkołę średnią tak zwanym egzaminem dojrzałości. Czy ten uczeń jest dojrzały, aby podejmować decyzje, myśleć krytycznie, planować, organizować sobie czas? Myślę, że nie do końca szkoła do tego przygotowuje.

Fot. mozlase__/Pixabay

Justyna: A sami uczniowie, w jakiś sposób reagują na wprowadzane przez Panią zmiany?

Anna Sarbiewska: Tutaj zaskoczenia nie będzie. Są bardzo zdziwieni. Zastanawiają się na początku, czy to jest tylko moja piękna opowieść, a później będzie tak jak zawsze. Często są nieufni, przestraszeni. To są zwykle klasy pierwsze, które nie potrafią się odnaleźć w roli osoby ponoszącej odpowiedzialność za swoje uczenie się. Z moich obserwacji i badań wynika, że docieranie do pełnego zrozumienia partycypacyjnej kultury kształcenia zajmuje około pół roku. To różni się oczywiście w zależności od grupy. Może to być miesiąc wcześniej, miesiąc później, ale generalnie zajmuje mi to około pół roku.

Justyna: Jakie zmiany zachodzą wówczas w postrzeganiu uczniów?

Anna Sarbiewska: Uczeń zaczyna po pewnym czasie rozumieć, że nie musi już ściągać. Nie musi mnie oszukiwać, nie musi chodzić na korepetycje, bo może do mnie podejść w trakcie lekcji. Uświadamia sobie, że jako nauczyciel mam na czas, żeby mu wytłumaczyć zagadnienie, którego nie rozumie. Zauważa, że na lekcji można wstać, podejść do innego kolegi/koleżanki, porozmawiać o temacie lekcji. Myślę, że właśnie dlatego uczniowie początkowo przeżywają duży szok. Tydzień temu rozmawiałam z absolwentkami, które dostały się na studia na państwowych uczelniach. Jedna studiuje prawo, druga architekturę w języku angielskim. I były bardzo zadowolone. Długo rozmawiałyśmy o tym, jak moje metody zmieniły ich podejście do uczenia się.

Justyna: Czyli bardzo im pomogły?

Anna Sarbiewska: Tak. Powiedziały, że nigdy wcześniej nie wyobrażały sobie, że można uczyć się w ten sposób i planować swoją przyszłość z językiem angielskim.

Justyna: Z jakimi reakcjami się Pani spotkała wśród rodziców?

Anna Sarbiewska: Wszystkie zmiany, które wprowadzam, są bardzo stopniowe. To jest proces, który nie może następować gwałtownie. Jako ludzie jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych schematów. Mamy też swoje własne przekonania na temat szkoły. Rodzice pamiętają jeszcze siebie i szkołę wtedy, kiedy do niej chodzili. Od tej pory dużo się zmieniło. My, jako nauczyciele, jesteśmy poddawani stałej presji wyników, osiąganych przez naszych uczniów na maturze. Wcześniej tego nie było. Nauczyciele naszych rodziców nie byli poddawani takiej presji, więc też to nauczanie odbywało się w taki bardziej przyjazny dla ucznia sposób. Natomiast teraz jest inaczej. Obecnie są różnego rodzaju rankingi szkół. To nie jest przyjemne. Natomiast reakcje rodziców moich uczniów są bardzo pozytywne. Otrzymuję wiele wiadomości. Czasami bardzo wzruszające, ponieważ rodzice piszą mi o tym, że ich syn lub córka znowu uwierzyła w nauczyciela, w osobę dorosłą i jest ktoś, kto może pomóc, kto zrozumie i będzie wspierał.

Justyna: Gdyby przyszedł do Pani młody nauczyciel, świeżo po studiach i chciałby też wprowadzać takie innowacje, to jaką radę by mu Pani dała?

Anna Sarbiewska: Poradziłabym tej osobie, żeby znalazła w swoim gronie pedagogicznym nauczyciela otwartego, który gromadzi wokół siebie dużo młodzieży. To jest bardzo dobry sygnał i informacja, że ten nauczyciel posiada autorytet wypracowany, a od takich ludzi trzeba się uczyć i ich wspierać. Po drugie, zachęciłabym go do śledzenia najnowszych publikacji naukowych lub odwiedzenia miejsca w przestrzeni internetowej, które nazywa się Akademickie Zacisze, prowadzone przez Pana Profesora Romana Lepperta. Prowadzi on co środę bardzo ciekawe rozmowy na temat rozwoju w szkole, zmian – zarówno z etapu szkoły, jak i wykładowców akademickich. Łączy on oba środowiska i stanowi nieocenione źródło wiedzy.

Justyna: Gdyby mogła Pani zmienić jedną rzecz w prawie oświatowym, to co by to było?

Anna Sarbiewska: Wynagradzanie nauczycieli, ponieważ pomogłoby to nauczycielom odzyskać motywację do pracy oraz wiarę w to, że ich praca ma sens, jest ceniona, wartościowa i wpływa na młode pokolenia. Jest wielu fantastycznych nauczycieli, którzy po prostu się wypalili.

Justyna: Chciałaby Pani przekazać coś uczniom i studentom?

Anna Sarbiewska: Jesteście fantastycznym pokoleniem, inteligentnym, bardzo mądrym i ciekawym świata. Jesteście równoważnym elementem szkoły, dlatego nie dajcie się włożyć w żadne szufladki. Starajcie się rozwijać swoje pasje, znaleźć czas na odpoczynek, poznawanie rówieśników, ponieważ każdy z Was jest wyjątkowy i pełen pasji. Potrzeba tylko czasu i miejsca, żebyście mogli dzielić się swoimi obserwacjami.

Justyna: dziękuję bardzo za rozmowę.

Anna Sarbiewska: Dziękuję.

Fot. nagłówka: JESHOOTS-com/Pixabay

O autorze

Studentka Dziennikarstwa Międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Miłośniczka muzyki, koncertów i widowisk teatralnych, ale przede wszystkim pozytywna osoba, poszukująca swojej drogi w tym zwariowanym świecie.

Członek zarządu, koordynator zespołu korekty.

Jestem otwarta na to, co świat ma mi do zaoferowania.