„Hrabia Monte Christo” to powieść niewątpliwie monumentalna pod każdym względem. Jej autor, Aleksander Dumas (nie mylić z jego synem, również pisarzem, autorem m.in. „Damy Kameliowej”), tworząc swoje trzytomowe dzieło, równie słynne jak „Trzech Muszkieterów”, wykonał tytaniczną pracę i sprawił, że objętość dzieła idzie w parze z jakością. Pierwotnie, na przełomie lat 1844–1845, powieść publikowano w odcinkach na łamach gazety „Journal des Débats”, a w całości ukazała się rok później. Powstanie powieści okupione zostało wieloma wyrzeczeniami – poświęceniu czasu na konsultacje historyczne ze swoim współpracownikiem Augustem Maquetem, podróżom w celu dokładniejszego opisania lokacji zawartych w książce czy ciągłym zmianom konspektowym. Jego poświęcenie nie poszło jednak na marne, a doświadczenie to przekute zostało w ponadczasową lekcję o honorze, sprawiedliwości, miłości do ludzi i wiedzy oraz o tym, jak ważne w życiu są obietnice.
Podejmowana problematyka, na którą składa się, chociażby walka z ludzką obłudą, zazdrością oraz wynikająca z nich wola odwetu, a także wiara i nadzieja na lepsze jutro, czynią z powieści rzecz uniwersalną, wymykającą się bezkompromisowym ramom czasu, których aktualność nie powinna przeminąć jeszcze przez długi czas. Choć dziełem Dumasa można się zachwycać z wielu powodów, na pierwszy plan wybija się rozbudowana, trzymająca przez cały czas w napięciu intryga. Sama fabuła jest żywa, z charakterystycznymi dla powieści przygodowych zwrotami akcji. Dumas splata ze sobą wiele odrębnych gatunków literackich. Hrabia Monte Christo łączy cechy powieści przygodowej, powieści historycznej, powieści kryminalnej oraz romansu. Nieprzeszarżowany sposób pisania przedkłada się na klarowność przekazu, stąd też lektura powieści to kwintesencja czytelniczej przyjemności. Autor na przełomie ponad tysiąca stron (ich ilość zależy jednak od wydania) stara się zadać czytelnikowi pytania, jak cienka jest granica między radością a rozpaczą, jak łatwo od awansu leży upodlenie oraz czym różni się miłość od pogardy.
Na pytania te musi odpowiedzieć sobie przede wszystkim główny bohater „Hrabiego Monte Christo” – Edmund Dantes. Ten z pozoru szczęśliwy człowiek, dziewiętnastoletni marynarz z narzeczoną i bliskimi przyjaciółmi w mgnieniu oka zderza się z brutalną rzeczywistością roku 1815; po awansie na kapitana statku „Faraon” i kilku dniach cieszenia się powrotem do domu fałszywi przyjaciele fabrykują list, w którym przyznaje się on do popierania wyklętego w tamtych czasach Napoleona Bonaparte. Nie mogąc pożegnać się z narzeczoną Mercedes ani z ojcem, zostaje aresztowany na przyjęciu zaręczynowym, oskarżony o udział w spisku politycznym, a następnie bezterminowo i bez wyroku uwięziony w lochach zamku na wyspie d’If. Nie wie, że przesłuchujący go zastępca prokuratora w ten sposób zwalił winę ze swojego ojca na Bogu winnego marynarza.
Pierwsze tygodnie są dla Edmunda wielką tragedią – wilgoć murów, przenikliwy chłód, ciemność, głodowe racje żywnościowe i poczucie całkowitej beznadziei pogłębiają w nim niepokój i nasuwają drastyczne myśli. Osamotniony, w ciemności, pozostaje jedynie ze swoimi myślami, tęskniąc i marząc o tym, by choć na chwilę móc wrócić do swoich najbliższych, choć chwilę jeszcze powąchać woń kwiatów czy napić się wina. Po upływie długiego czasu, zachowując wciąż resztki nadziei podtrzymywanej odgłosami jęków i skrobania, niespodziewanie, niczym anioł, zamiast wolności na drodze Dantesa staje włoski ksiądz i uczony, ojciec Faria, również uwięziony w sprawie politycznej, do którego celi przebił się, kopiąc tunel. Duchowny bierze młodego marynarza pod swoje skrzydła, ucząc go języków obcych, matematyki, filozofii. Tłumaczy, że w życiu nie liczy się siła fizyczna, ale umysłowa, bo to ona, niczym legendarna Marianna, wiedzie lud ku wolności na barykady. Przekazuje mu całą swoją wiedzę i sekret, który dotąd sprawiał, że był traktowany jako nieszkodliwy szaleniec – opowiada o spisku papieża Aleksandra IV i skarbie rodu Spadów ukrytym na śródziemnomorskiej wysepce Monte Christo.
Gdy kapłan umiera na skutek udaru mózgu, Edmund ukrywa się w worku, do którego strażnicy włożyli ciało kapłana, podkładając jego zwłoki do swojej celi. Uwalnia się, gdy strażnicy wyrzucają wór do morza i rozcina powłoki scyzorykiem. Po morderczej walce z wodą udaje mu się dotrzeć na suchy ląd. Zaciąga się tam w szeregi przemytników i każe obrać bardzo konkretny cel: samotną i bezludną wysepkę Monte Christo. Legenda okazała się prawdą – Dantes znalazł ukryty skarb, o którym wie teraz tylko on. Gdy wraca do rodzinnego miasta, szybko okazuje się, że nic już nie jest takie jak dawniej – Mercedes po 14 latach jego uwięzienia wyszła za mąż i ma dzieci, ojciec zmarł, a po dawnych „przyjaciołach” nie ma śladu. W tym momencie Edmund Dantes, ukryty pod wieloma pseudonimami, postanawia zemstę na wszystkich, którzy odebrali mu szczęśliwe życie – bo nie da się cofnąć czasu, którego potrzeba, żeby nadrobić stracone lata.
Na wieść o zemście czytelnik może zadać sobie pytanie: który ze zdradzieckich przyjaciół zasłużył na najsurowszą karę, a który ją w rzeczywistości otrzyma? Czy główny bohater zacznie analizować, kto mniej, a kto bardziej przyczynił się do jego uwięzienia, w konsekwencji upodlenia? Dantes w przeciągu powieści tego jednak nie robi, odnosząc się do każdego podobnie – zarówno karierowicz baron Danglars, jak i Kacper Caderousse, który bardziej niż człowiekiem złym wydaje się głupcem i tchórzem, w dodatku zdemoralizowanym przez biedę, oraz Fernand de Villefort otrzymują taką samą, bolesną karę zniszczenia dorobku, karier, więzi z rodziną, a w konsekwencji odebrania im samym, dosłownie lub w przenośni, życia. Dantes nie bierze pod uwagę okoliczności łagodzących czy wybaczenia. Pod maską Hrabiego Monte Christo dostrzegamy jednak człowieka straszliwie samotnego, dręczonego przez wyrzuty sumienia i nieustanny strach, zdolnego do przeżywania prawdziwej miłości i rozpaczy. Nie usprawiedliwiając zła, które wyrządzili jego dawni przyjaciele, zaczynamy się mimo woli zastanawiać, na czyją niekorzyść wypada ostateczny rachunek cierpienia, bo ten, w imię sprawiedliwości, daje im to, co oni zgotowali mu. Autor zwraca tu uwagę na wagę ówczesnego honoru, którym przepełniony został Edmund Dantes. Mimo upływu czternastu lat więzienia i dziewięciu lat napawania się bogactwem nie zapomniał złożonej obietnicy odwetu na swoich prześladowcach, by ci nigdy więcej nie sprawili komuś takiego cierpienia.
Edmund Dantes gotów jest, w imię swojej wendety, do czynów wołających wręcz o pomstę do nieba, lecz ciągle motywowanych honorem i świętym prawem zemsty. Za jego pośrednictwem i z pieniędzmi z posiadanego skarbu rodu Spadów aresztowani są ludzie, niszczone majątki i firmy, planowane zasadzki, ujawniane tajemnice, a nawet zabijani ludzie – między innymi w przypadku Villeforta, którego żona, pod wpływem sugestii Monte Christo, otruła swoich teściów oraz córkę. Ta ostatnia przeżyła jednak, ponownie dzięki hrabiemu, by wyszła za mąż za syna armatora, dla którego kiedyś pływał i którego pieniędzmi ze skarbu uratował firmę. Villefort popada w obłęd i staje się chorym psychicznie wrakiem człowieka, gdy rękami Hrabiego Monte Christo jego żona zabija siebie oraz syna. Tak, po śmierci Caderousse’a i bankructwie zamkniętego w niewoli barona Daglarsa, dopełniła się zemsta, którą ledwo ocalały Edmund Dantes złożył po wydostaniu się z więzienia.
Mimo zła, jakie udało mu się rozsiać po świecie w imię wendety, naprawił też wiele i wielu pomógł. Banda rozbójnicza, która pomogła mu, gdy dryfował po wodach Morza Śródziemnego po wydostaniu się z lochu, dzięki jego pomocy mogła wyjść na prostą i zająć się bardziej legalnymi zajęciami. Jego armator, pan Morrel, dzięki swej dobroci zaskarbił sobie serce Dantesa, który po latach pomógł jego firmie, gdy ta z powodu nierentowności stała na skraju bankructwa. W jego świcie znalazły się osoby, które bez jego pomocy mogły zginąć, na przykład służący Ali czy Hayde, która pomogła mu nieco uspokoić agresywne żądze po dokonaniu zemsty i pogodzić się z rzeczywistością. W pewnym stopniu zastąpiła mu ona utraconą Mercedes.
W literaturze przyzwyczailiśmy się, że główny bohater jest tym dobrym, a pozostali pełnią rolę czarnych charakterów. Tymczasem postać Hrabiego Monte Christo, którym, świadomie lub nie, stał się Edmund Dantes, musi budzić wątpliwości. Nie jest człowiekiem oszalałym z bólu, owładniętym żądzą rewanżu za doznane cierpienia, a wręcz wydaje się całkowicie pozbawiony uczuć. Widać to nie tylko w sposobie przeprowadzania zemsty – powoli, z namaszczeniem i przerażającą precyzją kata – ale i w obojętności, jaką przejawia wobec ludzi innych niż ci, na których zastawia pułapkę. Edmund Dantes jest postacią nieprzeciętną, pełną sprzeczności i niezrozumiałych pobudek, które czytelnik może odczytywać jako gniew i chęć zemsty, wielowymiarową i niejednoznaczną.
Jednak w rzeczywistości nikt nie wie, co tak naprawdę siedziało w głowie Hrabiego Monte Christo i czym się kierował, możemy jedynie snuć domysły. Poznajemy go jako pełnego życia i nadziei młodzieńca, któremu wiele do szczęścia nie potrzeba; marzącego jedynie o tym, by móc zapewnić bezpieczną przyszłość dla tych, których kocha. Jednakże po tym, jak niesłusznie osądzony zostaje wtrącony na wiele lat do więzienia, przechodzi metamorfozę w człowieka, w którego postawie i zachowaniu trudno jest się dopatrzeć dawnego Edmunda, który metaforycznie umarł w lochach zamku d’If. Kierowany chęcią zemsty, jak i wiarą, iż tego oczekuje od niego sam Bóg, zmienia się w mściwego, bezlitosnego i bezwzględnego ciemnego anioła, który nie spocznie, dopóki nie wyrówna rachunków z tymi, którzy z nienawiści, żądzy bądź egoizmu wyrządzili mu krzywdę. Po lekturze powieści nie wiemy jednak, czy wyrównanie rachunków przyniesie mu spokój i czy przywróciło wiarę w ludzi i świat.
O autorze
Student administracji na UKSW, pisarz-amator, zapalony fan literatury, wiedzy ogólnej i ciężkiej muzyki. Z przekonań lesefer i domator.