Przejdź do treści

Fotografia analogowa i aparaty z szuflady

Mówi się, że najtańszym elementem potrzebnym do robienia analogowych zdjęć jest sam aparat. W Polsce popularne były sprzęty produkcji radzieckiej, w szczególności Zenit, FED, Smiena i Zorka. Dziś zalegają często w szufladach naszych rodziców i dziadków, popadając w zapomnienie – warto dać im jednak drugie życie. 

W sierpniu ubiegłego roku Natalia Sańko napisała na łamach Kongresów praktyczny poradnik pozwalający wejść w świat, który oferuje nam fotografia analogowa. Wiedza z tamtego artykułu sprawdzi się najlepiej w przypadku późniejszych, względnie mocno zautomatyzowanych sprzętów, czyli popularnych „małpek”. Mowa o plastikowych aparatach z lat dziewięćdziesiątych, kształtem przypominających wyoblony prostopadłościan z wbudowanym niewielkim obiektywem. Taka „małpka” będzie dla amatora wygodnym wyborem, bo jest właściwie bezobsługowa – wymaga jedynie samodzielnego włożenia rolki z filmem, a ustawianiem ostrości, czasu naświetlania czy wartości przysłony zajmie się sam aparat.

Zdjęcie zrobione zenitem, który co najmniej kilkanaście lat spędził w szufladzie. | Fot. Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

Kiedy jednak początkujący fotograf zapragnie mieć większą kontrolę nad swoimi zdjęciami, dysponując przy tym niewielkim budżetem, do wyboru ma starsze lustrzanki i dalmierze. Główna różnica między tymi typami aparatów polega na sposobie ustawiania ostrości – w lustrzance dokonujemy tego, patrząc w wizjer i kręcąc odpowiednim pierścieniem, a w dalmierzu obraz w wizjerze jest zawsze ostry. Oprócz niego otrzymujemy jednak jeszcze tzw. dalmierz, któremu te aparaty zawdzięczają swoją nazwę. Wizjer plus dalmierz działają trochę jak ludzkie oczy. Kręcąc pierścieniem ostrości doprowadzamy do tego, aby obydwa widziane obrazki spotkały się w jednym punkcie. Pomocne może też być szacowanie odległości zgodnie ze skalą podaną na obiektywie. Przy odrobinie teorii i praktyki osiągniemy efekt niedościgniony dla „małpek”.

Z miarką w oku

Najpierw skupię się na dalmierzach, które pozwalają cofnąć się nieco wstecz, by lepiej zrozumieć, czym jest fotografia analogowa. Na warsztat weźmy niewielki aparat FED 5, będący ostatnim klasycznym dalmierzem. Sprawny sprzęt kupimy w Internecie za równowartość rolki kolorowego filmu. Wyposażony będzie w obiektyw Industar 61L/D i zazwyczaj pokrowiec z brązowej skóry. Wymiary i waga dalmierza nie sprawią może wrażenia obcowania z szyną kolejową, ale mimo to nawet na moment nie zapomnimy, że mamy w rękach siermiężny, radziecki sprzęt.

Fot. © Iain Compton/serialforeigner.photo | Opisy: Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

Schemat może i wygląda dość skomplikowanie, ale aparat jest wbrew pozorom bardzo łatwy w obsłudze. Na początku otwieramy go i umieszczamy rolkę filmu z lewej strony. Przeciągamy kliszę na drugi koniec i zawijamy wokół szpuli odbiorczej, mając na uwadze to, żeby perforacje filmu zaczepiły się o zębatki. Jego końcówkę należy umieścić we wcięciu w szpuli – warto ją odpowiednio zagiąć, żeby dobrze się osadziła. Pociągamy lekko za dźwignię do przewijania filmu (4) i patrzymy, czy klisza się trzyma. Jeśli tak, to możemy zamknąć aparat i wykonać dwa ślepe zdjęcia, najpierw wciskając spust migawki (8), a potem przewijając film dźwignią (4). Następnie pokrętło licznika zdjęć (2) ustawiamy na zerze.

Fotografia analogowa od podstaw

Przed przystąpieniem do fotografowania, musimy ustawić czułość filmu (1). Jej wartość znajdziemy na kartoniku lub wcześniej odczytamy z rolki. Współcześnie stosuje się zachodnie jednostki ISO lub DIN, a na radzieckich aparatach często znajdziemy oznaczenie GOST – w takiej sytuacji należy odszukać w Internecie tabelkę pokazującą odpowiadające sobie wartości w różnych skalach. W przypadku aparatu FED 5B, czyli bez światłomierza, należy uważać, by przypadkiem nie przesunąć pokrętła od czułości filmu, bo ma ono dość mały opór – mi tak się niestety zdarzyło, ale czarno-białe klisze wybaczają wiele błędów. Kolejnym krokiem jest odczytanie wskazań światłomierza, jeśli mamy do czynienia z typem selenowym. Kiedy aparat w ogóle nie jest w niego wyposażony, warto zaopatrzyć się w zewnętrzny światłomierz. Oczywiście polecam jakiś z tej samej epoki. Na samym działaniu tego urządzenia nie będę się jednak skupiać – dużo łatwiej zrozumieć je z filmików instruktażowych.

Fot. Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

Teraz pora na fotograficzną kreatywność. Mamy pełną kontrolę nad zdjęciem – jak chcemy wyraźnie odseparować plany i rozmyć tło, wtedy domykamy przysłonę (6). Dobrze sprawdzi się wartość 5.6, której użyłem przy zdjęciu tulipanów umieszczonym po pierwszym akapicie. Gdy wszystko na zdjęciu ma być ostre, wtedy przysłonę (6) otwieramy i ustawiamy na przykład 11. W przypadku starych, tanich obiektywów, polecam unikać skrajnych wartości, bo sprzęty te nie do końca sobie z nimi radzą. Z drugiej strony, techniczne niedoskonałości również można przekształcić w małe dzieła sztuki. Światłomierz pomoże nam dobrać odpowiedni czas naświetlania (7) do przysłony (6). Podany jest on w ułamkach sekund. Teraz można ustawić ostrość, zrobić zdjęcie i przewinąć film.

Lusterko w pudełku

Zdecydowanie więcej możliwości dają lustrzanki. Przez wizjer widzimy już, co na naszym zdjęciu będzie wyostrzone, a czasem pojawia się tam też wskazanie światłomierza informujące nas o tym, czy dobraliśmy odpowiedni czas naświetlania. Jeśli trafimy na radziecki sprzęt, musimy pamiętać, że nie będzie on konstrukcją idealną. Zenity mają na przykład bardzo duży odrzut przy wciskaniu spustu migawki. By uniknąć rozmazania zdjęcia, używam zwykle samowyzwalacza. Jeśli jednak zależy nam na fotografowaniu w ruchu, warto zaopatrzyć się w wężyk spustowy. Teraz jedynym ograniczeniem jest nasza kreatywność, a ciekawych kadrów można szukać wszędzie. Na przykład w samochodowym lusterku, ustawiając przysłonę tak, by ostry był jedynie odbity obraz.

Fot. Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy
Fot. Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

Koniec rolki z filmem poznamy najzwyczajniej w świecie po tym, że nie będzie dało się jej bardziej przewinąć. Nie należy przywiązywać szczególnej wagi do precyzji licznika zdjęć, bo czasem przypadkiem się przesunie. Na kliszy mieści się też nieraz więcej zdjęć, niż deklaruje producent – raz udało mi się zrobić 39 zamiast spodziewanych 36. Gdy mamy pewność, że to już koniec, blokujemy spust migawki. Czynność ta różni się w zależności od aparatu, może być konieczne na przykład przekręcenie spustu zgodnie ze strzałką albo wciśnięcie zapadki. Następnie zwijamy film do kasety za pomocą pokrętła (9), wyjmujemy i zanosimy do studia fotograficznego, by nam go wywołali. Można też stworzyć własną ciemnię i zająć się wszystkim samemu, ale to już temat na osobny artykuł.

Warto pamiętać

Fotografia analogowa wymaga dużej dbałości o każde zdjęcie i też ogromnej cierpliwości. Efekty naszej pracy widzimy dopiero po zapełnieniu całej kliszy i odebraniu od fotografa gotowych odbitek lub skanów. Ważne jest, by pilnować, czy ustawiliśmy wszystko jak trzeba, w przeciwnym razie można się na koniec mocno rozczarować. Na początek polecam filmy czarno-białe – nie dość, że są tańsze, to jeszcze wybaczają wiele błędów użytkownika oraz niedoskonałości sprzętu. Jeśli wybierzemy używany aparat z ubiegłego wieku, prawie na pewno nie będzie on idealny. Niektóre zdjęcia, mimo naszej największej dbałości, po prostu nie wyjdą udane.

Fot. Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

Ważne jest, by nie zniechęcać się po pierwszych próbach i uczyć się na swoich błędach. Fotografia analogowa jest trudniejsza od cyfrowej, ale powinna być przede wszystkim dobrą zabawą – jakości współczesnych aparatów nigdy nie dościgniemy, korzystając ze sprzętu z ubiegłego wieku, za to uzyskamy ciepło zdjęć z kliszy i ich niepowtarzalny klimat. Na klasycznej fotografii wszystko wygląda lepiej, jak dobre wspomnienie.
Po więcej zapraszam na swojego Instagrama: dbajkowski_analogowo.

Fot. nagłówka: Damian Bajkowski/Gazeta Kongresy

O autorze

Student Dziennikarstwa międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Pasjonat szeroko pojętej kultury, a także fotografii i wszystkiego, co jest vintage.