Antynatalizm jest chyba jednym z bardziej kontrowersyjnych i budzących skrajne emocje nurtów współczesnej filozofii. Nic dziwnego, skoro głównym jego dogmatem jest apel o zaprzestanie procesu prokreacji z pobudek moralnych. Tylko tyle i aż tyle wystarcza, by za każdym razem, gdy pojawia się ten temat, niemalże natychmiast rozpoczynała się prawdziwa burza wśród rozmówców. Nie pomaga fakt, że pogląd jest pozornie powodowany mizantropią i pogardą wobec ludzkości. Jest to wrażenie błędne, bo u podstaw antynatalizmu stoi przede wszystkim… współczucie wobec gatunku ludzkiego. Wiem, z początku brzmi to śmiesznie, sam zresztą pamiętam, z jakim politowaniem przyjąłem pierwszy raz tę informację, ale im dłużej się poznaje stanowisko antynatalizmu, tym bardziej to stwierdzenie ma sens. Postaram się więc nieco przybliżyć, a przede wszystkim wytłumaczyć złożoność tej na pozór wydumanej i pretensjonalnej koncepcji. Tym bardziej ze względu na towarzyszące mi wrażenie, że na przestrzeni najbliższych dekad filozofia ta będzie zdobywała coraz to większy posłuch. Dlaczego? Po, chociażby częściową, odpowiedź zapraszam do przeczytania poniższego tekstu.
Świat bez cierpienia
Na samym wstępie chciałbym zadać jedno pytanie – co jest lepsze? Możliwość doświadczenia radości, wymieszanej z szeroko pojętym cierpieniem na przestrzeni całego życia? Czy też możliwość niedoświadczenia niczego? Jeśli skłaniasz się ku drugiej opcji to bardzo możliwe, że antynatalizm jest Ci bliższy, niż z początku mogłoby się wydawać. Według Davida Benatara (czołowego przedstawiciela współczesnej myśli antynatalistycznej) drugi wariant zawsze będzie tym lepszym. Zauważył, że gdyby podzielić całe ludzkie życie na „dobre” i „złe” momenty, te drugie zawsze będą ciążyły nad pierwszymi. Życie, nieważne jak dobre by było, nieubłaganie zmierza ku cierpieniu. Czy to przez chorobę, czy też śmierć bliskich, aż na rozczarowaniach kończąc, jesteśmy na nie skazani i nic nie możemy z tym zrobić? Jednak czy aby na pewno? Istnieje jedno rozwiązanie, być może mało odkrywcze, ale skuteczne. Przecież wystarczy tylko nie istnieć! Oczywiście dla nas, już narodzonych, jest ono nic nie warte, ale dla przyszłych pokoleń? Moralny punkt widzenia każdego antynatalisty pozwala uzyskać wyraźną odpowiedź. Zaprzestanie tworzenia nowego życia jest tutaj aktem łaski, zwalniającym możliwe, przyszłe życie od ludzkiego cierpienia, czyli w ostateczności jest moralnie lepsze. Zwyczajnie nie da się odczuwać, jednocześnie nie istniejąc.
A co jeżeli uważam, że moje życie wcale nie jest takie złe, że suma dobrych zdarzeń przechyla szalę na korzyść egzystencji? I na to jest gotowa odpowiedź. Po pierwsze: nasza zdolność do habituacji, czy też przyzwyczajania się do zastanej rzeczywistości. Według wcześniej wspomnianego Benatara człowiek automatycznie i podświadomie obniża oczekiwania wobec rozczarowującej rzeczywistości. Przekłada się to na każdego z nas, bo pomijając nawet tak donośne przykłady, jak niespełnione plany lub cele, to przecież niemalże każdego dnia spotykamy się z takim obniżaniem oczekiwań i przechodzeniem z tym do porządku dziennego. Ileż to razy z powodu choroby, jakiegoś losowego zdarzenia, czy też szukając nieco bardziej drastycznego przykładu – śmierci kogoś bliskiego po „chwili” smutku szliśmy dalej? „Cóż, bywa i tak, ale przecież każdy przez to przechodzi”, „przecież to nie koniec świata”, „można się przyzwyczaić”. To kompletnie normalna reakcja obronna, która dość dosłownie pozwala nam nie oszaleć, jednakże można zaryzykować stwierdzeniem, że tylko potwierdza wcześniejszą konkluzję. Bo czy rzeczywistość, w której do normalnego funkcjonowania potrzebujemy podświadomych środków obronnych, jest dobra? Na to pytanie filozofia antynatalizmu ma wiadomą odpowiedź – nie.
Przyszłość w ciemnych barwach
Napisałem wcześniej o przeczuciu, że antynatalizm będzie w najbliższej przyszłości zbierał coraz to szersze grono zwolenników. Chciałbym teraz wrócić do tej myśli, bo wydaje mi się, że rzecz jest złożona i z całą pewnością składa się na to kilka czynników.
Poza moralnymi dywagacjami z wcześniejszych akapitów powodów przemawiających „za” i jednocześnie będących bardziej przyziemnymi jest aż nadto. Po pierwsze – ziemia się zmienia. Katastrofa klimatyczna nie jest niepewną mrzonką, czyhająca gdzieś w odległej przyszłości, ale faktem, który w najbliższym stuleciu będzie się urzeczywistniał. Próby ratowania sytuacji nie są na ten moment wystarczające, a tym bardziej nie cofną zmian, które już się rozpoczęły. Trwa walka o jak największe obniżenie drastyczności skutków zanieczyszczania i eksploatacji środowiska, ale czy uda się ją wygrać? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. Natomiast pewne jest, że dopiero za dziesięciolecia w pełni ujrzymy konsekwencje „wczorajszych” działań człowieka. Choć już teraz, wraz z trendem rosnącej średniej temperatur na ziemi, a wraz z nią topniejących lodowców, widać pierwsze przebłyski zmian. Pewne jest, że standard życia w wielu miejscach naszej planety będzie wciąż się obniżał, a im więcej ludzi będzie sobie zdawało z tego sprawę, tym mniej będzie się decydowało na potomstwo. Wydaje się, że nie potrzeba do tej decyzji żadnej filozofii, wystarczy zdroworozsądkowe podejście.
Po drugie – jest nas za dużo. Liczba ludzi wciąż rośnie, a jak pokazały 2020, czy też wcześniejsze załamanie gospodarcze z 2008, tendencji tej nie jest w stanie powstrzymać nawet globalny kryzys. Chyba jedyna nadzieja w odwróceniu tej sytuacji tkwi coraz wyższym standardzie edukacji krajów rozwijających się i w dostępie do środków antykoncepcji, ale to wciąż nie powstrzyma kolejnego, również aktualnego problemu, niejako skorelowanego z problemem przeludnienia. Społeczeństwa krajów rozwiniętych są zbiorowościami konsumpcyjnymi, co samo w sobie nie jest problemem, ale kryjąca się pod społecznymi fundamentami rabunkowa gospodarka ziemi – już tak. Wystarczy przytoczyć dobrze znane problemy nadmiernego wydobycia i dalszej eksploatacji ropy naftowej, niszczenie kluczowych dla ziemskiego ekosystemu lasów deszczowych, między innymi pod hodowlę zwierząt, czy też wyniszczanie morskiej fauny dla potrzeb ekonomicznych – wszystkie te klocki (i wiele innych, niewymienionych) złączone razem bez dwóch zdań poprawiają komfort życia mieszkańców krajów pierwszego i drugiego świata, ale długoterminowo coraz to bardziej nadwyrężają ekosystem naszej planety, przybliżając coraz to bardziej możliwą katastrofę ekologiczną. To z kolei sprawia, że pesymistyczne scenariusze dotyczące spadku jakości życia pod koniec tego stulecia stają się krok po kroku coraz bardziej realistyczne. Dla nas najprawdopodobniej nie będzie to dużym problemem, ale co z następnymi pokoleniami?
Powyższe przykłady jasno pokazują, jak wiele jest niepewnych czynników w ludzkiej egzystencji, a przecież cały wywód został oparty o rzeczywistość krajów, w których poziom życia jest relatywnie dobry. Polska zalicza się do czołówki spośród ponad dwustu istniejących państw. Ludzie mają dach nad głową, możliwości rozwoju i nie doskwiera im głód lub pragnienie. Czyli wszystko to, czego nie mają obywatele krajów Trzeciego Świata. Życie w krajach dotkniętych wojną, katastrofami naturalnymi czy też głodem, potrafi dość dosłownie przypominać piekło na ziemi, szczególnie z perspektywy zachodniego dobrobytu. A przecież to w tych krajach rodzi się najwięcej dzieci i to tam poziom ogólnego cierpienia (zarówno w ujęciu moralnych rozważań, jak i jakości życia, którą da się zmierzyć) jest wprost niewyobrażalny. Dla każdego, kto wierzy w prawidłowość założeń antynatalizmu, jest to tylko kolejne ponure potwierdzenie czegoś, co już i tak wie i czego jest pewien. Nie da się ukryć, że patrząc na to obiektywnie i bez emocji, trudno się nie zgodzić z wieloma ze spostrzeżeń o kruchości i ułomności świadomego życia.
Najszybsze rozwiązanie. Czy aby na pewno?
No dobrze – niezależnie od własnej opinii postarajmy się przyjąć, że powyższe założenia i obserwacje są w pełni słuszne – życie jest okrutne i bezcelowe, a sprowadzanie na świat nowego życia jest aktem wręcz okrutnym. Dlaczego więc każdy szanujący się antynatalista nie rozwiąże problemu swojej egzystencji na własną rękę? Samobójstwo wydaje się w tym ujęciu jedynym i szybkim rozwiązaniem problemu własnej egzystencji. Ponownie filozofia ma gotową odpowiedź: emocjonalna wartość życia już rozpoczętego jest o wiele wyższa (a na dobrą sprawę istnieje w przeciwieństwie do tej drugiej) niż życia teoretycznego, możliwego. Mówiąc kolokwialnie – antynatalista też człowiek. Kocha, ma rodzinę i bliskich, oraz własne pragnienia i aspiracje, a jego śmierć nie tylko niczego nie zmieni, ale doda jeszcze więcej cierpienia do ogólnego równania. Zabijając się, pozostawi za sobą ludzi, którym na nim zależało, zadając w ten sposób jeszcze więcej bólu żyjącym, i stając się tym samym hipokrytą. Pamiętajmy, że to nie nienawiść wobec ludzi stoi u podstaw antynatalizmu, ale uczucia wręcz jej przeciwne. Staje więc przed oczywistą decyzją i wbrew początkowym pozorom nie jest ona sprzeczna z wartościami, w które wierzy. Tutaj nie chodzi o jak najszybszy koniec życia, ale o powstrzymanie się od jego tworzenia.
Co dalej?
Antynatalizm jest trudny i stojący w sprzeczności z naszą naturą. Dążenie do posiadania potomstwa jest czymś normalnym z biologicznego punktu widzenia, a jeśli dodamy do tego uwarunkowania kulturowe lub religijne to filozofia ta stanie się dla wielu czymś kompletnie abstrakcyjnym. Jednakże sądzę, że warto się nachylić nad wybranymi dziełami jej filozofów. Chociażby przez fakt, że jest to zupełnie inne myślenie, dalekie zarówno od pogodnych, jak i optymistycznych nurtów filozofii, ale jednocześnie odcinające się od wszelkiej mizantropii i pogardy klasycznych piewców nihilizmu. Antynatalizm stoi pośrodku i, pomimo że większość jego założeń może się nie spodobać szerszej publiczności, to właśnie przez ten „centryzm” (choć w żadnym razie jego celem nie jest bycie „pomostem” dla innych kutrów filozofii!) warto go zgłębić. Szczególnie w dzisiejszych czasach, zachwianych przez pandemię i dla wielu z nie do końca pewną przyszłością. Być może w rozważaniach ludzi, reprezentujących tę myśl (jak wcześniej wspomniany Benatar lub Zapffe) uda się znaleźć rezonujące wnioski, albo chociaż poznać kompletnie inną szkołę filozofii.
O autorze
Student dziennikarstwa III roku, który dobrym filmem lub książką nie pogardzi. Dodatkowo właściciel wyjątkowo żywiołowego psa, a co za tym idzie - biegacz. Sercem i duszą zwolennik myśli socjaldemokratycznej.