Nie ma chyba lepszej ilustracji znanego powiedzenia „niby człowiek wiedział, a jednak się łudził”, jak program zmian zaproponowanych przez PiS pod koniec 2019 r., a właściwie ich rezultat w praktyce. Wówczas obok głośnej „14. emerytury” pojawiła się także głośna wizja „Estońskiego CIT-u”, zapowiadanego jako ultranowoczesne rozwiązanie mające być prawdziwym stymulantem rozwoju dla przedsiębiorców! Jak wyszło? Z zapowiadanych nawet 200 tys. firm, z parodii CIT-u z Estonii skorzystało… ok. 330 firm (słownie: trzysta trzydzieści).
Jak do tego doszło?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy sobie zdać sprawę, czym istotnie jest CIT z Estonii i dlaczego jego zapowiedzi rozpaliły serca wielu przedsiębiorców?
Konstrukcja CIT-u Estońskiego jest genialna w swojej prostocie i w Estońskim kształcie prosta jak konstrukcja przysłowiowego cepa. Całość tego rozwiązania można ubrać w jednym zdaniu, mianowicie: spółka nie płaci podatku, dopóki nie dzieli się zyskiem (tzw. dywidendą) ze swoimi udziałowcami. Koniec.
To rozwiązanie (wprowadzone w Estonii już 20 lat temu) kryje w swojej prostocie szereg olbrzymich pozytywów. Spółka niewypłacająca dywidendy może z powodzeniem te pieniądze inwestować, w rozwój oszczędzając na podatku, z kolei prostota prawa pozwala na to, by mógł ją zrozumieć niemalże każdy, co docelowo przyciąga przedsiębiorców.
Prostota prawa, rozwiązania sprzyjające przedsiębiorcom w Polskim wydaniu dla wielu od początku wydawały się wizją miłej odmiany i bardzo racjonalnym krokiem ze strony rządu. Co poszło nie tak?
Kwadratura koła
Polska praktyka Estońskiego CIT-u w porównaniu do swojego pierwowzoru jest prawdziwym biurokratycznym potworkiem. Co to oznacza to dla Polskich firm chcących skorzystać z „Estońskiego CIT-u”? Otóż oznacza to w skrócie prawdziwą karuzelę wymagań. Spółka chcąca się na ten wariant zdecydować, nie może mieć udziału w innej spółce (ani inna spółka nie może posiadać udziałów w niej), musi zatrudniać co najmniej trzy osoby, zaś obroty takiej spółki nie mogą przekroczyć 100 mln brutto. Mało tego, taka spółka jest zobligowana do ciągłego zwiększania nakładów na inwestycje w środki trwałe (takie jak np. maszyny czy urządzenia), wzrost ten musi wynosić 30% – pod groźbą zapłaty zaległego podatku i to w wyższej stawce! Dla małych spółek z 9% do 15%, a dla dużych spółek z 19% do 25%! W Estonii żadnych takich warunków nie ma.
Brzmi to jak spore utrudnienie? Nawet jeśli spółka się zdecyduje na podjęcie takiego ryzyka, ryzyka spełnienia licznych wymogów, uznając, że koniec końców opłacalne będzie przeznaczenie środków na inwestycje to… nie może się rozwijać za szybko! TAK! Przekroczenie 100 mln zł brutto obrotu skutkować będzie obowiązkiem zapłaty zaległego podatku.
Estoński CIT w Polskim wydaniu składa się z 18 nowych artykułów do ustawy o CIT, można by jeszcze trochę mnożyć wymagania, o, chociażby obowiązek trwania w tej formie opodatkowania przez co najmniej cztery lata (z wyjątkiem okresu 2021-2024), czy o niemożliwość przeprowadzenia restrukturyzacji… ale doprawdy szkoda na to czasu.
Wszystko składa się na to, że Estoński CIT w praktycznym rozumieniu jawi się jako wysoce niebezpieczne rozwiązanie, nakładające na głowę przedsiębiorcy szereg wymagań, których niespełnienie skutkować będzie zapłatą podatku, skazuje firmę także na nieustanny rozwój, niezależny od kondycji rynku czy samej firmy.
Czy leci z nami pilot?
Mimo wszystko nie to jest jednak największą bolączką polskiego wydania „Estońskiego” CIT-u. W Estonii bowiem dywidenda opodatkowana jest tylko raz – w Polsce zaś pieniądze wypłacane wspólnikom w tej formie opodatkowane są podwójnie! Co to oznacza?
Przykładowo, w Estonii spółka chcąca wypłacić dywidendę swojemu akcjonariuszowi zapłaci tylko podatek CIT (20%, tyle bowiem wynosi w Estonii). Na tym koniec podatkowych zawirowań, pieniądze trafiają do kieszeni.
W Polsce sprawa wygląda dużo bardziej skomplikowanie. W Polsce najpierw zapłaci spółka (9% lub 19% w zależności od wielkości). Następnie 19% PIT zapłaci sam profitent, który miałby ową dywidendę otrzymać. Zatem w Polsce opodatkowanie jest podwójne! Najpierw podatek płaci spółka (CIT), a następnie udziałowiec czy akcjonariusz (PIT). W Estonii płaci tylko spółka (CIT) i na tym się to kończy i kończyć powinno się również w Polsce, lecz rządzącym widocznie zabrakło odwagi do realizacji czegoś podobnego. Została tylko parodia Estońskiego rozwiązania, na którą to zwyczajnie żałośnie jest patrzeć.
Krok do przodu, dwa kroki do tyłu.
Nie trzeba być odkrywczym, by dostrzec, w którą stronę płynie okręt Ministerstwa Finansów – ten (czasem pod fałszywą flagą i z dobrymi zamiarami) konsekwentnie zmierza w kierunku dalszego komplikowania systemu podatkowego, utrudniając życie podatników.
Liczba firm, która skorzystała z polskiej parodii estońskiego CIT-u, stała się swoistym memem, lecz warto zauważyć, że całkowicie nowe rozwiązania opublikowano na (bagatela) 2 miesiące przed terminem, w którym mijał czas na podjęcie decyzji co do sposobu opodatkowania. To bardzo skomplikowany system, wymagania są rozległe, lecz możliwe do spełnienia. Najprawdopodobniej wraz z kolejnym rokiem liczba firm, które się decydują na taką formę opodatkowania, w pewnym stopniu się powiększy. Jednak czy to istotnie coś zmienia?
Jeśli chcemy się ciągle rozwijać i z tej ścieżki rozwoju nie zbaczać to potrzebne jest radykalne uproszczenie systemu podatkowego. Bez wątpienia jest się od kogo uczyć, Estończycy są bardzo dobrym przykładem tego, jak system podatkowy może wyglądać, jak może być skierowany by służyć podatnikowi, a nie za wszelką cenę utrudniać mu życie. Same wyjaśnienia do estońskiego CIT-u w Polsce są bardziej obszerne niż cała ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych w Estonii. To w Estonii także funkcjonuje system oparty o sztywne 20% – tyle płacą firmy (CIT), osoby fizyczne (PIT) oraz tyle wynosi także tamtejszy VAT. I to wszystko bez skomplikowanych systemów. Można?
Źródło: money.pl, fpg24.pl, allebiznes.pl
O autorze
Działacz na rzecz budowy dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, inicjator powołania struktur ideowej wolności w rodzimej Jeleniej Górze, prezes okręgu Jelenia Góra-Legnica Młodych dla Wolności, współzałożyciel stowarzyszenia "Przyszłość Karkonoszy", parlamentarzysta na "Parlament Młodych RP" redaktor i grafik Kongresów.