Poważnym błędem popełnianym na przestrzeni całego kształcenia kulturowego jest zaniedbanie edukacji muzycznej. O ile w szkole uzyskamy przynajmniej ogólne rozeznanie w literaturze, może nawet zdobędziemy zarys wiedzy na temat rzeźby i malarstwa, o tyle na próżno szukalibyśmy spisu utworów do odsłuchania w domu i omówienia na lekcji, czy tematów poświęconych historii muzyki. Mało kto rozpoznałby inne dzieła muzyki klasycznej, niż „Marsz turecki” i pierwsze dźwięki „Toccaty i fugi d-moll”. Jest to bardzo dziwne i bardzo szkodliwe podejście do kultury, które sprawia, że poznajemy ją w sposób niepełny.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka – po pierwsze, mamy tendencję do nadawania słowu pisanemu większej wartości refleksyjnej, niż dźwiękom instrumentów. Czytanie książki wielu traktuje jako intelektualne wyzwanie, natomiast słuchanie muzyki – wyłącznie jako rozrywkę. Takie podejście jest niewłaściwe. Dla kompozytora nuta jest tym, czym dla pisarza litera – źródłem do wyrażania emocji; trzymanych w sobie, lub tych, które doszukuje się na zewnątrz. Tym samym jest reakcją na ducha danej epoki, jej idee, jej estetykę. Po drugie, istotne są tutaj kwestie techniczne – do czytania książki wystarczy, cóż, książka. Nie za dużą rolę gra tutaj to, czy jest ona nowa, prosto z księgarni, czy taka, która znajduje się już od kilkudziesięciu lat w bibliotece publicznej. Oczywiście wygląd okładki, czy wnętrza książki, może zmieniać poziom przyjemności czerpanej z czytania, lecz nie wpływa istotnie na treść. W wypadku muzyki wygląda to zdecydowanie inaczej. Pomijając nawet to, że na ostateczny wydźwięk dzieła wpływa nie tylko twórca-kompozytor, lecz także współkreatorzy, w postaci dyrygenta i poszczególnych muzyków, wciąż pozostaje problem sprzętu, na którym muzykę się odsłuchuje. Utwór odsłuchiwany na YouTubie przy użyciu głośnika telefonu brzmi zupełnie inaczej, niż profesjonalnie nagrany utwór odsłuchiwany na audiofilskim sprzęcie – w pierwszym wypadku wiele subtelnych dźwięków nie jest w ogóle możliwych do usłyszenia, więc ciężko nawet mówić o poznaniu całego utworu.
Dlaczego muzykę klasyczną znać powinniśmy?
Jest to pytanie nie do końca trafne, które już wpędza w pułapkę, sprawiającą, że wielu, nawet dobrze wykształconych ludzi, nie zna, chociażby najważniejszych dzieł. Pułapki mówiącej, że muzyka jest czymś niższym od literatury, jedynie rozrywką. Wobec tego, jeżeli można postawić w tym kontekście jakieś trafne pytanie, brzmiałoby ono „Dlaczego powinniśmy znać kulturę?”. Jest to jednak zupełnie osobna kwestia, której nie chcę tutaj poruszać. Stwierdzam raczej, że jeżeli na to pytanie odpowiedzieliśmy już sobie w duchu i nie chcemy, by kultura była nam obca, nie możemy podchodzić do niej fragmentarycznie, skupiając się wyłącznie na książkach. Nie przeczytanie „Odysei” Homera czy „Zbrodni i kary” Dostojewskiego jest nie mniejszą ignorancją, niż nieprzesłuchanie „Piątej symfonii” Beethovena, czy „Requiem” Verdiego. Warto dodać, że zupełnie nieistotny w tym kontekście jest gust muzyczny. Tworząc znów analogię do literatury: to, że nie lubię dramatu, nie oznacza, że nie powinienem znać „Fausta”. Odcinając się, ze względu na osobiste preferencje, od setek lat muzyki poważnej, zamykamy sobie jednocześnie możliwość obcowania z największymi geniuszami, jakich nosiła ludzkość i ograniczamy się wyłącznie do poznawania świata za pośrednictwem pisma – jednowymiarowego odkrywania świata, które czyni świat ten bardzo ubogim.
O autorze
Miłośnik filozofii Idealistów Niemieckich, poezji Lorda Byrona, muzyki Antonina Dvoraka i krawatów (dla odmiany własnych).