Dwudziestolecie międzywojenne przyniosło ze sobą kryzys ustrojów demokratycznych, związany z szerzeniem się totalitaryzmu, opartego na ideologii faszystowskiej i nacjonalistycznej. III Rzesza Adolfa Hitlera, Włochy Benito Mussoliniego, Hiszpania Francisco Franca to państwa, w których ten reżim miał się dobrze i przyczyniał się do eskalacji konfliktów międzynarodowych. My – Polki i Polacy – zdecydowanie coś na ten temat wiemy. Jednak szczególnie dziś można stwierdzić, że nie potrafimy uczyć się na błędach przeszłości zapisanych w historii naszego narodu…
Pod groźbą autorytaryzmu
Kiedyś nie mieliśmy instytucji, które chroniłyby nasz kraj przed autorytaryzmem. Do dziś nie uległo to zmianom. Jesteśmy państwem z młodą demokracją, które właśnie przeżywa kryzys w związku ze swoim ustrojem, spowodowany niczym innym jak… autorytarytarnymi zapędami prezesa partii wiodącej prym wśród frakcji rządzącej. Ale słyszymy także o tym, co dzieje się w innych państwach.
W sąsiadującej z nami Białorusi kilka dni temu rozpoczął się strajk generalny przeciwko rządom Aleksandra Łukaszenki. Niebawem minie trzeci miesiąc od niedemokratycznych wyborów prezydenckich w tym państwie.
Kontrkandydatką Łukaszenki została Sviatlana Tsikhanouskaya, żona zatrzymanego w maju opozycjonisty – Siarhieja, która blisko tydzień po wyborach ogłosiła gotowość do pełnienia roli liderki swojego kraju. To ona, razem z Maryją Kalesnikavą i Weraniką Capkałą, obudziła ducha walki o demokratyczność wśród Białorusinek i Białorusinów, sprawiając, że oczy całego świata przez wiele miesięcy skupiały się na losach tego państwa.
Przytaczam dany przykład nie bez powodu. W związku z ostatnimi wydarzeniami w Polsce – protestami przeciwko „wyrokowi” pseudo-Trybunału Konstytucyjnego, które nabrały antyrządowego charakteru – przez media społecznościowe, a w szczególności Twittera, przewijały się coraz to nowsze informacje, w odpowiedzi na które często sami rzucaliśmy porównaniami do sytuacji u naszych wschodnich sąsiadów. Jednak – czy aby na pewno wyrok jest słuszny?
Jako osoba bardzo zaangażowana w obronę prawa do wyboru, współorganizatorka spacerów sprzeciwu wobec niego w swoim mieście, a także feministka – uważam, że nie.
Owszem, upolitycznianie policji, wobec której odbudowa zaufania trwała blisko trzydzieści lat, przemoc stosowana na protestujących oraz brak reakcji funkcjonariuszy na brutalność zwolenników rządu zasługują na potępienie, bez dwóch zdań.
Jednak nad nami wisi groźba dopiero zaczynającego się spełniać autorytaryzmu, za to rządy Łukaszenki trwają już dwadzieścia sześć lat. Wobec tego, nie powinniśmy się porównywać do Białorusi z taką łatwością. Wiele aspektów nas łączy, ale równie wiele dzieli, o czym warto pamiętać.
W czym tkwi problem?
Nasz Polski problem zawdzięczamy wielu aspektom: po pierwsze – kruchej historii narodu, która wpłynęła na nasze przywiązanie do państwa; po drugie – nieumiejętności rozmawiania ze sobą; po trzecie – słabej edukacji obywatelskiej.
Nasza krucha historia. Polska mesjaszem narodów. Uczymy się o niej, rozmawiamy przy rodzinnych stołach ze łzami w oczach. Czy aby na pewno?
Tak, ale jeśli chodzi o starsze pokolenia. Znacznie bardziej doświadczone, pamiętające pewne sytuacje, znane młodym tylko z podręcznika.
Prawdziwą historię poznajemy dzięki rodzinom. Wtedy wszystko wydaje nam się bliższe, ciekawsze, bardziej wzruszające. Dlatego niech nie dziwi nas, że dzieciaki w podstawówkach, posadzone przed rozdziałem o historii Polski, po krótkim czasie będą miały dosyć.
W końcu z każdym pokoleniem odchodzi poprzednie, a wraz z nim wiedza, która dla wnucząt mogłaby być zastrzykiem prawdziwego patriotyzmu. Powiedzmy sobie szczerze – historia, będąca kolejnym zbędnym przedmiotem w szkole, nie stanie się dla nikogo pasją tak po prostu. Naszym poczuciem przywiązania do Ojczyzny łatwo więc manipulować.
Nie potrafimy też ze sobą rozmawiać, co także wychodzi przy wspólnym spędzaniu czasu. Nie ma co ukrywać – nie każda i nie każdy z nas docenia rozmowy o historii czy polityce w rodzinnymi gronie. Jednakże widać to także w debacie publicznej. Rozmowy polityczek oraz polityków, które często kończą się kłótniami, nie brzmią zachęcająco i zdecydowanie zaniżają poziom dialogu między nami. Nie wpływa to korzystnie na frekwencję podczas wyborów. Młodzi ludzie kojarzą jedną z najważniejszych sfer swojego życia z kłótniami poważnych panów w garniturach czy też artykułami z gazet o tym, kto więcej nakradł i za jakich rządów. Nie tak to powinno wyglądać…
Zwieńczeniem problemu jest fatalny poziom edukacji obywatelskiej, a niemalże – jej brak. Nie twierdzę, że wiedza o społeczeństwie jest fatalnym przedmiotem – intencje były dobre, aczkolwiek osoby pracujące przy tworzeniu jego podstawy programowej, całkowicie zawaliły sprawę. Przydatna wiedza o podziale władzy czy sądownictwie ginie pośród braku wiedzy młodzieży o swoich poglądach politycznych. Nieumiejętność odczytywania kompasów, brak rozeznania w partiach politycznych i ich programach czy niewystarczająca wiedza na temat Konstytucji i jej wpływie na nasze życie stanowią poważny problem w dzisiejszych czasach. Jednak ostatnio zmieniło się całkiem sporo. Najmłodsza grupa wyborczyń i wyborców zaczęła dostrzegać hipokryzję naszej władzy, naruszenie demokracji, realizowanie tylko swoich racji partyjnych, a nie obywatelskich. Świetnym dowodem na to jest zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego w II turze wyborów prezydenckich wśród najmłodszej grupy uprawnionych do głosowania, a także obecna fala protestów przepływająca przez Polskę. Zarzuca się, że zmieniły one swój charakter – z pro-choice’owych na antyrządowe. Jednak jakby nie patrzeć, decyzja pseudo-TK wiąże się z naszym rządem i upolitycznianiem instytucji, które – jak już wyżej wspomniałam – mają nas chronić przed autorytaryzmem władzy.
Dzieci i młodzi głosu nie mają.
Młodym zarzuca się głupotę, niedoświadczenie, niedoedukowanie – wszystko przez sławetne okrzyki na ulicach polskich miast i niecenzuralne banery. Mimo tego, że sama nie wznoszę do megafonu ośmiu gwiazd (z dwóch powodów: primo, nie leży to w mojej empatycznej, pełnej zrozumienia naturze i secundo, działam w młodzieżowym samorządzie terytorialnym), nie oznacza to, że nie rozumiem, skąd w moich koleżankach i kolegów tyle gniewu. Odpowiedź jest prosta – polityczki i politycy frakcji rządzącej wmawiają nam brak oczytania, wiedzy czy doświadczenia. Kogo mamy obwiniać za to, jak nie ich? To w końcu oni w ramach rekonstrukcji rządu powołali na Ministra Edukacji i Nauki kolejnego człowieka, który nie dość, że przemagluje wszelkie podstawy programowe i podręczniki pod kątem treści nacechowanych katolicyzmem, to jeszcze słynie z otwartej queerfobii, tak chętnie przejawianej w swoich wypowiedziach dotyczących społeczności LGBTQ+.
Nasuwa mi się jedno pytanie – skoro do poważnych dorosłych nie trafia poważny ton młodego pokolenia wyrażany w formalnych listach organizacji młodzieżowych, to jak mamy do Was inaczej trafić, jak nie prostym językiem?
Łamiecie demokrację i praworządność. Trójpodział władzy zminimalizowaliście do jednego człowieka, który pociąga za wasze sznurki. Z serca Europy, które powinno bić tolerancją i progresywizmem, robicie zaścianek, nosząc na ustach wartości katolickie, a raczej ich pasujące strzępki. Bo podobno Wasz Bóg jest bardzo wyrozumiały i kocha wszystkich ludzi takimi, jakimi są. Tymczasem Wy, podpierając się jego słowem, realizujecie prywatne interesy, dbacie tylko o byt swoich rodzin, dehumanizujecie poszczególne grupy społeczne. Wydaje mi się, że niemalże każdą grupę zawodową zmusiliście do wyjścia na ulice, odkąd rządzicie Polską.
Parafrazując Waszego prezydenta i zwracając się do Waszego Boga (bo dążycie do dosyć specyficznego monopolu) – demokrację racz nam wrócić, Panie.
O autorze
Aktywistka, feministka, studentka I roku politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień pracuje w Biurze Krajowym Partii Zieloni oraz jako specjalistka ds. ochrony praw człowieka w Biurze Poselskim dr Tomasza Aniśko, szczególnie w zakresie prawa uchodźczego. Miłośniczka podróży w stylu low budget, muzyki alternatywnej, tatuaży, kolczyków, grunge'u i kotów.