Fot. gov.pl
Od jakiegoś czasu osoby aktywne społecznie intensywnie propagują przyjmowanie szczepień. Kampanię proszczepienną prowadzi rząd, telewizja, firmy i inne wielkie organizacje. Jestem głęboko przekonany, że wierzą oni po pierwsze w celowość swojej misji, po drugie – w racjonalność własnych argumentów (i tego drugiego w żadnym razie im nie odmawiam). Wielkie zdziwienie następuje jednak, gdy okazuje się, że racje te mało kogo przekonują – połowa populacji Polski wciąż pozostaje niezaszczepiona. A jeżeli do kogoś nie trafiają racjonalne argumenty, diagnoza jest prosta – to „głupek”, „foliarz”, albo „antyszczep”. Mało kto wpadł jednak na to, że wszystkie te dowody w ogóle nie odpowiadają na obawy osób niezaszczepionych, co więcej – że na obawy te odpowiedzieć się nie da. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przyjrzeć się przeciwnikom szczepień, wśród których można wyróżnić trzy grupy.
„Nie wiem, co będzie za 10 lat”
Nie ma większego znaczenia, czy ci ludzie uznają, że szczepionka przeszła wszystkie wymagane etapy testów czy nie. Gruntem jest negacja możliwości stwierdzenia skutków działania szczepionki za kilka czy kilkanaście lat. Jaki argument miałby to całkowicie obalić? Jedynym sposobem poznania przyszłości w sposób pewny jest poczekanie na nią; tego nie obeszli jeszcze żadni naukowcy. Oczywiście możemy z ogromną dozą prawdopodobieństwa przewidywać, że nie będzie działo się nic złego. Jednakże oczekiwanie od ludzi, że przy wyborze – w ich mniemaniu – życiowym będą kierowali się czystą statystyką i działaniami matematycznymi jest dużym nieporozumieniem. Poza tym wielkie prawdopodobieństwo nie jest pewnością, której te osoby szukają.
Notabene wydaje mi się, że przyczyną obaw jest tutaj w dużej mierze wykreowanie ogromnego szumu dookoła omawianych preparatów – promowanie przez rządzących i wyraźne dawanie do zrozumienia, że kwestią tą zainteresowane są wielkie grupy wpływu. Wszakże nikt nie protestuje przeciw nowym tabletkom na ból głowy, którymi z pozoru nie interesuje się nikt istotny, i nie boi się ich łykać – mimo tego, że nie wie, jak wpłyną na niego za, dajmy na to, trzydzieści lat, a w ich wytwarzanie mogą być zaangażowane wielkie koncerny farmaceutyczne.
„To nie ma sensu”
Grupa druga często krzyżuje się z pierwszą. Jej członkowie wierzą, że szczepionka, nawet gdy ją przyjmą, zwyczajnie nie spełni swojego zadania. Całkiem zrozumiałe. Po pierwsze, w mediach słyszymy o coraz nowszych mutacjach – niedługo będziemy chyba musieli nazywać je alfabetem hebrajskim, bo w takim tempie grecki na długo nie wystarczy – z coraz większą odpornością na obecnie używane preparaty. Łatwo więc można założyć, że za chwilę pojawi się koronawirus w wersjach epsilon czy omega, wobec których dotychczasowe szczepionki będzie można wyrzucić do kosza. Jak nakłonić tę grupę do szczepień? Ponownie nie widzę możliwości – nikt nie może zagwarantować, że sytuacja nie potoczy się w sposób wyżej opisany.
Inni, szczepiący się bardziej z obawy przed lockdownem niż zachorowaniem, stwierdzą, że przyjęcie przez nich szczepionki właściwie nic nie da. Bo inni ludzie i tak się nie zaszczepią, więc jako społeczeństwo nie osiągniemy wystarczającej odporności („a gdyby każdy tak myślał…” – wtrącą niektórzy; nieświadome stosowanie imperatywu kategorycznego jest w społeczeństwie częste, ale nie dominujące). Nie zyskują oni również gwarancji, że rząd tak czy inaczej nie zamknie wszystkiego – chociażby „na wszelki wypadek”. Czy można to sparować? I tutaj odpowiadam negatywnie. Naukowcy nie ręczą za to, co uczynią władze – same władze z kolei są postrzegane jako na tyle niewiarygodne, że ich zapewnienia są praktycznie bezwartościowe.
„Bill Gates, Żydzi, Reptilianie”
Zwolennicy teorii spiskowych – rozwodzenie się nad nimi nie ma chyba większego sensu. Jeżeli przekonują ich wielkie organizacje (na przykład rząd na konferencjach prasowych czy reklamy w telewizji), oni dobrze już wiedzą, że tymi organizacjami władają iluminaci albo kosmici, próbujący ich unicestwić. Jeśli z kolei do szczepień przekonują ich zwykłe osoby, reakcją będzie uśmiech politowania i konspiracyjne: „Ty nie wiesz…”.
Jak więc szczepić?
Sądzę, że zachęcanie do szczepień, wszelkiego rodzaju kampanie społeczne w tym celu i tak dalej, to działania niemające już sensu. Zbliżamy się do momentu, w którym chętnych do zaszczepienia się – w sensownych liczbach – już nie będzie; pozostaną tylko osoby należące do powyższych grup. Lepszym rozwiązaniem będzie chyba odpuszczenie sobie proszczepiennej agitacji: przynajmniej przestaniemy na zapas martwić się kolejnym, nieodbywającym się jeszcze lockdownem czy czwartą falą.
O autorze
Miłośnik filozofii Idealistów Niemieckich, poezji Lorda Byrona, muzyki Antonina Dvoraka i krawatów (dla odmiany własnych).