Przejdź do treści

Czy porażka jest bardziej polska od wygranej?

Od kilku lat, szczególnie przy okazji narodowych wspomnień wybranych powstań czy bitew, echem odbija się to słynne już pytanie „Czemu Polacy częściej świętują swoje przegrane niż wygrane?”. Rzeczywiście, dyskurs o historycznych klęskach góruje nad pamięcią o zwycięskich chwilach naszych przodków. Dla przykładu, celebracja triumfalnego powstania wielkopolskiego nie zajmuje społeczeństwa w mierze porównywalnej do stołecznych obchodów związanych z pierwszym sierpnia. I naturalnie, nikt przecież nie świętuje (w dokładnym tego słowa znaczeniu) zbombardowanej Warszawy czy śmierci tysięcy rodaków. Przynajmniej taką mam nadzieję. Rozchodzi się jednak o to, ile uwagi w polskiej przestrzeni publicznej poświęcamy nieudanym zrywom niepodległościowym w porównaniu z wygranymi.

Wielokrotnie starano się przekonać mnie stwierdzeniem, iż my, Polacy, tak już mamy i ponarzekać sobie lubimy, jak to historia nas doświadczyła. Niefortunnie dla zwolenników tej tezy, jednak nie wydała mi się ona przekonująca choć przez moment. Symplistyczne rozwiązania kompleksowych kwestii zazwyczaj nie są najrzetelniejszą formą egzaminowania tych spraw. Co prawda, sama często używam popularnego zwrotu w podobnym tonie, które brzmi: „jak nie wiesz o co chodzi to chodzi o pieniądze”. Jednak w tym konkretnym wypadku, na pewno nie rozchodzi się o żadne finanse, a więc porażki „celebrujemy” ze skrajnie innych względów. 

Obraz Artura Grottgera „Pobór w nocy” z cyklu Polonia (1863)

Romantyczna pamięć o narodzie straconym

Tym samym, wydaje mi się, że odpowiedź jest bliższa nam wszystkim, niż ktokolwiek mógłby twierdzić. Sięga ona niewiele dalej niż do szkoły średniej, czy innej placówki edukacyjnej, do której za młodu uczęszczaliśmy. 

Bo przypomnijmy sobie romantyzm, moją niekwestionowanie ukochaną epokę literacką, który to (mimo swojej nazwy) wcale nie skupiał się wyłącznie na mickiewiczowskich rozterkach sercowych do M***. Obserwując ówczesną sytuację w nieistniejącym już państwie polskim, nasi narodowi wieszcze wykształcili motyw uciemiężonej Polski jako Chrystusa Narodów, kreśląc nim fabułę swych dzieł. Pionierem tej aluzji był autor Dziadów, którą szczególnie wyeksponował w części trzeciej tego dramatu. Służyć ona miała zobrazowaniu cierpienia rodaków w skutek złoczyństwa agresorów zaborczych. Przyrównując państwo do najważniejszej postaci biblijnej, Mickiewicz, zjednał los Polaków z historią drogi krzyżowej, którą, jak wiadomo, podsumowuje przyszłe zmartchwystanie. Nadany zostaje więc sens ciężaru, który przygniótł kraj pozostający już jedynie w rozpalonych sercach swych obywateli. 

Dziejotwórczym incydentem tego okresu było przegrane powstanie listopadowe. To właśnie po nim Cesarstwo Rosyjskie zaostrzyło swoje represje względem Polaków. W literaturze romantycznej moment ten stanowił element kształtujący martyrologiczną tradycję. Opierała ona swój dogmat na męczeństwie państwa polskiego, którego ofiara miałaby też rozstrzygnąć przyszłe odkupienie. 

Obraz Artura Grottgera „Na pobojowisku” z cyklu Polonia (1866)

Wieszczem jest ten, kto i epokę swą przerósł

Romantyzm nie stanowi jedynego nurtu w polskiej tradycji literackiej. Jego duch niewątpliwie był tym, który najczęściej nawiedzał twórców późniejszych epok. Spuścizna Mickiewicza czy Słowackiego (który przecież wielkim poetą był) zakorzeniła się w kulturze i stanowiła emblematyczny kanon państwowego dorobku pisarskiego. Motywy przewodnie w romantycznych dziełach przedarły się do społecznej świadomości tworząc element cechujący naszą narodową tożsamość. Dodatkowo, historyczne następstwa XX wieku sprawiły, że odwoływano się do literatury najskrupulatniej omawiającej cierpienia Polaków względem pychy Niemców czy Rosjan. Koncepty oparte na spirytualnych czy metafizycznych wierzeniach bardziej przemawiały do ludzi w dobie nazistowskiej okupacji niż pozytywistyczna „praca u podstaw”. Aleksander Kamiński, autor najsłynniejszej lektury z okresu wojennego, zapewne inaczej zatytułowałby historię o warszawskich maturzystach, gdyby Słowacki nie głosił w swoim wierszu: „Niech żywi nie tracą nadziei, / (…) / A kiedy trzeba na śmierć idą po kolei, / Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!”¹

Romantyzm kształcił pokolenia młodych Polaków przez wiele dekad, formując niekiedy sposób ich myślenia na całe życie. Pamiętamy o klęskach, bo tak wyuczyła nas tego sztuka. Polskie dziedzictwo kulturowe opiewa dramat, z jakim nasz kraj w przeszłości musiał się zmagać. Sam Zygmunt Krasiński już w 1856 roku twierdził, iż siłą Polski jest jej cierpienie oraz, jak to nazywał, „nieskończona krzywda zadana zaborami”.

Esencja narodu zawsze tkwi w jego kulturze, nawet jeśli ta, we współczesnym świecie, sytuowana jest na uboczu życia społecznego. Osobiście, wolę śnić o Warszawie pogrążonej w lekturze Nie-boskiej komedii” niż stolicy zatopionej w krzykach, wydostających się z tłumnych wieców wyborczych. Istotne jednak, by ta romantyczna wrażliwość balansowana była przez optymistyczną wizję polskich zwycięstw. Tak by zarówno na początku sierpnia, jak i pod koniec grudnia, równomiernie pamiętać o tych, których patriotyzm dał nam ten kraj, gdzie „Gdzie winą jest dużą, / Popsować gniazdo na gruszy bocianie, / Bo wszystkim służą”.²

Obraz Artura Grottgera „Kucie kos” z cyklu Polonia (1863)

Fot. nagłówka: Obraz Artura Grottgera „Żałobne wieści” z cyklu Polonia (1863)

¹ Juliusz Słowacki, Testament Mój „Testament Mój”

² — Cyprian Kamil Norwid, „Moja Piosenka [II]”

O autorze

Piszę i podróżuję. Żeby pisać - czytam, a żeby podróżować - poglitozyję. Często też potańczę, szczególnie do hiszpańskojęzycznej muzyki oraz Lady Pank.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *