Na deski Teatru Polskiego w Warszawie miesiąc temu powrócił „Deprawator” – intelektualna i zabawna sztuka Macieja Wojtyszki w klasycznym stylu, skupiająca się na spotkaniu trzech wielkich nazwisk polskiej literatury – Witolda Gombrowicza, Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta. Spektakl Wojtyszki to nie tylko dzieło biograficzne, lecz przede wszystkim błyskotliwa i kąśliwa refleksja na temat polskości, która stanowi doskonałą rozrywkę dla każdego, nie tylko dla znawców literatury.
Kochany Czesławie,
Bardzo mnie niepokoi Twój kontakt duchowy z Gombrowiczem, chociaż takie rzeczy zdarzały się, vide dziwna przyjaźń Conrada z Gide’em. Strzeż się proszę, bo to DEPRAWATOR acz artysta…
Tak pisał młody Zbigniew Herbert do Czesława Miłosza z Paryża w 1967 r. Dokładnie w tym roku Witold Gombrowicz poznał Ritę Labrosse i zamieszkał z nią w Vence pod Niceą. Na słonecznym południu Francji przebywał w tym czasie również Czesław Miłosz wraz z żoną Janiną. Para uczestniczyła w regularnych spotkaniach z autorem „Ferdydurke”, których gościem bywała również niespełniona aktorka Iza Neumann oraz Zbigniew Herbert. To właśnie te wydarzenia stają się osią przedstawienia Wojtyszki – sytuacje towarzyskie i sceny rodzajowe na tle relatywnie krótkiego wycinka z życia tych wielkich artystów.
„Deprawator” posiada dość konwencjonalną kompozycję. Mamy jedną scenografię, występującą zarówno jako dom Miłoszów, jak i willa w Vence, można dostrzec także tradycyjny podział na akty i sceny. Tym, co stanowi o jakości „Deprawatora” jest jednak scenariusz, po brzegi wypełniony intelektualnym, zabawnymi dialogami, a przy tym – co istotne – unikający nadmiernej pretensjonalności. Kreując postacie wielkich literatów, łatwo bowiem popaść w przerost formy nad treścią, czyniąc dzieło niezrozumiałym dla przeciętnego odbiorcy. Tymczasem już pierwsza scena, w której Gombrowicz (Andrzej Seweryn) uczy Ritę polskiego zwrotu odnoszącego się do pocałowania kogoś w cztery litery daje widzowi przedsmak tego z czym będzie miał do czynienia.
Zamiast sztucznego patosu, dominuje atmosfera pełna dystansu. Chociaż w rozmowach Miłosza, Herberta i autora „Ferdydurke” poruszane są kwestie dotyczące trudnych rozterek moralnych związanych z doświadczeniem życia na emigracji czy rozważań na temat polskości, przeplatane są przytykami dotyczącymi twórczości, zdrad i życia osobistego czy interesującymi w skutkach libacjami alkoholowymi. Zaawansowana wiedza biograficzna na temat naszych bohaterów absolutnie nie jest wymagana, aczkolwiek posiadając ją, zdecydowanie łatwiej wyłapać przysłowiowe smaczki w postaci przewijających się fragmentów wierszy Herberta, odniesień do „Zniewolonego umysłu” Miłosza czy „Transatlantyku”.
Jeśli chodzi o kreacje aktorskie wielkich literatów, poprzeczka jest postawiona wysoko, lecz obsada doskonale sprostała temu zadaniu. Tutaj przede wszystkim należy wyróżnić niezapomnianą rolę Andrzeja Seweryna – trudno wyobrazić sobie lepszy wybór odtwórcy Witolda Gombrowicza. Postać autora „Ferdydurke” urzeka swoim sarkazmem, ironią i ciętym językiem już od pierwszej sceny i mimo charakterystycznego dla niego egocentryzmu, nie sposób go nie pokochać. Doskonale radzi sobie także Wojciech Malajkat jako Czesław Miłosz oraz Paweł Krucz w roli Herberta – oboje kreślą wyraziste, jednak nie przerysowane portrety swoich bohaterów, a ich rozmowy, konfrontacje czy potyczki słowne stanowią prawdziwa przyjemność do oglądania. Lecz z drugiej strony – czy po trzech wielkich, jeśli nie największych nazwiskach polskiej literatury można się spodziewać czegoś innego niż intelektualnego wdzięku?
„Deprawator” odświeża klasyków w wielkim stylu. Nawet jeśli nie należy się do wielkich fanów twórczości Miłosza, Herberta czy Gombrowicza, na spektakl Macieja Wojtyszki wybrać się zdecydowanie warto – ze względu na fakt, że jest to po prostu znakomicie napisane i zagrane widowisko. Natomiast jeśli literatura jest nam nieco bliższa, wizyta w Teatrze Polskim zdaje się pozycją wręcz obowiązkową na kulturalnej mapie Warszawy.
O autorze
Studentka prawa i polonistyki. Dużo mówi o historii i kulturze , a jeszcze więcej o niej pisze. Kocha stare kino, muzykę z lat 70. i literaturę piękną.