Jak w dzisiejszym świecie odnajdują się mężczyźni? Czym jest „męskość”? O wyzwaniach współczesnych mężczyzn opowie Kamil, edukator na rzecz czułej męskości i współtwórca Grupy Performatywnej Chłopaki.
Julia Koral [J.K.]: Co to znaczy „współczesny mężczyzna”?
Kamil Błoch [K.B.]: To znaczy każda osoba utożsamiająca się jako mężczyzna, która żyje w dzisiejszych czasach, z całym swoim systemem przekonań, historią i bazą doświadczeń.
J.K.: To w takim razie, jaki jest właściwie problem współczesnych mężczyzn? Niektórzy mówią o kryzysie męskości. Dla mnie jest to dosyć wyświechtane stwierdzenie. Co Ty o tym myślisz?
K.B.: Problem jest taki, że świat i system, w którym żyjemy, przestaje działać. W tej chwili trochę działa siłą rozpędu, ale generalnie przestaje. Bycie mężczyzną było bardzo mocno związane z realizowaniem pewnych określonych wzorców, które dawały nam: społeczeństwo, kultura, wychowanie. Nagle się okazuje, że te wzorce nie działają i sprawiają, że my się źle czujemy. To ma przede wszystkim odzwierciedlenie w statystykach na temat samobójstw mężczyzn, na temat ich zdrowia psychicznego, tego, jak często chodzą do lekarzy, tego, że na przykład nie wyrażają emocji. Niewyrażanie czy nieprzeżywanie swoich emocji wpływa na to, jak bardzo agresywny ktoś jest i czy stosuje przemoc. To też pokazują statystyki o przemocy.
Do tego dochodzi fakt, że mężczyźni, zwłaszcza najmłodsi są najbardziej samotną grupą społeczną. O wiele trudniej nam odnajdywać się w relacjach. Wszystko to sprawia, że ja jako facet nagle tracę grunt pod nogami. Te zasady, które mi mówiły, co robić, żeby być prawdziwym facetem, przestają działać. Cały czas jednak mam w sobie ten imperatyw, że tę męskość trzeba udowadniać. Zwracała na to uwagę bell hooks, jedna z matek feminizmu intersekcjonalnego. Mówiła o tym, że w walkę o równość należy angażować wszystkie grupy społeczne, to nie jest tylko walka kobiet. Należy też, po pierwsze, dostrzegać, w jakiej opresji żyją mężczyźni, a po drugie włączać ich do działania. Męskość trzeba non stop udowadniać, jest ona zamkniętą pętlą. Ja cały czas jako mężczyzna muszę działać, żeby utrzymać lub zdobyć status mężczyzny. W związku z tym facetom jest trudno przyjąć to, że po prostu mężczyznami są i nie muszą tego udowadniać.
J.K.: Czyli w wielkim skrócie: walka o równość kobiet to feminizm. Walka o równość mężczyzn to…?
K.B.: Feminizm.
J.K.: Też feminizm?!
K.B.: [śmiech] Feminizm to walka o równość generalnie.
J.K.: Wielu mężczyzn by się z tobą nie zgodziło.
K.B.: Pewnie tak. Po pierwsze utożsamiamy feminizm tylko z kobietami, ich walka o społeczną równość zrobiła się najgłośniejsza. Wraz z działalnością bell hooks feminizm stał się esencjonalny i zaczął mówić o tym, że różne grupy społeczne doświadczają różnych opresji i feminizm po prostu zwraca uwagę na to, że żyjemy w nierównym społeczeństwie i fajnie by było to zmienić tak, żeby każda osoba dostała podobne możliwości. Rozumiem, że mężczyźni mogliby się z tym nie zgodzić.
Feminizm przez długi czas, przynajmniej ten mainstreamowy, nie mówił o tym, że mężczyznom też należy się jakieś wyrównanie. W dużej mierze pokutowało przekonanie, iż większość przywilejów jest przy mężczyznach. Są też takie głosy, które obwiniają mężczyzn. Jednakże większość organizacji feministycznych, z którymi współpracuje Grupa Performatywna podkreśla, że na polu walki o równość potrzebni są wszyscy i wszystkie, czyli też mężczyźni. Te organizacje absolutnie zgadzają się z tym, że mężczyźni też doświadczają opresji systemowych. One mają inny charakter niż te, których doświadczają kobiety, ale istnieją. Ta narracja zaczyna się powoli przebijać.
Z drugiej strony nic dziwnego, że kobiety mówiły tylko o potrzebach kobiet, ponieważ to jest ich walka. Z trzeciej strony, tuż po tych ruchach feministycznych w latach 70. w Stanach, równolegle pojawili się mężczyźni, którzy chcieli iść ramię w ramię z kobietami. Te ruchy szybko oddzieliły się od feministek. Wtedy powstały takie grupy, jak Men’s Rights Activists, którzy zaczęli obwiniać kobiety o wszystko. Takie narracje są po prostu bardzo wygodne. Pojawia się w nich mnóstwo paradoksów, na przykład mówi się o tym, że przecież naszą wspaniałą cywilizację zawdzięczamy mężczyznom. A jednocześnie, że współczesny świat zbudowany jest pod dominację kobiet. Często popiera się to argumentem o ich hipergamii albo odwracaniem narracji, w której walka o zrównanie ich praw jest walką o powiększenie kobiecych przywilejów.
Rozumiem, że łatwo obwinić kobiety o wszystko. Przyczynia się do niego również nasza zinternalizowana mizoginia, którą w sobie społecznie nosimy. Natomiast ja wiem, że jest inaczej i na tym polega nasza rola, żeby o tym mówić. Jeżeli ktoś się nie chce utożsamiać z feminizmem, bardzo proszę, nie musi. Pojawiają się też takie głosy, że dla mężczyzn jest maskulinizm albo meninizm. Ja się z tym nie zgadzam, ponieważ to bardzo często przykrywka dla ruchów, które obwiniają kobiety o wszystko i traktują kobiety jak zasób. Innymi słowy, robimy taką pętelkę i wracamy do tego samego.
J.K.: A dlaczego mężczyzn ciągnie raczej w stronę skrajnych ideologii, takich, jak na przykład red pill, a nie w stronę aktywizmu, grup wsparcia?
K.B.: Myślę, że to kwestia kilku rzeczy. Po pierwsze wzorce wychowania mężczyzn sprawiają, że mężczyźni nie są osobami przystosowywanymi do życia we wspólnocie i demokracji. Wzorce męskości sprawiają, że łatwiej nam się odnaleźć w hierarchii pod silnym przywództwem. Kiedy przyjrzymy się większości tych organizacji, to one są mocno hierarchiczne, o strukturze quasi-wojskowej. Istnieje także kilka ważnych idei, które stoją za red pillem czy manosferą. Na przykład zwrócenie uwagi na to, jak sądy traktują mężczyzn, szczególnie w kontekście praw rodzicielskich. Nie mówi się natomiast o tym, że de facto to mężczyźni najczęściej uciekają od podjęcia praw rodzicielskich i płacenia alimentów. Oczywiście obydwie kwestie są ważne, jednakże przypadki, kiedy faktycznie sądy dokonują nadużyć wobec mężczyzn są w o wiele mniejszej skali, niż problem ich uciekania od odpowiedzialności rodzicielskiej.
Świetne jest to, że w manosferze dużo się mówi dbaniu o własny dobrostan, samorozwoju czy męskim wsparciu. Dyskusyjne są jednak niektóre narzędzia, które się do tego proponuje – na przykład przyjmowanie testosteronu, by sobie poradzić z depresją lub „klasyczne” branie się w garść przy obniżonym nastroju. Z manosfery my sobie bierzemy też to, żeby uważać na pewne narracje. Kiedyś popularne było hasło „przemoc ma płeć”. Owszem, statystyki pokazują, że za większość przemocy, której doświadczają kobiety, w tym przemoc seksualną, odpowiedzialni są mężczyźni. Jeżeli te statystyki uprościć do takiego hasła, to sprawiamy, że mężczyźni, którzy doświadczają przemocy, stają się niewiarygodni. Nie tylko dla organów, a przede wszystkim sami przed sobą. Trudno im przyznać się do tego, że doświadczają przemocy. No bo jak to? To niemożliwe. Tym bardziej ze strony kobiety. Z tego też powodu mężczyźni boją się zgłosić przemoc.
Nie znalazłem na razie żadnych badań, które mówiłyby o tym, ilu mężczyzn doświadcza przemocy ze strony kobiet. Należy podkreślić, że to na pewno się dzieje, tylko nie wiemy, jak wielka jest skala, zwłaszcza przy przemocy stosowanej przez kobiety. Myślę, że to będzie kiedyś możliwe.
Jednak to są takie marginalne narracje i red pill jest nielogiczną, uproszczoną wersją świata, dość populistyczną, szukającą łatwych rozwiązań. Większość tych narracji jest jednak oparta na patriarchalnym, „tradycyjnym” modelu. To ma być po prostu wygodne, a rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana.
J.K.: W takim razie, jaki macie pomysł na to, żeby dotrzeć do szerszego grona mężczyzn?
K.B.: Staramy się, żeby te narracje były bardziej inkluzywne. Podkreślamy, że ty jako facet nie jesteś winny patriarchatu, tylko przez to, że się urodziłeś facetem. W ogóle staramy się nie mówić o patriarchacie, bo właśnie przez to, jak gorąca jest dyskusja o równości płci, słowa „patriarchat” czy „przywilej” stały się takimi wytrychami, którymi można uderzać jak pałką. Owszem, bardzo ważne jest to, żeby zobaczyć, jak dystrybuowana jest władza, przemoc, jak wyglądają nierówności finansowe. Takie słowa-wytrychy upraszczają jednak dyskurs.
Co jeszcze robimy? Zmieniamy narrację. Wolimy mówić stricte o tym, jak działa system, niż używać tych wyświechtanych haseł. No i przede wszystkim stawiamy na to, żeby być przy sobie. Ja, jako facet mam emocje. Jako osoba mieszkająca w biologicznym ciele mam emocje, bo to jest po prostu funkcja fizjologiczna mojego ciała. Żeby być zdrowym, to muszę dbać, widzieć, wiedzieć, co przeżywam i jak przeżywam. Poza tym przeżywanie emocji pozwala mi wiedzieć, kim jestem, ponieważ mówią mi one, jak reaguję na dane sytuacje.
Stawiamy również na afirmację siebie samego jako osoby. Kim ja jestem? Czego ja potrzebuję? Czy te wzorce są dla mnie, czy nie? Być może mogę sobie wziąć z nich coś fajnego? A może większość mi nie pasuje? Ja chcę być mężczyzną po swojemu. Bardzo mocno stawiamy na empatię, na wspólnotę i komunikację. Świetnie byłoby docierać do jak największej liczby mężczyzn jednocześnie. Przede wszystkim potrzebujemy zostać przy naszych wartościach, które nie są wygodne dla wszystkich i nie będziemy też przekonywać nieprzekonanych, jednak zawsze będziemy starać się podejmować dialog.
J.K.: A jak myślisz, w jakiej perspektywie czasowej byłoby to możliwe, żeby faktycznie wprowadzić taką realną zmianę?
K.B.: Nie wiem, niestety. Obserwując to, co się dzieje, to jeszcze 3-4 lata temu, kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, mieliśmy poczucie, że jesteśmy na jakiejś pustyni, sami w ciemności. Teraz ten krajobraz dookoła bardzo się rozświetla, bo bardzo dużo się mówi o męskości, o tym, że pewne wzorce nie działają. Powstają kolejne inicjatywy, grupy, fundacje, panele, które o tym mówią. Przez te cztery lata wydarzyło się naprawdę dużo.
A potrzeba mężczyzn, żeby przyglądać się sobie i relacjom z innymi mężczyznami staje się coraz większa. Widzimy to na kręgach, na warsztatach, no i w tym życiu społecznym, które sobie podglądamy dookoła. Zapraszamy na męskie kręgi, to jest podstawa naszej działalności. My sami od tego zaczynaliśmy. Od tych czterech lat mamy nasz krąg, w którym się spotykamy z innymi mężczyznami, w naszym gronie. Wówczas dajemy sobie przestrzeń na to, żeby po prostu ze sobą pobyć i być wysłuchanym przez innych.
J.K.: Co jest dla was największym wyzwaniem w waszej pracy?
K.B.: Trudno mi w tej chwili powiedzieć. Zdaje się, że czas. Chciałbym, żeby doba była dłuższa. Wszystko w tej pracy to są czysto logistyczne rzeczy. Staramy się robić wszystko profesjonalnie. To jest chyba największe wyzwanie: przełożenie tego, co robiliśmy z potrzeby serca, na coś, co będzie maksymalnie profesjonalne.
J.K.: A tak generalnie, z jakimi reakcjami się spotyka wasza działalność?
K.B.: Zależy, na kogo trafimy. Nasza bańka jest właściwie w większości zachwycona tym, co my robimy. Przez „naszą bańkę” mam na myśli osoby, które mają progresywny, feministyczny background, dla których wartości takie, jak wspólnota, równość, empatia są bardzo ważne i dla których wartością jest kolektywne społeczeństwo. Nawet niektórym konserwatywnym mężczyznom podoba się to, co robimy. Natomiast tych, którzy boją się swojej kruchości czy wrażliwości, bardzo to triggeruje. Stereotypy są tak skonstruowane, że już samo rozmawianie o męskości czy pewna refleksyjność zagrażają procesowi bycia prawdziwym mężczyzną.
J.K.: Działalność aktywistyczna na pewno potrafi doprowadzić do wypalenia i zniechęcenia. Czy też tego doświadczyłeś?
K.B.: Chyba nie. Ja po prostu kocham to, co robię. To jest najpiękniejsze w tej działalności, że ona powstała poprzez odkrycie mojej wewnętrznej potrzeby, dowiedzenia się, co to dla mnie znaczy być facetem. Chciałem się przyjrzeć obszarowi, który właściwie przez większość swojego życia wypierałem z różnych powodów, bo męskość utożsamiałem z przemocą. Mój tata był przemocowy. Jako mężczyzna nieheteronormatywny odczuwałem, że największym zagrożeniem dla mnie, tak stereotypowo oczywiście, jest heteromężczyzna. Dlatego wypierałem tę męskość.
Przyszedł natomiast taki moment, w którym stwierdziłem: jestem gotowy na to, żeby zobaczyć, o co w ogóle w tym chodzi. Nagle się okazało, że się spotkała grupa takich facetów, którzy czują podobnie jak ja. I o dziwo – w większości hetero. Potrzebowaliśmy jednak czułości, wrażliwości z innymi mężczyznami. Odkryłem niszę i przekonałem się, że świat tego potrzebuje. To było coś niesamowitego. Nasza pierwsza teatralna premiera była wyjściem z tym, co my dla siebie robimy, wyjściem na zewnątrz. No i tak to się toczy od tamtego czasu. Ta potrzeba sprawiła, że my zaczęliśmy działać. Im więcej działam w tym obszarze, tym więcej mam z tego satysfakcji. Mam też wiele innych różnych działań zawodowych. Moje życie dzielę na różne kawałki. Aktywizm na rzecz męskości jest jednym z nich.
J.K.: A z czego jesteś najbardziej dumny?
K.B.: Ze wszystkiego. Po prostu, ze wszystkiego, co robimy. Oczywiście zdarzają nam się błędy czy pomyłki, zwłaszcza w mediach społecznościowych, które też są trudnym obszarem. Jako takie są nastawione na to, żeby polaryzować i podkręcać emocje. Zdarzały się więc takie momenty, kiedy pewne wpisy budowaliśmy na bazie emocji, które de facto zmieniały się w coś szkodliwego. Teraz jesteśmy na to uważni.
Generalnie jestem dumny właściwie z każdego kawałka, który robimy. Tym bardziej, że jest to coś, co w pewnym sensie sami wymyśliliśmy. Wiadomo, czerpiemy, inspirujemy się wszystkim, co nas otacza, czego sami doświadczyliśmy.
J.K.: Chciałabym powrócić do opresji, o której wspominałeś. Często w narracji red pillowców, inceli pojawia się takie pojęcie, jak „prawa mężczyzn”. Czy Twoim zdaniem można mówić o czymś takim?
K.B.: Myślę, że bez sensu jest uciszanie tego. Kwestią jest, aby zweryfikować, co to tak naprawdę oznacza: prawa mężczyzn? Już trochę o tym powiedzieliśmy, zazwyczaj jest to przykrywka dla mizoginii. Potrzebujemy zadbać o to, żeby sądy nie były zbiasowane [uprzedzone – przyp. J.K.] w przypadku praw rodzicielskich; potrzebujemy zadbać o edukację na temat zdrowia: ciała, ale też, przede wszystkim, zdrowia psychicznego. Musimy edukować mężczyzn w kontekście self-awareness, czyli tego, kim ja jestem. Co to znaczy budować relacje, jak budować relacje? Myślę też o kampaniach edukacyjnych i dbaniu o to, żeby dostrzegać, jak funkcjonują mężczyźni, także na poziomie administracyjno-państwowym. Żyjemy w systemie, który nas eksploatuje, wszystkie osoby. Rodzaj tej eksploatacji się po prostu zmienia w zależności od płci. Dobrze byłoby zacząć to dostrzegać.
J.K.: Ja też od jakiegoś czasu obserwuję Wasz profil i przyznam, że wchodzę w komentarze, żeby zobaczyć, jak reagują ludzie. Zdarza się, że pojawia się pewna grupa kobiet, których narracja jest taka: waszą działalnością zabieracie nam przestrzeń. Czy często spotykacie się z taką postawą ze strony kobiet?
K.B.: Coraz rzadziej. W pierwszym roku działalnośc2i na mediach społecznościowych to było bardzo popularne, ale rozumiem brak zaufania kobiet do takich inicjatyw. Teraz to już się zmniejsza i takie głosy traktuję trochę, jak pseudorównościowy chochoł. To nie jest tak, że zabieramy komuś przestrzeń. Jesteśmy tutaj, obok, żyjemy na tej samej planecie, w tym samym kraju, w tym samym społeczeństwie. Dla nas też ono nie działa. Potrzebujemy o tym mówić.
J.K.: Okej, to jeszcze na koniec chciałam Ci zadać osobiste pytanie. Jakie jest Twoje największe marzenie związane z Waszą działalnością?
K.B.: Żeby każdy mężczyzna miał dostęp do czułego kręgu. Żeby każdy mężczyzna miał dostęp do siebie samego i do bezpiecznych relacji z innymi mężczyznami.
J.K.: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę. Była ona dla mnie ubogacająca.
K.B.: Dzięki wzajemnie.
Zaciekawiła Cię działalność Grupy Performatywnej Chłopaki? Zajrzyj na Instagrama: https://www.instagram.com/grupaperformatywnachlopaki/
Fot. nagłówka: Unsplash
O autorze
Studentka V roku dziennikarstwa. Absolwentka studiów artes liberales. Wierzy, że rzetelne dziennikarstwo ma potencjał zmiany społecznej. Prywatnie mól książkowy i gamerka.