W polskim dyskursie publicznym coraz donośniej wybrzmiewają głosy kontestatorów rzeczywistości, którzy z całą stanowczością stwierdzają, że dziennikarstwo i polityka w naszym kraju sięgnęły dna. Trudno nie zgodzić się z tą diagnozą, słysząc chociażby jak niewybrednego, przepełnionego skrajnymi emocjami języka używają współcześni parlamentarzyści. Dopingowani są oni zresztą przez autorów programów telewizyjnych z gatunku news entertainment. Ich formuła przecież niejednokrotnie wymusza artykułowanie coraz ostrzejszych ataków wobec przeciwników.
Idąc za ciosem, zastanówmy się, jak na przestrzeni lat zmieniły się standardy obowiązujące osoby publiczne (zwłaszcza posłów i senatorów), występujące w mass-mediach? Co doprowadziło do degrengolady, z jaką mamy do czynienia obecnie?
Swoje rozważania oprę na przebiegu dwóch historycznych debat prezydenckich, przeprowadzonych w odstępie ok. 20 lat. Pozwoli nam to na uzyskanie szerszej perspektywy czasowej, a co za tym idzie, na wyciągnięcie bardziej wartościowych wniosków.
Pojedynek 1995 (Wałęsa-Kwaśniewski)

[/caption]
Pierwsza debata, której chciałbym się przyjrzeć, odbyła się 13.11.1995 roku, przed drugą turą wyborów prezydenckich. Naprzeciw siebie stanęli: urzędujący prezydent i były lider „Solidarności”, Lech Wałęsa oraz przewodniczący SLD, Aleksander Kwaśniewski. Program wyemitowano na kilka dni przed właściwym głosowaniem – w momencie, gdy przedwyborcze sondaże znacząco różniły się w swoich przewidywaniach. Część pracowni badawczych wieszczyła zwycięstwo Kwaśniewskiego, inne zaś przekazywały palmę pierwszeństwa Wałęsie. Wobec braku wyraźnego faworyta, debata nabrała szczególnie doniosłego znaczenia – to właśnie ona, oddziałująca na miliony Polaków, mogła przechylić szalę zwycięstwa w jedną bądź drugą stronę.
Z dzisiejszej perspektywy znamienne jest to, że pomimo napiętej sytuacji politycznej (wybory decydowały o być albo nie być polskiej prawicy, zepchniętej do opozycji w wyniku wyborów 1993 roku), dyskusja przebiegła stosunkowo spokojnie i odznaczała się dużą wartością merytoryczną.
Zgodnie z konwencją przyjętą przez organizatora, Telewizję Polską, program podzielono na kilka bloków tematycznych, takich jak: bezpieczeństwo międzynarodowe, polityka wewnętrzna, czy ustrojowa rola prezydenta. Zagadnienia te stanowiły potencjalne pole rywalizacji między Kwaśniewskim a Wałęsą.
Obu kandydatom sekundowali zaproszeni przez nich dziennikarze, ówczesne autorytety w branży – sztab polityka SLD reprezentowali red. Sławomir Zieliński (TVP) i red. Andrzej Kwiatkowski (TVP, Przegląd Tygodniowy); zaproszenie urzędującej głowy państwa przyjęli natomiast red. Jan Nowak-Jeziorański (były kierownik polskiej sekcji Radia Wolna Europa) oraz red. Jerzy Marek Nowakowski (Polskie Radio). Każdy z publicystów miał możliwość zadania po jednym pytaniu na blok tematyczny. Pytania musiały być skierowane do kontrkandydata, co oznaczało, że dziennikarze ze sztabu urzędującego prezydenta dyskutowali z Aleksandrem Kwaśniewskim, a ci ze sztabu polityka SLD z Lechem Wałęsą.
Moderatorem debaty był dziś już nieco zapomniany dziennikarz, wówczas prezes TVP, Wiesław Walendziak.
Przebieg

Główną linię sporu pomiędzy kandydatami wyznaczała ich proweniencja polityczna. Wyraźnie ofensywny i przekonany o swojej przewadze Wałęsa szafował oskarżeniami wobec konkurenta, jakoby ten w okresie PRL-u czynnie współpracował z komunistycznym reżimem (Kwaśniewski w latach 80. istotnie był członkiem PZPR). Do tego tematu odnosiła się również lwia część pytań, adresowanych przez redaktorów Nowaka-Jeziorańskiego i Nowakowskiego w kierunku polityka SLD.
Inną strategię obrał znacznie bardziej opanowany Kwaśniewski. Jego wypowiedzi były wyważone i na wskroś merytoryczne, dzięki czemu polityk nad wyraz skutecznie neutralizował wszelkie zarzuty. Kwestie sporne (pomijając wspomniane członkostwo w PZPR) dotyczyły jeszcze: a) rzekomej współpracy Kwaśniewskiego z rosyjskimi służbami specjalnymi; b) domniemanego zamiaru odejścia od integracji ze strukturami Zachodu. Przyszły prezydent stanowczo odpierał te ataki i z pozycji proeuropejskich objaśniał, że nie ma jakichkolwiek różnic pomiędzy nim a Wałęsą w podejściu do współpracy Polski z NATO i UE. Lider SLD docenił ponadto dotychczasowe wysiłki prezydenta Wałęsy w prowadzeniu (tu cytat) „odrodzonego okrętu zwanego Rzeczypospolitą”. Następnie jednak zmienił ton i dobitnie podkreślił, że były przewodniczący „Solidarności” jest w gruncie rzeczy reliktem minionej epoki, politykiem niezdolnym do radzenia sobie z wyzwaniami przyszłości.
Refleksje
Ogólnie rzecz biorąc, debata przebiegła w niespotykanej dziś atmosferze kurtuazji, a same wypowiedzi (szczególnie Kwaśniewskiego) były merytorycznie bogate i kompleksowo omawiały zagadnienia, których dotykała dyskusja. Cieniem na odbiorze programu położyła się jedynie arogancja Wałęsy, choć trzeba przyznać, że polityk już wcześniej był znany z silnie emocjonalnych wypowiedzi i ze specyficznego, nierzadko prostackiego, stylu bycia. Warto przy tym zauważyć, że w połowie lat 90. taka postawa wywoływała jeszcze wymierne konsekwencje. Kandydat prawicy swoim nieparlamentarnym zachowaniem zaprzepaścił bowiem szanse na zwycięstwo i w konsekwencji był zmuszony uznać wyższość Kwaśniewskiego.
Co poszło nie tak? – następstwa wyborów 2005

Można przyjąć, że niska kultura wypowiedzi, charakterystyczna m.in. dla Wałęsy, stała się swoistym przedsmakiem nieustannego rozedrgania, jakie ogarnia polskie życie publiczne począwszy od roku 2005. Właśnie wtedy, po wyborach parlamentarnych wygranych przez formację braci Kaczyńskich, rozpętał się plemienny konflikt pomiędzy dwoma zwalczającymi się stronnictwami politycznymi – konserwatywnym Prawem i Sprawiedliwością a liberalną Platformą Obywatelską. Konflikt o tyle różnił się od wcześniejszych „ruchawek” na linii lewica-prawica, że początkowo wcale nie dotyczył kwestii ideologicznych, ale podziału stanowisk ministerialnych w planowanym rządzie PO-PiS. Koniec końców, po licznych perturbacjach, liderzy ugrupowań zerwali rozmowy, a władzę objął silnie prawicowy gabinet PiS-Samoobrona-LPR, na czele z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem (PiS). Stało się to kamieniem węgielnym pod niesławną „wojnę polsko-polską”, która od dwudziestu lat skutecznie dzieli społeczeństwo i z miesiąca na miesiąc radykalizuje spory polityczne.
Pojedynek 2015 (Komorowski-Duda)
Wprowadzenie
Wiedząc to wszystko, możemy przyjrzeć się drugiej spośród interesujących nas debat prezydenckich – pojedynkowi z 17.05.2015, pomiędzy sprawującym urząd Bronisławem Komorowskim (PO) a ówczesnym europosłem PiS, Andrzejem Dudą. Dyskusja, której areną ponownie było studio Telewizji Polskiej, przyjęła zdecydowanie mniej ambitną formę w zestawieniu z poprzednią debatą. Kandydaci ustosunkowywali się bowiem jedynie do kilku ogólnych pytań, których treść ustalono wcześniej ze sztabami wyborczymi. Ponadto ostatnich sześć minut programu zarezerwowano na swobodne wypowiedzi/oświadczenia polityków. Niestety nie skorzystano z okazji, by, tak jak przed laty, skonfrontować polityków z dziennikarzami. Ich obecność w debacie Wałęsa-Kwaśniewski zapewniała wszak nie tylko świeże spojrzenie (spoza politycznego sporu), ale również przydawała całemu przedsięwzięciu znacznie wyższy poziom intelektualny.
Wszystkie te zmiany, połączone ze znacznie większą niż w 1995 polaryzacją społeczną (przechodzącą wręcz w bezrozumną histerię), spowodowały, że zamiast wyważonej dyskusji na argumenty, widzowie otrzymali niespełna 80-minutowe widowisko, pełne wzajemnych oskarżeń i inwektyw.
Przebieg

Trudno stwierdzić, który z polityków górował w tej pseudorywalizacji: Komorowski nie przebierając w słowach zarzucił przeciwnikowi „zmienianie poglądów z wyborów na wybory”, a po chwili wytknął mu populizm przy składaniu obietnic obniżenia wieku emerytalnego i wprowadzenia programu Rodzina 500+. Duda nie pozostawał dłużny i obarczył kontrkandydata (byłego Ministra Obrony Narodowej) winą za stagnację w polskich siłach zbrojnych. Po chwili uderzył też w szczególnie czuły punkt każdego polityka, zarzucając rządom Platformy Obywatelskiej (i pośrednio samemu Komorowskiemu) doprowadzenie do kilkunastoprocentowego bezrobocia, a w konsekwencji do masowej emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii.
W przeciwieństwie do dekady lat 90., w debacie z roku 2015 nie znalazły się żadne elementy koncyliacyjne. Ani Duda, ani tym bardziej Komorowski, nie zgadzali się ze sobą w choćby jednej kwestii, w choćby jednym aspekcie polityki Rzeczypospolitej. W kwestiach, w których w 1995 roku obaj kandydaci przemawiali jednym głosem, tam w 2015 brakowało już wspólnego stanowiska. Ta tendencja przejawiała się nie tylko przy omawianiu tematów krajowych, lecz nawet przy analizie aktualnych wówczas kwestii międzynarodowych. Nie sposób było nie zauważyć wyraźnych różnic m.in. w postrzeganiu przyczyn rosyjskiej inwazji na Krym (2014). Komorowskiemu krytykującemu imperialne zapędy Rosji, Duda odpowiedział ostrą kontrą, wypominając przyjaźń, jaka rzekomo łączyła prezydenta Putina i premiera RP, Donalda Tuska.
Jeszcze jednym rzucającym się w oczy zjawiskiem było regularne podważanie przez Andrzeja Dudę silnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Według kandydata PiS, sukcesywny spadek statusu Polski był spowodowany błędną polityką ministrów z gabinetu premiera Tuska – od 2014 roku sprawującego funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej.
Wpływ debaty na decyzje wyborców

Najistotniejszym elementem odróżniającym debatę Komorowski-Duda od dawnego pojedynku Wałęsa-Kwaśniewski, był (co paradoksalne w epoce znacznie większego dostępu do telewizji niż w latach 90.) nikły wpływ widowiska z roku 2015 na werdykt przy urnach wyborczych. O preferencjach Polaków decydowały wtedy już zupełnie inne, pozamerytoryczne czynniki – przede wszystkim hojność Dudy w składaniu obietnic (jak się później okazało w większości bez pokrycia), jak również liczne wpadki wizerunkowe Bronisława Komorowskiego. Wystarczy wspomnieć, że na kilka miesięcy przed wyborami dużą popularność w sieci osiągnęło wideo z wizyty prezydenta w Japonii, gdzie ten wykrzyczał słynne słowa: „Chodź, szogunie!”.
Czy jest nadzieja na zmiany?
Wszystkie pretensje, jakie można artykułować wobec pomysłodawców i uczestników debaty z 2015 roku, oczywiście bledną w zestawieniu z faktem, że przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w 2020 roku nie doczekaliśmy się jako obywatele ani jednej debaty telewizyjnej z udziałem czołowych kandydatów (Duda i Trzaskowski). Wskazuje to na gwałtowną radykalizację podziału politycznego w Polsce, przy jednoczesnym braku inicjatyw zdolnych zasypywać społeczne podziały i budować mosty między rządem a opozycją.
Czy obecny rok, wraz z nadchodzącym wielkimi krokami wyścigiem o prezydenturę, przyniesie uzdrowienie kultury politycznej nad Wisłą? Szczerze wątpię, ale czas pokaże.
Fot. nagłówka: TVP
O autorze
Student kierunku Dziennikarstwo i nowe media na Collegium Civitas w Warszawie. Miłośnik poezji i polskiej muzyki art-rockowej z lat 80-tych. Żywo zainteresowany walką z wszelkimi przejawami niesprawiedliwości i nierówności społecznej.