Przejdź do treści

Co ma moda do mentalności?

Przeglądając stare nagrania czy zdjęcia, zwłaszcza jeżeli będziemy patrzyli na nie przez pryzmat mody, od razu rzuci nam się w oczy pewna rzecz: prawie wszyscy mężczyźni będą mieli założone garnitury. Zarazem, nie musimy uciekać się do archiwalnych filmów – wystarczy szybkie spojrzenie przez okno – by przekonać się, że obecnie jest zgoła inaczej. Marynarki – nie wspominając już o zestawieniach, gdzie występują z krawatem – uważa się za ubrania, które na co dzień przystoją wyłącznie dyrektorom, prawnikom czy urzędnikom wysokiego szczebla. Gdyby jakaś osoba na zwykły, poobiedni spacer, wybrała się w garniturze, przyciągnęłaby nie jedno spojrzenia na ulicy, zaś pojawienie się kogoś, niebędącego dyrygentem, we fraku w filharmonii, byłoby dla innych ludzi atrakcją równe dużą, co sama muzyka. Dlaczego jednak taki stan oznacza coś znacznie więcej, niż samą tylko zmianę stylu ubrań, lecz znamionuje przemiany w mentalności, a w pewnej mierze jest również ich przyczyną?

Rys historyczny

Szeroko rozumiane „eleganckie” stroje, swój ostateczny – trwający po dziś dzień, bez poważniejszych zmian – wygląd, osiągnęły w drugiej połowie wieku XIX. Jednakże to, co dziś nazwalibyśmy „formalnym”, niekoniecznie byłoby takie wówczas: istniała – powszechnie akceptowana, a uformowana praktycznie jednocześnie z uformowaniem tychże ubrań – hierarchia formalności strojów: ubrania dzieliły się na dzienne i wieczorowe; te natomiast, na nieformalne, półformalne i formalne (i, co wielu może zaskoczyć, garnitur nie mieścił się nawet w połowie tej „drabinki”), zaś w obrębie każdej z tych kategorii, istniały jeszcze bardziej wyrafinowane podziały, realizowane za pomocą subtelnych dodatków czy różnic w kroju. Dla przykładu: smoking – strój jako taki półformalny – w połączeniu z szerokim pasem hiszpańskim i koszulą ze zwykłym kołnierzykiem, mógł być wykorzystywany także podczas mniej formalnych okazji (dajmy na to, kameralnej kolacji w gronie znajomych), zaś zestawiony z białą kamizelką i koszulą z łamanym kołnierzykiem zyskiwał więcej formalności. W ostateczności, gdy niemożnością było założenie ubrania najwłaściwszego, mógł nawet zastępować frak, czyli strój najbardziej formalny. Hierarchia ta funkcjonowała i miała się dobrze, aż w drugiej połowie XX wieku zaczęło się z nią dziać coś złego – wszystkie te ubrania, wyłączając garnitur, ze stosowanych powszechnie (nie chcę zostać niewłaściwie zrozumiany: pisząc „powszechnie”, nie mam na myśli tego, że każdy rolnik czy robotnik fabryczny miał w swym domu osobną garderobę pełną marynarek na różne okazje; powszechność ta dotyczyła klasy wyższej i, w nieco mniejszym stopniu, bogatszej części klasy średniej), stały się strojami przywdziewanymi prawie tylko w ścisłych elitach społecznych i ekonomicznych, w końcu zaś i tam na ogół zanikły, przechodząc wyłącznie do najwęższych kręgów dyplomacji – a i tam pojawiały się coraz rzadziej – oraz, niewiele szerszych, grup pasjonatów. Zarazem sukcesywnie spadała popularność nawet tych ubrań, które klasycznie uznawano za nieformalne – garniturów – aż w końcu doszliśmy do tego, że szczytem elegancji, wchodzącym już w ekscentryzm, jest chodzenie codziennie w koszuli.

I co z tego wynika?

Moda – w sensie ścisłym, jako ubrania – mówi o społeczeństwie o wiele więcej, niż może się wydawać. Warto pamiętać, że nie jest ona jakąś niezwykłą częścią kultury, która powstaje w mentalnej próżni, a następnie jest używana przez ludzi jakby mimochodem, pozostając oddzieloną od ich umysłów niewidzialną barierą. Ubiór jest jak obraz, wiersz czy rzeźba – coś wyraża, z tym tylko, że o ile nie każdy maluje, pisze czy rzeźbi, o tyle każdy się ubiera, każdy zatem coś tym ubiorem pokazuje (zresztą, sama idea wyrażana siebie poprzez własny wygląd jest współcześnie bardzo popularna), choć nie każdy robi to świadomie – powiedziałbym nawet, że większość ludzi swoim ubiorem wyraża bardziej postawę współczesnej sobie cywilizacji, niż swoją własną, gdyż nie przywiązuje zbytniej uwagi do tego, jaki komunikat ubraniem nadaje (z czego wynika również to, że zjawiska, o których piszę niżej, nie dotyczą każdej jednostki). Wobec tego również za opisywanymi modowymi przewrotami stoi coś więcej, pewne zmiany w myśleniu – ja chciałbym zwrócić szczególną uwagę na trzy z nich.

Pierwszą jest zmiana podejścia do samej funkcji ubioru. Najbardziej podstawowa pozostała wciąż ta sama — to rola czysto użytkowa, natomiast inaczej stało się na poziomie, można by rzec, duchowym. Niegdyś ubieranie się tak, a nie inaczej, było przejawem uznania dla tradycji, wyrazem kulturowej ciągłości, okazaniem szacunku regułom społeczeństwa, w którym przyszło żyć, miało uczynić z danego człowieka ułożoną osobę, która zjednoczyłaby się przez wspólne zasady z innymi. Można powiedzieć, że była to funkcja konserwatywna (naturalnie, obecnie owe eleganckie ubrania nabrały dodatkowych konserwatywnych konotacji, ze względu na to, że kojarzą się z dawnym społeczeństwem). Współcześnie tym, na co kładzie się największy nacisk, jest wyrażanie siebie poprzez ubiór, okazanie swego gustu, zakomunikowanie swojej niezależności i indywidualności (wszakże, pomimo tego, że garnitury, fraki, żakiety, różnią się krojami, kolorami, wzorami, detalami, ostatecznie są do siebie względnie podobne; nawet najbardziej wyróżniający się – pozostający jednak wciąż w granicach klasycznej elegancji – nie jest niebywale wyjątkowy, podczas gdy we współczesnej nam modzie znajdziemy ogromne zróżnicowanie, idące daleko dalej, niż inny odcień spodni, czy kształt kołnierzyka, co rzeczywiście pozwala na bardzo duże odróżnienie się od „wszystkich”). Tutaj więc można stwierdzić, że rola mody stała się bardziej progresywna (notabene, nie bez przyczyny politycy prawicy częściej prezentują w się w strojach eleganckich, lewicy zaś — swobodnych).

Drugą kwestią jest utrata czegoś, co nazwałbym „życiowym ładem”. Kiedyś, jak już wspomniałem, obowiązywała precyzyjna hierarchia ubioru, która pozwalała łatwo, a dokładnie stwierdzić, czy mamy do czynienia z czasem pracy, odpoczynku, czy życia społecznego – porą swobodną, czy nadzwyczaj uroczystą. Poszczególne strefy życie były wyraźnie wskazane, a każda z nich odpowiednio uhonorowana, poprzez podkreślenie jej roli w odniesieniu do innych. Obecnie nie mamy właściwie żadnego narzędzia, które by nam na to pozwalało – wszelka „formalna”, co jest dowolnie interpretowane, okazja, równa się, dowolnie interpretowanemu, „formalnemu” strojowi, natomiast wszelkie pozostałe oznaczają „casual”. Sądzę, że wprowadza to do naszej rzeczywistości dużo chaosu; chaosu, w którym wszystko jest wymieszane, a nic nie ma swojego miejsca, czasu, a wreszcie, co może najgorsze, uświadomionego znaczenia.

Trzecią wreszcie, prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjną, tezą dotyczącą zmian mentalności ludzkiej, jaką chciałbym postawić, jest stwierdzenie, że bardzo mocno się zwulgaryzowaliśmy, straciliśmy zamiłowanie do kultury na wyższym poziomie. Wszystkie te stroje – garnitury, smokingi, płaszcze – uważaliśmy i wciąż uważamy za symbol elegancji, dostojności, powagi, elitarności – takie spojrzenie na nie jest, oczywiście, wyłącznie konstruktem społecznym, owo znaczenie nie jest jakąś metafizyczną koniecznością wynikającą z ich materialnych właściwości, czy zasadą daną z niebios – to my nadaliśmy im takie znaczenie, co nie zmienia jednak faktu, że jest ono takie, jakie jest. Problem zaś stanowi to, że żyjąc w cywilizacji, która tak właśnie postrzega te stroje, samemu je tak postrzegając, wyprosiliśmy je z naszego życia, a czyniąc to, pozbyliśmy się nie tylko ich samych, lecz również noszonej przez nie treści. Czy współczesne ubrania są na poziomie znaczeniowym zaprzeczeniem tych dawnych; czy koszulka i bluza są antytezą koszuli i krawata? Niekoniecznie, powiedziałbym raczej, że wymijają się one nawzajem – treścią obecnej mody jest komfort swoboda, realizacja siebie – odzieżowe zmiany nie są zniszczeniem dawnych wartości, lecz usunięciem ich sprzed oczu i zapomnieniem o nich.

O autorze

Miłośnik filozofii Idealistów Niemieckich, poezji Lorda Byrona, muzyki Antonina Dvoraka i krawatów (dla odmiany własnych).