Minęła dopiero połowa wakacji. Pozostało jeszcze wiele czasu na zaplanowanie kolejnych wyjazdów i odkrycie nowych miejsc. Może mielibyście ochotę wybrać się na kilkugodzinną podróż do Rzymu? Jeśli lubicie włoskie klimaty, zachęcam Was do zapoznania się z debiutanckim filmem Paoli Cortellesi.
Starcie z przeszłością
„Jutro będzie nasze” to debiut filmowy włoskiej komiczki Paoli Cortellesi, która zagrała w nim również główną rolę. O czym na pewno warto wspomnieć – scenariusz zainspirowany został prawdziwymi wydarzeniami. Reżyserka postanowiła zmierzyć się z rodzinnymi dziejami i uwiecznić na ekranie nieco zmodyfikowaną historię własnej babci. Wcielając się w jej filmowe alter ego – Delię – próbowała zbliżyć się do kobiety, przy której dorastała oraz spojrzeć na wydarzenia z przeszłości jej oczami. Trudne doświadczenia, z którymi musiała zmierzyć się jej babcia, pozostawiły po sobie zadrapania w postaci wielu traum. Próbę rozprawienia się z nimi w ten sposób, można odczytać jako chęć zrozumienia kobiet z poprzednich pokoleń, a może nawet odnalezienia wspólnych więzów.
Życie, które nie należy do mnie
Akcja filmu rozgrywa się na tle powojennego Rzymu. Główną bohaterką jest Delia, żona apodyktycznego Ivana oraz matka trojga dzieci. Wraz z rodziną żyje w niewielkim mieszkaniu, przypominającym raczej piwnicę z paroma oknami niż przytulny dom. Do jej obowiązków należy pranie, gotowanie, sprzątanie, zajmowanie się schorowanym teściem, a także zarabianie pieniędzy, które później trafiają do kieszeni Ivana. Delia stara się pozostać w cieniu, nie sprzeciwiając się mężowi i unikając konfrontacji z nim. Wystarczy jednak, że przegotuje mleko lub przypadkowo zbije talerz, a wówczas mieszkanie przekształca się w pole walki, z której nigdy nie wychodzi zwycięsko. Później pod promiennym uśmiechem stara się ukryć siniaki i zadrapania.
Pomimo trudności toczonych pod rodzinnym dachem, odnajduje w sobie resztki odwagi, by sprzeciwić się mężowi. Ivan, który dawniej wydawał się być miłością jej życia, a obecnie będący agresywną bestią, nie szanuje ani jej, ani ich córki. Nie interesuje go przyszłość Marcelli, jej wykształcenie czy marzenia. Jest kobietą, a to oznacza, że nie ma prawa o niczym decydować. Delia stawia sobie za cel powierzenie córce takiego, życia na jakie zasługuje: pełnego szczęścia i pozbawionego przemocy. Pragnie, aby dostała ona wszystko to, czego sama nie doświadczyła. Musi jednak uważać, by nikt nie odkrył jej planu.
Żona, matka i buntowniczka
Delia należy do tych bohaterek, które na pierwszy rzut oka wydają się tymi cichymi, potulnymi i nie posiadającymi własnego zdania. Uciśniona przez męża i zmuszona do ciężkiej pracy, udaje, że wszystko jest w porządku. Ale to tylko jedno z jej oblicz: te, które pokazuje na co dzień, te, które nie wzbudza żadnych podejrzeń. Kobieta usiłuje robić dobrą minę do złej gry, niezależnie od ciężaru, którzy musi udźwignąć. Niełatwo jest przecież prowadzić podwójne życie w sekrecie przez kontrolującym wszystko mężem. Ona zaś się nie poddaje. Pomiędzy kolejnymi ciosami od Ivana, opieką nad zrzędliwym teściem i rozwieszaniem prania, udaje jej się odnaleźć i chwile dla siebie. Wymyka się wówczas na papierosa lub pogawędki z przyjaciółką. Czas wtedy choć na chwilę się zatrzymuje i należy tylko i wyłącznie do niej.
Wątek, który chyba najbardziej przykuł moją uwagę, dotyczył relacji pomiędzy główną bohaterką a jej córką. Delia w oczach Marcelii nie przypominała wcale tej zdeterminowanej i zbuntowanej kobiety, walczącej o lepszą przyszłość córki. Dziewczyna widziała w niej jedynie pokorną i zdaną na łaskę męża bezbronną istotę. Pozbawioną godności i nie broniącą się przed przyjmowanymi ciosami. Obserwując sceny, w których Marcella wypomina matce jej bojaźliwość, narastała we mnie pewna irytacja. Uwierało mnie to, że Delia przez nikogo nie jest traktowana poważnie, nawet przez własną córkę. Ale przecież to był jej plan – nikt nie mógł dowiedzieć się, że w rzeczywistości nie jest taka bezsilna i uległa. Uważam, że Paola Cortellesi bardzo dobrze ugryzła ten temat, zarówno jako reżyserka, jak i jako aktorka. Ukazując skomplikowane relacje występujące między matką a córką, wskazała, jak bardzo są one istotne zarówno w dalszym rozwoju wchodzącej w dorosłość dziewczyny, jak i w odnalezieniu się przez nią w społeczeństwie. Szczególnie w czasach, gdy kobietom znacznie trudniej było dojść do głosu. Dziewczęta już od najmłodszych lat upatrywały wzorca we własnej mamie, dlatego należało przekazywać im siłę i pewność siebie. A te wartości na pewno warto pielęgnować i przekazywać z pokolenia na pokolenie, niezależnie od czasów, w którym żyjemy.
Śmiejąc się i płacząc
Będąc w kinie, z niesłabnącym zapałem pochłaniałam historię Delii. Czarno-biały obraz, który z początku nieco mnie zaskoczył, ponieważ film wyprodukowany został w 2023 roku, bardzo dobrze budował klimat, dodając mu szczyptę nostalgii. Muzyka, która pojawiała się w niektórych scenach, także była niemałym zaskoczeniem. Swoją żywiołowością kontrastowała z szarą rzeczywistością, nadając blasku zwykłym, codziennym sprawom. Najbardziej jednak zdumiało mnie to, że film, pomimo wzięcia na warsztat tak poważnych i znaczących tematów, jak walka kobiet o własne prawa czy przemoc domowa. Zawierał mnóstwo zabawnych scen, które prowokowały do niepowstrzymanych salw śmiechu. Cóż się dziwić, skoro za scenariusz odpowiadała znana komiczka?
Dla fanów Eleny Ferrante
Już w trakcie seansu przez moją głowę zaczęły prześlizgiwać się urywki serii „Genialna przyjaciółka” Eleny Ferrante. Tetralogia, na podstawie której powstała niezwykle wierna ekranizacja w postaci serialu, również opowiadała losy dziewczyny pochodzącej z Włoch. Próbującej odnaleźć swoje miejsce w świecie, niepotrafiącej uwolnić się od swojego dzieciństwa spędzonego w jednej z brudnych i przepełnionych brutalnością dzielnic Neapolu.
Elena Greco, będąca główną bohaterką wspomnianej serii, również zmagała się z wieloma trudnościami. Spotkała się z przemocą i wykorzystaniem, nie umiejąc się przed nimi obronić. Nikt z resztą nie byłby w stanie jej pomóc, bo przecież ci, którzy byli u szczytu władzy, sami wprowadzili te druzgocące prawa. Zarówno jej, jak i wielu kobiet z jej otoczenia, nie traktowano poważnie – oczekiwano od nich jedynie wypełniania obowiązków domowych. Wątek rodzącego się feminizmu był jednym z wyraźniejszych podczas ekranizacji. Oprócz niego relacje Eleny z jej matką, a potem z własnymi dziećmi, nieco przypominały mi właśnie te z „Jutro będzie nasze”. Trudności związane z przełamywaniem traumy przekazywanej z pokolenia na pokolenie są tym wątkiem, który zawsze będzie powracać. Z tego względu my, którzy mamy tę szansę przyglądać się im zarówno na papierze, jak i ekranie, śledzić je z pewnej odległości i na chłodno analizować, powinniśmy wyciągać z nich wnioski i refleksje. Uczyć się na błędach innych i starać się sami ich nie popełniać ani nie powielać tych popełnianych przez poprzednie pokolenia. Czasu nie cofniemy i nie zmienimy przeszłości, ale jutro jest w naszych rękach.
Fot. nagłówka: kadr z filmu „Jutro będzie nasze”
O autorze
Jestem studentką twórczego pisania i edytorstwa. Uwielbiam podróżować do miejsc magicznych i mglistych znajdujących się na mapach, ale także tych istniejących jedynie na stronach powieści. Uważam, że wszystko, co nas spotyka w życiu, dzieje się z jakiegoś powodu.