W krwiobiegu nas, Polaków, odkąd tylko sięgnąć pamięcią, płynie poczucie ogromnej niesprawiedliwości i ucisku. Niestety, zamiast emocje te neutralizować, wylewaliśmy je z siebie, głównie na nas samych. Tak utarty i elastyczny niczym guma frazes „wojna polsko-polska” jest już nie do zniesienia, ale nie dlatego, że nie ma w nim ziarna prawdy – on chyba po prostu za bardzo uwiera każdego z nas.
Wystarczy przypomnieć sobie, od czego zaczął się upadek Rzeczpospolitej – od sprzeciwu wobec władzy, którą chwilę wcześniej noszono na rękach. Żądano wciąż nowych przywilejów, obniżania podatków i decentralizacji władzy. Tłamszeni ludzie, widzący bogactwo innych, chcieli choć cienia sprawiedliwości i równości. Spójrzmy na późniejsze wojny, rozbiory, zniknięcie Polski z map świata, odzyskanie niepodległości i utrzymywanie suwerenności w okresie komunistycznego aparatu represji. Nie sposób nie zauważyć, że słowa prawdopodobnie jednego z najsłynniejszych przeciwników Polski, Otto von Bismarcka, „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”, są aż do bólu prawdziwe.
Trudno nie odnieść wrażenia, że od jakiegoś czasu przestaliśmy traktować się równorzędnie. Coraz mocniej odznacza się zarówno mentalnie, jak i technologicznie, podział na Polskę „A” i Polskę „B”. Podziały polityczne urosły wyżej, niż mury biblijnego Jerycha, a my, zamiast obchodzić je z trąbami, biegamy z megafonami, donosząc na siebie komu tylko popadnie. Najmocniej ten podział widać oczywiście w kwestiach polityki, bo jak głosi stare powiedzenie: „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania”. Podział ten rozrasta się jednak jeszcze brutalniej niż nowotwór, który zajmuje nam zarówno umysły, serca, usta jak i dłonie. Jesteśmy skłonni dobitnie wyrażać za ich pomocą swoje niezadowolenie z sytuacji na arenie krajowej oraz międzynarodowej, dusząc w gardle pomysły, które naszym zdaniem odmienią już i tak trudną sytuację kraju.
Walczymy ze sobą tak samo, jak tytułowi bohaterowie książki Ferenca Molnara „Chłopcy z Placu Broni”. Podzieliliśmy się na frakcje, ubraliśmy w piękne słowa, ślepe idee, na sztandarach powiesiliśmy nowe prawa i rzucamy w siebie kamieniami, pustosząc Plac Broni, którym jest Polska. Nietrudno odnaleźć analogię naszego kraju z tą powieścią – obie strony uważają, że Plac należy tylko do nich. Zarówno obrońcy Placu, pod dowództwem Janosza Boki, jak i „Czerwone Koszule” dowodzone przez Feriego Acza, uważały, że mają jako jedyni prawo być jego właścicielami, że druga strona jest pozbawiona jakiejkolwiek moralności i honoru, że nie powinni oni nawet przez chwilę przebywać na jego terenie. Obie strony donosiły na siebie, szpiegowały i nie dawały ani chwili wytchnienia, by spełnić swój cel i posiąść na własność Plac. Skłonni byli nawet do przemocy, byle tylko pokazać wyższość nad drugą stroną.
Ale my nie jesteśmy ani Boką, ani Aczem. My wszyscy jesteśmy Nemeczkami. Cichymi, zepchniętymi każdy na inny margines, często niewysłuchani, stłamszeni, stojący w cieniu i wciąż obserwujący z zaciśniętymi do czerwoności pięściami. Tak zwykli, ale i niezwykli, chorzy, acz silni. Nie znaczy to jednak, że stanowimy zbędny element tego świata i jedynie mu przeszkadzamy. Pamiętacie, kto najbardziej zasłużył się w walce o Plac Broni?
To właśnie Ernest Nemeczek wziął na swoje barki całą odpowiedzialność za zwycięstwo obrońców. Często łamiąc „rozkazy” swoich przełożonych działał na własną rękę, dzięki czemu udało im się odkryć ich słabe strony. To Nemeczek odkrył zdradę Gereba, za co sam został okrzyknięty mianem zdrajcy. To Nemeczek zakradł się na teren przeciwników – do Ogrodu Botanicznego – i mimo wcześniejszych obelg z ust swoich przyjaciół obronił ich honoru, za co został upokorzony wrzuceniem do lodowatej wody. Wydarzenie to stało się początkiem końca małego bohatera. Wiele łączy nas z tym chłopcem. Gdy spoglądam w historię, to właśnie jednostki były odpowiedzialne za największe cuda tego kraju. Każdy z nas może teraz powiedzieć w duchu, że ma w sobie coś z tego małego Węgra, który, w ostatecznej walce między stronami toczącymi spór o Plac, powalił Feriego Acza i pozwolił Obrońcom wyprzeć wrogów z pola walki.
Jak również historia pokazuje, Polak mądry jest dopiero po szkodzie. Gdy Nemeczek wydaje swe ostatnie tchnienia, to właśnie dowódcy dwóch przeciwnych sobie stronnictw jednoczą się w bólu pod jego domem. Bo w obliczu śmierci wszyscy są równi. Również jego śmierć, jak w przypadku wielu postaci historycznych, za wiele nie przynosi – Plac Broni zostaje zlicytowany, a następnie sprzedany pod budowę budynku mieszkalnego i jedynie pamięć po młodym bohaterze pozostaje nieśmiertelna.
I choć Polska jest jak Plac Broni – skrawek ziemi gdzieś pomiędzy dwoma mocarnymi budowlami a tartakiem (analogie geopolityczne każdy dopisze sobie sam), to kochamy tę ziemię do tego stopnia, że gotowi jesteśmy wzajemnie się wykończyć, by ją obronić. Lecz nawet mimo tego, za naszymi plecami ktoś tylko patrzy i zaciera ręce, by bez ani jednego wystrzału tę ziemię nam zabrać. I zawsze jest tak, że jakoś udaje nam się ją ocalić.
O autorze
Student administracji na UKSW, pisarz-amator, zapalony fan literatury, wiedzy ogólnej i ciężkiej muzyki. Z przekonań lesefer i domator.
No Panie Łukaszu, dobry artykuł, podoba mi się i oby więcej i częściej. Pozdrawiam
Możliwość komentowania została wyłączona.