Przejdź do treści

Bezmyślny eurosceptyzm – największe zagrożenie dla Europy

Pojęcie eurosceptyzmu pierwszy raz pojawiło się w 1985 roku na łamach „The Times”. Pierwotnie oznaczało sprzeciw wobec dalszego rozwoju idei europejskiej integracji, a także ochronę suwerenności narodów europejskich. Współcześnie, eurosceptyzm stracił jakiekolwiek merytoryczne umocowania, stając się bronią radykalnych ugrupowań z obu stron sceny politycznej, które zapominają (albo chcą zapomnieć) o tym, że dziś idea eurosceptyzmu służy wyłącznie Władimirowi Putinowi. Dlaczego?

„W jednym głosowaniu możemy odwołać zły rząd i nie wejść do złej Unii Europejskiej”

Jest rok 2001. Polacy odczuwają jeszcze skutki „terapii szokowej” Leszka Balcerowicza. Przejście z modelu komunistycznego na ten skrajnie liberalny zmieniło Polskę i Polaków na wielu płaszczyznach. Po bez wątpienia niezwykle ciężkich latach dziewięćdziesiątych wyborcy tracą wiarę w rozwiązanie oferowane przez Akcję Wyborczą Solidarność i Unię Wolności. W wyborach zwycięża, Sojusz Lewicy Demokratycznej tym samym, biorąc na swoje barki ciężar wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej, co zresztą stanie się faktem trzy lata później. Polacy znajdują się jednak w mocno niesprzyjającym położeniu. Bezrobocie wynosi nadal około 16%. Mieszkańcy postpgrowskich wsi dalej znajdują się na marginesie wielkiej polityki. Niełatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rynek pracy jest zupełnie różni się od tego sprzed dekady, żeby się liczyć, trzeba nabyć zupełnie innych kompetencji, zaaklimatyzować się w rzeczywistości ogarniętej inną kulturą pracy, inną mentalnością. Populistyczne ugrupowania z ogromną łatwością wskazują winowajcę takiego a nie innego stanu rzeczy. Jest nim świat zachodnioeuropejski, z którego wzorce wprowadzono w społeczny obieg po transformacji ustrojowej. Na horyzoncie pojawia się nowy wróg — Unia Europejska, będąca swego rodzaju uosobieniem całego zła, które w latach 90. odbiło swoje piętno na Polsce. Można straszyć, że będzie tylko gorzej, że czeka nas kolejna „terapia szokowa”, tym razem zafundowana przez bezdusznych, europejskich biurokratów. Do ludzi, którym procesy wynikające ze zmiany systemu ekonomicznego, politycznego, ale i polityki zagranicznej, znacząco uprzykrzyły życie, te słowa trafiają, bowiem po raz pierwszy od słynnego roku 1989, ktoś na scenie politycznej zwrócił uwagę na ich problemy. Zmartwienie sytuacją najbardziej poszkodowanych osób byłoby postawą jak najbardziej godną podziwu, gdyby tylko nie tworzono równocześnie złudnej narracji de facto   przekładającej odpowiedzialność za wszystkie zła nękające kraj na zbliżenie się do zachodnich standardów politycznych, społecznych i ekonomicznych. Mało kogo wówczas interesował fakt, że uciekając od objęć Unii Europejskiej poniekąd wracamy pod egidę Rosji, państwa autorytarnego, mającego w głębokim poważaniu wszelkie demokratyczne standardy.

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Prorosyjskie myślenie LPR

Nic tak pięknie nie zobrazuje korelacji prorosyjskich poglądów i eurosceptyzmu jak działalność Ligi Polskich Rodzin i jej polityków. Sięgnijmy pamięcią do czasów założenia partii. Ugrupowanie powstało ze zlepków organizacji nacjonalistycznych i eurosceptycznych. Widocznie szefowie skrajnie prawicowych partii uznali, że w odosobnieniu zdziałają przysłowiową „figę”. Nic dziwnego, bo w latach dziewięćdziesiątych rzeczywiście narodowcy znajdowali się na marginesie polskiej polityki. Tak więc, w 2001 roku, niedługo przed wyborami parlamentarnymi Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne i Stronnictwo Narodowe połączyły swoje siły, wzbogacając liczebnie, bo na pewno nie merytorycznie, polską scenę polityczną. To drugie sprzeciwiało się uczestnictwu w procesie europejskiej integracji; w zamian za to, proponowało wspólnotę suwerennych państw europejskich oraz próbę naprawy relacji z Rosją. Eurosceptyzm szedł w parze z rusofilią. Zresztą, przyszła przewodnicząca Ligi Polskich Rodzin prof. Anna Raźny nie miała problemu, by w 2014 roku podpisać list do Władimira Putina z wezwaniem do obrony idei panslawizmu przed „unioeuropejskim zepsuciem”.

Mityczne zepsucie

Niechęć wobec unijnych ideałów wciąż jednak ni słabnie. Szczególnie w ostatnich latach. Prawicowe media pokazują sformułowania dotyczące zachodniej zgnilizny czy zepsucia. Odnosiło się to głównie do kwestii obyczajowych, a dokładniej rzecz ujmując, była to czysta homofobia. Nienawiść wobec LGBTQ+ podpierano najczęściej nieprawdziwymi materiałami, pochodzące jakoby z Marszów Równości. Choć tak naprawdę były zdjęciami, których źródła nikt nie potrafił zidentyfikować. Prawica okrzyknęła Unię, swego rodzaju, nośnikiem „ideologii LGBT+” i całego zepsucia, co wpisywało się w eurosceptyczną narrację. Czy miało to podstawy logiczne? Nie do końca, bo jeszcze nikt, żaden naukowiec, żadna instytucja czy stowarzyszenie nie zdefiniowały tego, czym jest ta cała ideologia. Ważnym elementem współczesnej eurosceptycznej narracji stało się zatem piętnowanie czegoś, co na dobrą sprawę nie istnieje. Brzmi nieprawdopodobnie groteskowo, jednak warto przyjrzeć się temu bliżej.

Niemalże wszystkie populistyczne doktryny opierają się głównie na strachu przed czymś, co nie istnieje. Warto zauważyć, iż przedstawiciele nurtów stricte populistycznych straszą nas od wielu lat de facto tym samym, czyli najczęściej globalizacją, elitami czy zniewoleniem. Wszystkie te zjawiska, grupy, znienawidzone przez populistyczne ruchy mają już zaraz atakować, doprowadzić ludzkość do wielkiej tragedii i degrengolady, a jakoś żyjemy i największym zagrożeniem wcale nie są osoby LGBTQ+, elity, system, czy ta zła Unia Europejska, a imperialistyczne żądze putinowskiej Rosji. Pozostając w wątku zepsucia, na prawicy narzeka się, iż osoby LGBTQ+ mają za dużo swobody, że deprawują dzieci i młodzież, a pewien wąsaty, słynący z infantylnego eurosceptyzmu poseł Konfederacji wzywał nawet do „batożenia gejów”. Brzmi iście rosyjsko, ponieważ to parlamentarzyści Dumy, w ubiegłym roku, postanowili rozszerzyć zakaz promowania „nietradycyjnych” związków. Zaczął on dotyczyć wszystkich rosyjskich obywateli, natomiast wcześniej obejmował on tylko i aż dzieci i młodzież.

Fot. Flickr

Eurosceptyzm sprzyja zachciankom Rosji

Minął już ponad rok od inwazji Rosji na Ukrainę. „Operacja specjalna” miała potrwać parę dni, jednak Putin należycie nie docenił naszych wschodnich sąsiadów. Dziś nie wiemy jak zakończy się wojna, ale pamiętam szok i strach, który ogarnął społeczeństwo, gdy docierały pierwsze informacje o putinowskiej inwazji. 24 lutego 2022 roku był swego rodzaju zimnym prysznicem. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że imperialistyczne zachcianki Rosji to nie mit a rzeczywistość. Unia Europejska prowadzi działania na rzecz przeprowadzenia zdrowej transformacji energetycznej. Z klimatem nie jest zbyt dobrze i dziś wiemy już, że to nie żadna teoria spiskowa czy wyraz obsesji średnio zaufanych naukowców, a kwestia potwierdzona przez setki badań. Przez wiele lat, Europa uzależniała się od rosyjskiego gazu, bagatelizując zagrożenie. Rok temu poczuliśmy jak istotną sprawą, jest dywersyfikacja źródeł energii. Lepiej późno niż wcale — Unia Europejska prowadzi politykę klimatyczną, by zredukować emisję CO2, ale pozytywnym skutkiem ubocznym będzie zepchnięcie Rosji na margines. Wreszcie Europa będzie mogła funkcjonować bez Putina i jego następców, którzy nie oszukujmy się, nie wyzwolą Rosji ze szponów bezwzględnej i autorytarnej polityki. Tymczasem, największe eurosceptyczne partie wskazują właśnie na politykę klimatyczną Unii jako główny powód, dla którego dzieło Roberta Schumana należy zniszczyć. Z Rosji możemy się śmiać, ale z tyłu głowy musimy mieć pewną świadomość tego, że to bardzo silne państwo, które posiada infrastrukturę, by rozwijać swoją siłę militarną. W końcu to państwo, które dysponuje bronią atomową. Putin na front może wysłać każdego i wyda każdy pieniądz na realizację własnych, barbarzyńskich ambicji. Gdy proces integracji w ramach Unii Europejskiej zacznie spowalniać i spadnie sprawczość tej organizacji, stworzymy idealne warunki dla potężnego imperium dążącego do przywrócenia swojej potęgi z dawnych lat. Dziś eurosceptyzm przybrał formę nie tylko szkodliwego nurtu, ale i totalnie bezmyślnego. Skrajna prawica odczuwa większy lęk przed świerszczami w mące i samochodami elektrycznymi niż przed wielkim imperium, które właśnie atakuje niepodległe, suwerenne państwo i dokonuje zbrodni wojennych.

Fot. Flickr

Środkowoeuropejska pizza

Tim Marshall w swojej książce Więźniowie Geografii” twierdzi, że gdy Putin akurat nie myśli o Bogu lub o górach zajmuje się rozważaniami o kawałku pizzy. Opisaną pizzą jest obszar niziny środkowoeuropejskiej, a na jednym z brzegów tego kawałka znajduje się Polska. Pierwotnie takie porównanie nie do końca do mnie dotarło, jednak gdy pomyślałem, nieco dłużej, stwierdziłem, że jest naprawdę inspirującym punktem wyjścia do wielu rozważań na temat historii, ale i przyszłości starego kontynentu. Kawałek pizzy złożony z państw bałtyckich i tych, które zyskały niepodległość dzięki rozpadowi ZSRR. Przez wiele lat służyły one Rosjanom jako prosta, otwarta ścieżka na zachód, a w sytuacjach zagrożenia bezpieczeństwa jako bufor. Putin walczy o to, by ten kawałek pizzy zjeść. Dzięki temu zbliży się do zachodniej europy jak za dawnych lat, co poszerzy wachlarz możliwości uzależniania państw europejskich od swojego imperium. Nasi wschodni sąsiedzi muszą znaleźć się w Unii Europejskiej i NATO, które na Rosję działają płachta na niedźwiedzia. Tymczasem, gdy spojrzymy na radykalniejsze skrzydło polskiego eurosceptyzmu, dostrzeżemy kolejną ciekawą rzecz, mianowicie antyukraińskie nastroje.

 Jeżeli Ukraina weszłaby do Unii Europejskiej, o co zabiegają wszyscy polscy politycy, poza Konfederacją, to mielibyśmy rywala w takich obszarach jak przetwórstwo żywności czy transport. To mit, że jesteśmy na wyższym poziomie. Np. ich rynek rolny zdominowany jest przez światowe korporacje, u nas jest duże rozdrobnienie. Ukraińska konkurencja rozjechałaby naszą gospodarkę. Polski rząd prowadzi antypolską politykę. – grzmiał na antenie Radia Plus Krzysztof Bosak.

Wypowiedź może i brzmi na wyważoną, sensowną, dojrzałą, ale zwróćmy uwagę na jeden fakt. Przekaz  wydaje się prosty — nie wpuszczajmy Ukrainy do Unii Europejskiej, bo gospodarka nam się zawali. Co jest większym absurdem — Krzysztof Bosak widzący wielką konkurencję gospodarczą w państwie ogarniętym wojną czy Krzysztof Bosak sprzeciwiający się akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej, w momencie, gdy wsparcie zachodu w walce z rosyjskim agresorem jest największym gwarantem bezpieczeństwa u nas, w Polsce? Nietrudno dostrzec, że cała wypowiedź na wielu poziomach ukazuje się odrealniona i nie bierze pod uwagą istnienia Rosji i imperialnych ambicji Władimira Putina.

Moi mili, odpuście

Eurosceptyzm zatem to populistyczna ideologia, która poniekąd zakłada, że ci źli poza Unią Europejską nie istnieją, podczas gdy wcale nie tak daleko od naszej granicy mordują cywilów, bombardują miasta, nie patrząc czy pocisk trafia w obiekt wojskowy, czy może przedszkole lub szpital. Zagrożenie Rosją dostrzegamy empirycznie. Zagrożenie Unią Europejską natomiast sprowadza się do wymyślania nowych doktryn opartych o strachu przed nieznanym. Ograniczenie konsumpcjonizmu, emisji CO2, ustanowienie praw mniejszościom seksualnym, marnotrawienia żywności i wody to dla wielu osób nowość. Jak często z innowacjami bywa, jedni nowości przyswajają je łatwiej, a drudzy nie, przez co zaczynają walić w klawiaturę i wrzucać w social media, że Orwell przewidział przyszłość, bo Unia Europejska to dosłownie mityczna Oceania z Roku 1984. Na strachu kapitał zbijają politycy eurosceptyczni, którzy przyciągają do siebie ogarnięte lękiem przed nowym masy, nie dostrzegające, bądź nie chcące dostrzegać, że ten polityk, co tak krzyczy, że Unia Europejska jest zła, na każdym kroku krytykuję Ukrainę, a jego najlepsi kumple to Łukaszenka i Putin.

Fot. nagłówka: Flickr

O autorze

Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.