Przejdź do treści

Autobus do miasta jako dobro luksusowe

„Na swojej wiosce nie masz autobusu? Zrób prawo jazdy i jedź autem”. Brzmi trochę jak „Nie stać ich na chleb? Niech jedzą ciastka!”. Abstrahując od dywagacji na temat autentyczności cytatu wypowiedzianego rzekomo od Marii Antoniny, możemy dostrzec pewną niepokojącą zależność. Mentalność sprzed czasów Rewolucji Francuskiej dalej funkcjonuje we współczesnym, demokratycznym społeczeństwie niczym jakiś wirus.

W niniejszym artykule dowiecie się, dlaczego samorządy wraz z władzą centralną wycinają transport publiczny. Zanurzymy się m.in. w skutkach wykluczenia komunikacyjnego. Zapraszam was na nieco bardziej emocjonalną przejażdżkę po skutkach zaniedbywania transportu publicznego. Pamiętajcie, by zachować ostrożność i nie zbliżać się do krawędzi peronu.

Stacja I – Średniowiecze

W czasach naprawdę zamierzchłych, gdy budowano osadę, otoczenie jej murami bądź innym trwałym zabezpieczeniem to był swego rodzaju must have. Trzeba przyznać, jeżeli mury były dostatecznie wysokie i mocne, miały one szanse obronić miasta przed nieraz niezwykle krwawymi oblężeniami. Dziś mury nie są nam raczej zbyt potrzebne, a jednak władze je wznoszą. Nie chodzi tu oczywiście o ceglane konstrukcje mające chronić przed niebezpieczeństwem, a sztuczne bariery, które niekiedy odcinają społeczności od reszty świata. Brak autobusu czy pociągu, nawet z najmniejszej wioski to zjawisko, które odcina pewien obszar na mapie od reszty świata, takim właśnie metaforycznym murem. Jakie mogą być skutki takiej izolacji?

Stacja II – Społeczna izolacja

Pierwsza rzecz, która nasuwa mi się na myśl, to społeczna izolacja. Uczeń bądź uczennica swoich przyjaciół może szukać tylko w najbliższej okolicy. Ciężko o trwalsze relacje szkolne, skoro rozkład jazdy nie służy piątkowym wyjściom na boisko, czy nawet na dodatkowe zajęcia. Nie trzeba być wybitnym psychologiem, żeby wiedzieć, iż na etapie dojrzewania, młody człowiek bardzo mocno potrzebuje przyjaciół albo grupki znajomych. Jeżeli nie może uczestniczyć w życiu towarzyskim, to nie ma szans na podtrzymanie takich relacji, a samotność to jedno z większych przekleństw, które może dotknąć młodego człowieka. Jeżeli więc zastanawialiście się, skąd w Polsce tyle przypadków zmagań z tym problemem wśród młodych, to wbrew pozorom – brak dostępu do transportu publicznego, ma na to niebagatelny wpływ.

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Stacja III – Niedobór sportu, kultury, przyjemności, samorozwoju

Do prawidłowego rozwoju nastolatka nie wystarczy regularne uczęszczanie do szkoły na ósmą, sumienne odrabianie zadań domowych i skrupulatne wkuwanie materiału na klasówki czy egzaminy. Do wejścia w dorosły świat z korzystnej pozycji potrzebny jest szereg kompetencji, których szkoła nie zapewni, ale jeżeli uczeń czy uczennica zagospodarują odpowiednio swój czas wolny, mogą je nabyć. Tylko jak tu się rozwijać poza szkołą, skoro np. ostatni autobus z miasta odjeżdża o siedemnastej, a dojazd do domu zajmuje ponad godzinę? Graniczy to z cudem. Tnąc rozkłady jazdy i oszczędzając na regionalnym transporcie, dokonuje się de facto potężnej krzywdy, pogłębia się nierówności społeczne i różnice w dostępie do kultury, zajęć dodatkowych, realizacji własnych hobby. Tworzy się mur, o którym wspominałem już wcześniej. Mur, który blokuje rozwój własnych pasji, zainteresowań, poznawania ludzi z podobnymi „zajawkami”.

Stacja IV – Depresja

Depresja to nie jest tylko „warszawska” choroba. Na wsiach ludzie także cierpią na różne psychiczne zaburzenia. Pamiętacie lockdown? Na pewno, nie było to w końcu tak dawno temu. Baliśmy się, że skutkiem pandemii będzie kolejna fala zachorowań na depresję. Baliśmy się słusznie, bo w Polsce system wsparcia zdrowia psychicznego i prewencji suicydalnej woła o pomstę do nieba. To teraz wyobraźcie sobie taki lockdown od urodzenia aż do wyrobienia prawa jazdy. To nie jest scenariusz z psychologicznego horroru, ale prawdziwego życia. Młodzi ludzie z miejscowości wykluczonych komunikacyjnie nie mają w życiu dostępu do przyjemności i do wyrobienia sobie prawa jazdy i zakupu samochodu czy przeprowadzki. Czują się mniej więcej tak jak my, gdy byliśmy zamknięci przez łącznie kilkanaście miesięcy.

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Stacja V – Autobus do miasta dobrem luksusowym

Nazywanie polskich autobusów kursujących na określonych regionie mianem dobra luksusowego może wydawać się szczytem absurdu. Wygląda jednak na to, że głośne, nieklimatyzowane, zatłoczone, stare i podatne na awarie busy, władze samorządowe traktują jako dobro luksusowe. Zostawiają je tylko na tych liniach, gdzie nie trzeba dopłacać z własnej kieszeni. Nie daj Boże, gdy zabraknie na tabliczkę z niezbędną informacją, że Jan Paweł II kiedyś tutaj przechodził i potknął się o kamień.

Żyjemy w czasach, w których władze samorządowe traktują mieszkańców jako klientów, a nie jako współwłaścicieli gminy, powiatu czy województwa. I to nie jak klientów korpo, które jednak stara się w miarę uczciwie traktować swoich klientów, a jak „gości” niewentylowanej smażalni ryb we Władysławowie, gdzie dorsz kosztuje pięć dych, a olej z patelni pamięta jak Mieszko I przyjmował chrzest. Zauważmy, że nikt nie krzyczy o to, by do gmin jechały autobusy nowoczesne, elektryczne, z wygodnymi siedzeniami. Tu chodzi o to, że po prostu coś jechało. Cokolwiek. Poprzeczka wisi centymetr nad ziemią. Może dwa. A samorządy — i tak boją się jej przeskoczyć. Polityka prywatyzacyjna lat 90. niektórym decydentom całkowicie wyparła osobowość i umiejętność samodzielnego wyciągania wniosków. A ofiarami takiego stanu rzeczy, jesteśmy my.

Dane: 300gospodarka

Stacja VI – Krótka opowieść

Już wiecie, jak szkodliwą polityką jest oszczędzanie na zwiększaniu dostępności usług publicznych, jednak pozwolę sobie wtrącić kolejne parę groszy. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jesteście mieszkańcami, powiedzmy, warmińsko-mazurskiej wioski. Chodzicie do liceum w małej miejscowości oddalonej o szesnaście kilometrów. Chcieliście poszaleć, wybrać szkołę w Olsztynie czy Elblągu, ale było za dużo chętnych na internat i niestety, nie załapaliście się.

Wstajecie o piątej. Musicie zjeść, ogarnąć się i dojść na przystanek, co niestety, zajmuje około pół godziny. Kiedyś autobusy zatrzymywały się w twojej wiosce, ale już mało kto o tym pamięta. Bus czasem nie przyjeżdża, pomimo tego, że w rozkładzie został uwzględniony. Dziś jest jednak trochę lepszy dzień, bo przyjeżdża.

Czterdzieści minut jazdy w tłoku i na ósmą jesteście w szkole. Lekcje kończycie 14:30, ale bus jak na złość odjeżdża 14:11. Musicie czekać do 16:30 i prawie o dziewiętnastej jesteście w domu. Ciężko w tym czasie zająć się lekcjami, bo w szkole brakuje czegoś na rodzaj świetlicy.

Następnego dnia są zajęcia teatralne, na które zawsze chcieliście chodzić, ale rozpoczynają się o siedemnastej. Trwają godzinę, czasem półtorej, a ostatni autobus odjeżdża o godzinie 17:11. Weekend ze znajomymi? Mowy nie ma. Rozkład obcięty do dwóch połączeń. Możecie pojechać o siódmej albo trzynastej, a wrócić maksymalnie o szesnastej. Ciężko w takiej sytuacji spędzić trochę więcej czasu ze znajomymi.

To nie jest science fiction ani żadne bajkopisarstwo. Wierzcie mi lub nie, ale jest to zlepek historii, które słyszałem na własne uszy od różnych osób. O tym się tyle nie mówi, ale to się dzieje. Mainstreamowe media, przy dobrych wiatrach, raz na rok napiszą o tym dłuższy reportaż, ale w zasadzie władze to i tak zlekceważą. Bo wskażcie mi chociaż jeden program, gdzie polityków pyta się o plan walki z wykluczeniem komunikacyjnym. Nie ma. A jak politycy nie muszą się z czegoś tłumaczyć, tego dla nich nie ma. Dlatego o transporcie publicznym musimy mówić. Musimy mówić, że wykluczenie komunikacyjne to jednak wykluczenie, a nie jakiś roszczeniowy, odrealniony wymysł.

Fot. nagłówka: Flickr

O autorze

Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.