Tajemnicą nie jest i nigdy nie było negatywne nastawienie Arabów do szeroko pojętego świata Zachodu. Kiedy przywołamy najnowszą historię relacji między społeczeństwami europejskimi i amerykańskimi a tymi wywodzącymi się z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, to zawsze znajdziemy tam niezwykle wiele wzajemnej niechęci oraz napięć. Skąd jednak w największej mierze wywodzi się współczesna awersja społeczeństw arabskich do krajów Zachodu i z czego ona wynika?
Najprostszą odpowiedzią na pytanie będzie wskazanie różnic religijnych i kulturowych, które dzielą te dwie społeczności. – najprostszą i przy tym najbardziej błędną. Wskazuje ona na kompletny brak zrozumienia tematu i próbę jego kompletnego spłycenia. Sprowadzenie problemu wrogości Arabów do nas, świata zachodniego, tylko i wyłącznie do dość oczywistych i wyraźnych różnic religijno-kulturowych zabiera szansę na jakąkolwiek dogłębniejszą analizę zjawiska i zmusza do przyjęcia najbardziej trywialnej odpowiedzi. Odpowiedzi, która w żaden sposób nie oddaje prawdziwości sprawy i nie pozwala na jej rozwiązanie. Niemożliwym jest przecież doprowadzenie do sytuacji, w której różnice religijno-kulturowe zanikną. Czy zatem niemożliwe jest również doprowadzenie do sytuacji, w której zaniknie problem wrogości świata arabskiego do Zachodu? Wręcz przeciwnie. Wystarczy jedynie szukać trudności w zupełnie innym miejscu.
Historia?
Kolejną, już zdecydowanie bardziej trafną odpowiedzią, będzie wskazanie na uwarunkowania historyczne. Zachód, a w szczególności Europa, dzieli ze światem arabskim niezwykle trudną i przykrą historię epoki kolonializmu. Europejczycy w wielu krajach arabskich odcisnęli swoje negatywne piętno w XX wieku. Przykładem może być chociażby Libia i włoskie obozy koncentracyjne, które podczas okupacji znajdowały się na jej terenie i w których życie straciły tysiące Libijek i Libijczyków. Podobnie sytuacja wyglądała zresztą w innych krajach arabskich, w szczególności w rejonie Afryki Północnej.
Niemniej jednak czynników wynikających z uwarunkowań historii kolonializmu również nie można uznać za główny, a nawet jeden z głównych, powodów obecnej awersji świata arabskiego do Zachodu. Współcześni mieszkańcy Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej nie przykładają już tak dużej wagi do zaszłości historycznych występujących na linii ich państw z państwami kolonizującymi. W największej mierze rany te zdążyły się już zabliźnić i w oczach społeczeństwa ważniejsza stała się bieżąca relacja pomiędzy oboma krajami. W kreowaniu tej relacji nie można odmówić zasług byłym imperium kolonialnym. Te, po uzyskaniu przez swoje byłe kolonie niepodległości, stawały się naturalnym pośrednikiem pomiędzy byłą kolonią a Europą czy nawet całym Zachodem. Rola ta nierzadko była bardzo pozytywna i przyniosła państwom Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej wiele dobrego.
O braku bezpośredniego wpływu zaszłości historycznych na stosunek Arabów do Zachodu świadczyć mogą chociażby dobre relacje ekonomiczno-społeczno-polityczne byłych kolonii z państwami europejskimi. Obecne więzi łączące narody, które jeszcze w XX wieku darzyły się nienawiścią, można uznać za bardzo dobre i serdeczne. Za przykład posłużyć może tutaj bliskość Tunezyjczyków z Francuzami czy Libijczyków z Włochami.
Uwarunkowania historyczne nie tłumaczą również niechęci społeczeństw arabskich do Stanów Zjednoczonych. Jakiekolwiek relacje polityczne pomiędzy USA a krajami Bliskiego Wschodu są rzeczą stosunkowo nową i świeżą – mają się one nijak do długiej i zawiłej historii relacji arabsko-europejskich.
Teraźniejszość
Skoro historia również nie jest czynnikiem wpływającym na negatywny stosunek Arabów do świata zachodniego, to odpowiedzi należy szukać zdecydowanie bliżej, czyli w teraźniejszości i historii najnowszej – tej powojennej, kształtującej się na naszych oczach dopiero od kilkudziesięciu lat.
Aby jak najlepiej to zrobić, musimy podzielić Arabów na dwie grupy – tych żyjących w krajach arabskich oraz tych, którzy żyją we wszelkiego rodzaju państwach niearabskich. Dlaczego? Dlatego, że przyczyny niechęci do Zachodu się w tych grupach diametralnie różnią. Tych żyjących w krajach Europy czy Ameryki nazwijmy Arabami „naszymi”. Są w końcu „nasi” – żyją pośród nas od wielu, wielu lat i w pewien sposób obywatele państw Zachodu zdążyli już przywyknąć do ich towarzystwa. Drugą grupą będą Arabowie „tamci”. Arabowie nam bardziej obcy. Arabowie żyjący w krajach ich pochodzenia. Arabowie, z którymi spotykamy się,wyjeżdżając co najwyżej na wakacje do Egiptu czy Tunezji.
Arabowie „nasi”
Arabowie „nasi”, czyli ci żyjący przede wszystkim w państwach Europy Zachodniej. Ich pochodzenie w Europie jest bardziej niż jasne. Przyjechali na Stary Kontynent wiele dziesiątek lat temu, gdy ich państwa znajdowały się pod europejską okupacją. Najczęściej, niestety, przyjeżdżali do nas jako tania siła robocza, która uzupełniała luki na rynku pracy. Osiedlili się w Europie i tu założyli rodziny. Z tego powodu ich dzisiejsi potomkowie są już kolejnym pokoleniem żyjącym w krajach, do których emigrowali ich dziadkowie lub pradziadkowie. Pod względem ich urodzenia są oni tak samo europejscy, jak my wszyscy.
To właśnie ten czynnik stanowi największy problem w ich relacjach ze swoim państwem. Mimo tego, że de iure są oni takimi samymi obywatelami, jak ich niemieccy, francuscy czy hiszpańscy sąsiedzi, to zarówno państwo, jak, i społeczeństwo nigdy nie będzie ich traktować jak „swoich”. Zawsze już będą oni tymi innymi, obcymi i przyjezdnymi. Niezależnie od tego, co by się działo.
Takie zachowanie może prowadzić wyłącznie jednego – powstania nierówności i, co za tym idzie, alienacji społecznej osób pochodzenia arabskiego. Przez poczucie wyobcowania zamykają się oni w swoich własnych, hermetycznych środowiskach. W dalszej konsekwencji taka alienacja doprowadza do występowania innych, negatywnych społecznie zjawisk. Wymienić możemy chociażby dziedziczną biedę, która spotyka europejskich Arabów i z której poprzez stworzony przez społeczeństwo (ale również nierzadko w pewien sposób systemowo) szklany sufit wiele osób nie może się wyrwać.
Przez tę spowodowaną nierównościami rasowymi niechęć stali się oni również najlepszą pożywką dla organizacji terrorystycznych i są najłatwiejszym celem wszelkiego rodzaju radykalizacji. Gdy spojrzymy na profile i życiorysy zamachowców z ostatnich lat, to znajdziemy tam przede wszystkim nie osoby przyjezdne, nowych imigrantów, a właśnie ludzi, którzy w kraju zamachu żyją od urodzenia i są obywatelami tego państwa.
Zauważamy tutaj powody niechęci „naszych” Arabów do świata zachodniego. Niechęć ta jest całkowicie wzajemna. Dla przykładu we Francji zaledwie 16% obywateli ma pozytywne nastawienie do osób pochodzenia arabskiego. Mamy więc do czynienia z postępującą i nakręcająca się spiralą negatywnych emocji.
Szansą na to, aby problem ten naprawić, jest próba wyrwania osób pochodzenia arabskiego z ich zamkniętego hermetycznie środowiska. Pomocna będzie w tym postępująca zmiana pokoleniowa. Jak widzimy z badań, młodsi Europejczycy przychylniej patrzą na swoich arabskich sąsiadów niż ich dziadkowie czy rodzice. Obecne pokolenia mieszkańców Europy Zachodniej muszą dostrzec w Arabach swoich kolegów ze szkoły, studiów czy pracy, a nie tylko potomków osób, które przyjechały do ich państw jako tania siła robocza.
Doprowadzenie do tego będzie o tyle trudne, że możemy dostrzec znaczną radykalizację młodszych pokoleń europejskich Arabów (której przyczyny zostały już wymienione). Aż 74% francuskich muzułmanów uznaje swoją religię za ważniejszą niż francuskie wartości. Jest to jasny sygnał, że z powodu postępującej wzajemnej niechęci młodzi Arabowie nie czują (i bardzo często nie chcą się czuć) integralną częścią świata Zachodu. Zastanówmy się jednak sami, w jaki sposób możemy czuć się częścią państwa i społeczeństwa, które nigdy nie będzie chciało, abyśmy jego częścią byli?
Arabowie „tamci”
Arabowie „tamci” nigdzie się nie przenosili. Ani do Europy, ani do Stanów Zjednoczonych. Stało się coś całkowicie odwrotnego – to Europa i Stany przeniosły się do nich. Do ich krajów, do ich miast i do ich życia. Przeniosły się w sposób polityczny oraz bardzo często fizycznie, w sposób wojskowy.
Stany Zjednoczone słyną z odgrywania roli tzw. globalnego policjanta. Tam, gdzie pojawia się konflikt, tam pojawiają się również Amerykanie. W ostatnich latach najczęściej ma to miejsce właśnie w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Nadmierne wtrącanie się w konflikty i spory w krajach arabskich jest już niemalże definicją polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.
Szerokim echem odbiły się słowa Joego Bidena o tym, że celem Stanów Zjednoczonych w Afganistanie nigdy nie było tworzenie państwowości. Sama słuszność takiego stwierdzenia jest sprawą oczywiście zupełnie odrębną, jednakże w tym zdaniu możemy odnaleźć jedną z bezpośrednich przyczyn niechęci Arabów do Stanów Zjednoczonych i całego zachodniego świata. Arabowie czują się przez zachodni świat niemalże całkowicie opuszczeni i pozostawieni sami sobie w procesie odbudowy kraju po konflikcie.
W całej sprawie mamy do czynienia jednakże z dualizmem. Parafrazując słynne powiedzenie – gdzie dwóch Arabów, tam trzy opinie. Świat arabski w żaden sposób nie jest jednorodny i kazus każdego państwa należy rozpatrywać indywidualnie. Na jedno państwo, w którym społeczeństwo czuje się pozostawione samemu sobie, możemy znaleźć przykład państwa, w którym sytuacja prezentuje się zupełnie odwrotnie.
Dwa te problemy możemy jednak dla dużego uproszczenia zamienić w jeden, bardzo obszerny – w interwencjonizm Zachodu w politykę państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Arabowie zmęczeni są nadmiernym zainteresowaniem ich sprawami przez obcych krajów i wtrącaniem się w ich własne problemy. Najczęściej ma to miejsce dodatkowo bez przygotowanego jednego spójnego rozwiązania, a państwa arabskie stają się poletkiem do wewnętrznych sporów i konfliktów pomiędzy państwami Zachodu.
Ogromnie istotnym czynnikiem jest tutaj również sprawa konfliktu arabsko-izraelskiego i pozycji, którą zajmuje w nim Zachód. Arabowie widzą w krajach Europy i Stanach Zjednoczonych zdecydowanego wroga ich sprawy w sporze z Izraelem. Nie dzieje się to zresztą zupełnie bez przyczyny, gdyż Zachód nigdy nie był w tej sprawie bezstronny. Arabowie oczekują od świata Zachodu pełnienia funkcji niezależnego mediatora w konflikcie, ale najczęściej Zachód nie spełnia tych oczekiwań.
Znalezienie kompleksowego rozwiązania problemu będzie znacznie łatwiejsze w tej sytuacji niż w przypadku „naszych Arabów”. Wystarczy, aby państwa zachodnie stały się zdecydowanie bardziej neutralne i niezależne przy ingerowaniu w bliskowschodnie konflikty. Wystarczy, aby państwa Zachodu zaczęły mówić jednym językiem przy ingerowaniu w bliskowschodnie konflikty. Wystarczy, aby rozwiązania proponowane i implementowane przez państwa Zachodu były zdecydowanie bardziej spójne i przemyślane. Spełnienie tych trzech warunków pozwoli zdecydowanie polepszyć obraz i wizerunek społeczeństw Europy i Stanów Zjednoczonych w oczach mieszkańców krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.
Szanse na przyszłość
W trwającym procesie globalizacji współpraca pomiędzy narodami i społeczeństwami jest rzeczą niemalże kluczową w sytuacji, gdy dzielimy ze sobą wspólne wyzwania i cele. Z tego powodu doprowadzenie do sytuacji, w której animozje pomiędzy poszczególnymi państwami i narodami zostaną zmniejszone do minimum lub nawet całkowicie zlikwidowane jest konieczne. Tylko wtedy będziemy w stanie zbudować zdrowe, międzynarodowe społeczeństwo, które jak jeden organizm będzie w stanie odpowiedzieć na potrzeby zmieniającego się świata. Czy jednak tak się w najbliższej przyszłości stanie? Śmiem wątpić.
O autorze
Student prawa na WPiA Uniwersytetu Warszawskiego. Współzałożyciel Gazety Kongresy. Zaangażowany politycznie i społecznie. Zainteresowany kulturą, historią i polityką regionu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.