W obliczu licznych problemów, z jakimi, jako ludzkość, musimy mierzyć się w trzeciej dekadzie XXI wieku, dobrze uświadomić sobie, że ich rozwiązywanie najlepiej zacząć nie od ścielenia własnego łóżka, jak chcieliby przedstawiciele prawicowego indywidualizmu, a od języka, jakim się posługujemy.
Pojęcia, wśród których wyrastamy, kształtują nasze przekonania na temat siebie samych oraz otaczającej nas rzeczywistości. Obraz przez nie budowany z czasem staje się tak oczywisty, że zwyczajnie nie dostrzegamy norm kulturowych, które za nim stoją. Nie oddzielamy rzeczywistości od opowieści o niej. Nie widzimy jak plastyczna, podatna na modyfikacje może być ta druga. I jak niedoskonałe są te jej wersje, które często podawane są nam na starcie.
Budulcem przekonań są zaś słowa. W tekście tym chciałbym przedstawić subiektywną listę popularnych słów i pojęć, które uważam za zbędne, opresyjne lub po prostu mocno upraszczające obraz coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości.
VII. Empatia
Listę otwieram chyba najbardziej niespodziewaną pozycją. Jako członek środowisk lewicowych powinienem przecież rzucać pojęciem empatii na lewo i prawo – na lewo, by zmobilizować własną grupę i grać na jej emocjach, na prawo, by zarzucać przeciwnikom politycznym tej empatii poważny deficyt. Przez większość mojego świadomego politycznie życia tak robiłem. Już nie robię, bo zmądrzałem.
Jaki mam problem z empatią? Przede wszystkim taki, że za empatycznego uważa się praktycznie każdy. I niemal każdy w imię tej empatii głosi określone polityczne postulaty – nieraz takie, których realizacja w praktyce doprowadziłaby do większych cierpień niż ich zaniechanie. W imię empatii możemy stawać w obronie zarówno prześladowanych mniejszości seksualnych, jak i Chrystusa cierpiącego na krzyżu. Dzieci z niepełnosprawnościami i usuwanych płodów. Zaszczuwanych imigrantów i kobiet, które rzekomo mają być przez nich zgwałcone. Wyzyskiwanych robotników i carskiej rodziny rozstrzelanej w Jekatynburgu. Uczuć religijnych obrażanych albo „obrażanych” katolików, jak i uczuć ateistów, którzy poprzez społeczne konwenasne pozbawieni są możliwości samoekspresji i wzięcia ślubu cywilnego zamiast kościelnego w obawie przed… urażeniem uczuć babci.
Jako progresywista i lewicowiec nie uważam oczywiście, aby pomiędzy uczuciami religijnymi a uczuciami dzieci molestowanych przez księży za pontyfikatu Jana Pawła II istniała jakaś symetria. Prawda nie leży pośrodku, tylko tam gdzie leży. Współodczuwanie z cierpiącym bliźnim jest zaś oczywiście dobre. Problem w tym, że określone polityczne stronnictwa empatyzują jedynie z członkami własnej grupy; ich współczucie oświetla je niczym reflektor, pozostawiając inne w cieniu. Od rzucania na wszystkie strony zarzutami braku empatii i emocjonalnych manipulacji preferujmy więc racjonalne współczucie i chłodny, możliwie wyprany z uprzedzeń namysł nad tym, jak uczynić świat miejscem jak najmniej opresyjnym dla jak największej liczby ludzi. Nie tylko tych należących do grup, na których jesteśmy akurat politycznie zafiksowani.
VI. Tolerancja
Pojęcie to było w Polsce popularne jeszcze dekadę temu. W czasach, gdy poziom świadomości na temat, chociażby takich osób LGBTQ+ był o wiele mniejszy niż obecnie. Dziś na szczęście sytuacja się zmieniła, a słowo „tolerancja” – przynajmniej wśród dużej części liberałów i lewicy – powoli odchodzi na śmietnik historii.
Pojęcie „tolerancja” samo w sobie zawiera sugestię, że mamy do czynienia z czymś, co należy „tolerować”. Tolerować można zaś wady, ułomności. Innymi słowy – cechy, które da się jakoś obejść, ale należy je jak najszybciej zmienić. W katolickim liceum, które skończyłem niewiele ponad rok temu, nasłuchałem się wiele „zdroworozsądkowych” (vide: punkt III – obiektywizm) bzdur o „akceptowaniu, ale już nietolerowaniu” niektórych rzeczy.
Jako że pojęcie to było najczęściej używane właśnie wobec osób nieheteronmatywnych, zrobiło dużo złego w kwestii ich walki o swoje prawa. Problem jednak także w tym, że pojawia się ono niepotrzebnie także w wielu innych kontekstach – na przykład w relacjach międzyludzkich. Sugerując przyjaciołom, że „tolerujemy” niektóre ich wady, wysyłamy jednocześnie mało subtelny komunikat, że w rzeczywistości mają się czego wstydzić.
Tolerujmy więc – lub nie – co najwyżej laktozę. Ludzi akceptujmy bezwarunkowo.
V. Inteligencja
Kolejne wyjątkowo fetyszyzowane w naszej kulturze pojęcie, które w mocno zaciera zniuansowanie kwestii jaką, są zdolności umysłowe. Prawda jest bowiem taka, że nie wyrabia się ich jako jednej, monolitycznej całości – tak jak to utarło się w naszym języku, kiedy nazywamy kogoś (całościowo) mądrym człowiekiem lub (też całościowo) idiotą – a w poszczególnych kontekstach.
Co ważne – praktycznie zawsze te kontekstowe umysłowe zdolności są nabyte, niewrodzone. Swego czasu jeździłem po turniejach szachowych, więc bez trudu ograłbym większość laureatów Literackiej Nagrody Nobla. Nie napiszę od nich jednak lepszego poematu. Ani ja, ani Wisława Szymborska nie naprawilibyśmy zaś samochodowego silnika sprawniej niż przeciętny uczeń czwartej klasy technikum mechanicznego – a też jest to przecież umiejętność jakby nie patrzeć umysłowa!
Zbyt małym optymistą jestem, by sądzić, że widzenie inteligencji jako jednej, wielkiej, monolitycznej i wrodzonej cechy nie przynosi szkód naszemu społeczeństwu. Ludzi mówiących pięknie mylimy z ludźmi, mówiącymi słusznie, nie dostrzegamy szlachetnych, ludzkich cech we własnych przeciwnikach politycznych, czujemy się lepsi od innych, bo mieliśmy lepszy dostęp do kapitału kulturowego. A także wydajemy pieniądze na cudowne książki i aplikacje mające „rozwinąć naszą inteligencję”.
IV. Lenistwo
W kulturze sukcesu naczelną wartością jest efektywność znajdująca odzwierciedlenie w wynikach, jakie osiągamy. Chwalimy się pracą od rana do nocy, awansami zawodowymi, wyższą pensją i innymi oznakami zewnętrznego statusu.
Nie potrafimy natomiast odpoczywać i po prostu o siebie dbać. Nie słuchamy własnego organizmu domagającego się przerwy w pracy i dłuższego snu – nasz wewnętrzny stan psychiczny nie jest ważny, o ile tylko uda nam się zyskać poklask otoczenia. Ulegamy złudzeniu, że zajmowanie się nieustannie czymś produktywnym czyni nas wartościowszymi i szczęśliwymi ludźmi.
Badania pokazują jednak, że w rzeczywistości jest odwrotnie. Coraz powszechniejsze stają się problemy z pracoholizmem, wypaleniem zawodowym. Coraz więcej ludzi zaniedbuje rodzinę, życie osobiste, a przede wszystkim własny stan psychiczny w pogoni za sukcesem zawodowym.
„Lenistwo” jest kategorią ściśle opresyjną, ponieważ tę szaloną karuzelę śmierci rozpędza. Nakłada na nas nierealistyczne, odgórne oczekiwania, oddala od życia, jakie jest dla nas najbardziej komfortowe i szczęśliwe, wpędza w samonapędzające się poczucie winy i natrętne myśli. Czas pozbyć się tego pojęcia ze słownika. Katolicy nazywają lenistwo jednym z Siedmiu Grzechów Głównych. Zgadzam się z tym – jest czwartym z Siedmiu Grzechów Głównych Naszego Języka.
III. Obiektywizm
Nie jest to całkowicie bezużyteczne słowo. Sprawdza się, chociażby wtedy, gdy powołujemy się na badania naukowe w celu poparcia swojej tezy.
Problem w tym, że w praktyce tego pojęcia często używa się w dyskusjach choćby o sztuce czy polityce. W obu tych dziedzinach obiektywizm po prostu nie jest możliwy. W pierwszym przypadku oceniamy przez pryzmat niezliczonej kombinacji czynników psychologicznych, które kształtowały nas, nim zaczęliśmy obcować z danym dziełem sztuki. „Lubię ten film, choć obiektywnie nie jest on zbyt dobry” – takie zdanie jest jednak zbyt wielkim uproszczeniem.
O ile wydumany obiektywizm w odbiorze sztuki jest jeszcze jako tako nieszkodliwy, tak dużo bardziej niebezpiecznie sytuacja prezentuje się, gdy ktoś powołuje się na obiektywizm w dyskusjach politycznych. Taka postawa oznacza zazwyczaj po prostu konkretne poglądy i reprezentację interesów określonych grup kosztem interesów innych – a wszystko pod płaszczykiem obiektywizmu i neutralności. „Parada Równości w Białymstoku i wulgarna, agresywna, przemocowa kontrmanifestacja kiboli? Hola, hola! Spokojnie! Wysłuchajmy obydwu stron, przeanalizujmy argumenty! Obiektywnie rzecz biorąc prawda na pewno leży dokładnie pośrodku, między zwolennikami praw człowieka a ich przeciwnikami!”
Takie złudzenia cieszą się niestety dużą popularnością w Polsce. To na nich swój sukces opiera „dialogowe” ugrupowanie Szymona Hołowni. To na nim swą popularność zbudował również popularny (256 tysięcy subskrypcji!) kanał na Youtube – Wojna Idei. Ten ostatni przypadek jest niczym innym niż prezentowaniem pod płaszczykiem obiektywizmu i zdrowego rozsądku opinii w najlepszym razie centro – prawicowych. W kraju tak bardzo przesuniętym na prawo, jak Polska, promowanie „zdrowego rozsądku” i „obiektywizmu” służy nikomu innemu jak właśnie prawicy.
II. Wolność
Z wolnością jest podobnie jak z empatią. Choć trudno przypisać jej samej negatywne cechy, powinniśmy zastanowić się, co to pojęcie tak właściwie oznacza. Jeśli spytamy o definicję wolności grupę stu losowych osób, okaże się, że oznacza ono dokładnie wszystko i nic.
Jako znamienny powinniśmy odnotować fakt, że za najbardziej wolnościowe w Polsce uważa się ugrupowanie polityczne, które chce całkowitej penalizacji aborcji, karania za obrazę uczuć religijnych i zakazu „promowania homoseksualizmu w szkołach”. Taki Ruch Narodowy będący istotną częścią Konfederacji ma swoim programie, chociażby… zakaz pełnienia zawodu nauczyciela przez osoby nieheteroseksualne. Nawet jeśli pominiemy jednak kulturowy Konfederacji, okaże się, że inną definicję wolności mogą mieć choćby pracownicy niewykwalifikowani, którzy w przypadku dojścia do władzy ugrupowania Janusza Korwin-Mikkego nagle znajdą się pod całkowitym dyktandem pracodawcy.
Wolność „od” czy wolność „do”? Od uścisku fiskalnego Państwa czy do godnego życia? Dla dwóch kochających się mężczyzn chcących zamanifestować na Paradzie Równości swoją miłość czy Kai Godek chcącej bezkarnie nazwać ich dewiantami i tychże parad zakazać? Do pojęcia wolności odwoływali się zarówno komuniści, jak i naziści. Amerykańscy Ojcowie Założyciele będący właścicielami niewolników, jak i Dzieci Kwiaty dwieście lat później kontestujące społeczne ramy, którym ci pierwsi dali początek.
Wolność, wolność, wolność. Możemy przekrzykiwać się tym, jak nieskalanie, czysto i idealistycznie jesteśmy wolnościowi, ale lepszego świata w ten sposób nie zbudujemy. Zamiast dążyć do wydumanej Wolności Idealnej, minimalizujmy po prostu cierpienie i maksymalizujmy szczęście na zasadach Umowy Społecznej. Oraz trzymajmy się rzeczywistości.
I. Normalność
Prawdziwe słowo – potworek. Wszelki uścisk kulturowy ostatecznie sprowadza się do tego, że jedne rzeczy są powszechnie uznawane za normalne, a inne rzeczy za normalne uznawane nie są.
To normalne, gdy za rękę idzie ze sobą chłopak z dziewczyną – broń boże dziewczyna z dziewczyną lub chłopak z chłopakiem. „Chłopak dziewczyna normalna rodzina!”
To normalne, gdy mężczyzna chodzi na siłownię, a na dupie ma odciski od ćwiczenia na niej. To nienormalne, gdy mężczyzna płacze na filmie „Shoplifters” Hirokazu Koreedy, a na dupie ma obcisłe spodnie potocznie nazywane „rurkami”.
To normalne, gdy mając 40 lat mam jednorodzinny dom, kochającą żonę i dwójkę dzieci. To nienormalne, jeśli rodziny zakładać nie chcę i wolę poświęcić się karierze zawodowej i samorozwojowi.
To normalne, gdy leję mleko do płatków. To nienormalne, gdy sypię płatki do mleka.
Pojęcie „normalności” nakłada na nas całą masę opresyjnych, arbitralnych norm. „Normalność” używana w kontekście społeczno-kulturowym najczęściej znaczy ni mniej, ni więcej co konserwatywne status – quo lub nawet Świat Idealny, porządek obowiązujący w jakiejś wyimaginowanej wizji przeszłości, od którego degenerująca się rzeczywistość coraz dalej odchodzi. Do takiej wizji idyllicznej i zupełnie wyobrażonej „normalności” – przeciwstawiając jej zepsuty kulturowy bolszewizm Republiki Weimerskiej – odwoływali się między innymi naziści przed dojściem do władzy. Słowem – pojęcie „normalności” idealnie nadaje się do grania na najbrzydszych ludzkich instynktach i uprzedzeniach.
Jeśli chcemy uczynić świat miejscem bardziej przyjaznym dla wszystkich, powinniśmy na początku wyrzucić ze swojego słownika właśnie to jedno słowo. Reszta nie pójdzie sama, ale stanie się nagle o wiele prostsza.
O autorze
Student drugiego roku prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Członek Razem Wrocław oraz Zarządu Okręgu dolnośląskiego oddziału Młodych Razem. Uwielbia rozdrabniać rzeczywistość na kawałki, niuansować, zastanawiać się. W wolnych chwilach głównie śpi.