Boli mnie. Bardzo. Krwawiące wewnątrz serce zaczyna się kurczyć do rozmiarów nanonarządu, niezdolnego do spełniania swoich podstawowych funkcji. Miłość do tej ziemi karłowacieje z dnia na dzień, aż wreszcie nadejdzie chwila, gdy wymsknie się gdzieś ukradkiem i ją rozdepczę, zupełnie przypadkowo, niby owoc jarzębiny. To uczucie, rozsmarowane na chodniku, ponownie urośnie, kiedy upuszczę na nie słoną łzę. Co prawda będzie to tylko złudzenie optyczne, jednakże widoczne dla wszystkich dookoła.
Nie będę niczego deptać. Co więcej, z pewnością nie zapłaczę ani razu.
Stary świat już nigdy nie powróci. Ludzie, którzy odeszli, też nie planują budzić się z zasłużonego snu w najbliższej przyszłości. Bardzo im tego zazdroszczę. Pojęcie czasu straciło na znaczeniu, bo nie wiadomo, co i jak będzie za miesiąc, tydzień i dzień. Racja, tak było od lat, ale teraz decyduje o tym maszyna losująca. Stąd wyczekiwanie: w czwartek na piątek, w piątek na sobotę, zamiast odliczania dni do wakacji.
Wiem, że pewnie nie pojadę nad Morze Czarne, jak zwykłem to robić w ostatnich czterech latach. Piękne jest słońce na trawniku przed blokiem, ale wolałbym je oglądać pod innym kątem, wylegując się na złocistym piasku. Zapewne, jeżeli tylko będzie taka możliwość, przepracuję te dwa miesiące. Trochę z nudów, trochę z powodów finansowych. Po prostu – czas wolny staje się bardzo poważną bolączką. Zamiast wyzwalać kreatywność i dawać radość, wprowadza w depresyjne nastroje. Rutyna utrzymuje przy życiu, mimo tego, jak jest znienawidzona przez wszystkich, w tym także przeze mnie. Najgorsze wyzwanie, jakie stawia nam rzeczywistość, to pozostanie jednostką w ustandaryzowanym świecie.
Choroba ta dotarła także do Polski. Korpoludki, wyścig szczurów, moda na życie w stolicy. Wokół dużych miast urósł mit, coś na kształt amerykańskiego snu. Jak to pięknie brzmi po angielsku: american dream. Taki obraz podsuwają nam celebryci, influencerzy, czy bardziej ogólnie – media. Zdarzyło mi się usłyszeć taką opinię, że ten kraj cywilizacyjnie należy do pierwszego świata, natomiast poziom życia przeciętnego człowieka to coś pomiędzy drugim, a trzecim. Tutaj niestety nie pomagają nawet rozszerzone programy socjalne, które w dłuższej perspektywie doprowadzą do tragedii.
Mam takie porównanie w głowie już od kilku dni. Nieodparcie pod tym względem przypominamy Wenezuelę – jeszcze dekadę temu jedno z najbogatszych państw Ameryki Południowej. Popadło jednak w taki kryzys, że do dzisiaj nie udało mu się z niego wyjść. Ogrom ludzi bezdomnych, śmiesznie niskie płace, Boliwarów nie opłaca się nawet drukować. W stolicy, czyli Caracas, potrafi przez dwa tygodnie nie być wody i prądu. Na warunki polskie pewnie nie przełoży się to aż tak dotkliwie, ale z pewnością dojdzie do zapaści. Też będziemy cierpieć długie lata. W tej chwili rząd zalepia dziury jak może, ale wreszcie dojdziemy do takiego momentu, że będzie więcej łat, niż materiału źródłowego.
Z drugiej strony, przypomina mi się sytuacja Iraku z okresu wojny z Iranem. Hussein był wtedy bohaterem, obrońcą przed barbarzyńską, muzułmańską hołotą. Potem go powiesili. W tym samym czasie Amerykanie wspierali mudżahedinów w Afganistanie. Wszystko to wróciło do nich 11 września. Uczyniono z nas strażnika zachodu, ostatni wolny kraj na wschodzie. Ciężko mi niestety stwierdzić, czy przemawiają za tym jakiekolwiek racjonalne podstawy. Działania polskich polityków, w stosunku do zaognionej sytuacji na Białorusi, przyprawiają mnie o ból brzucha. Dawno tak nie płakałem. Szkoda, że to wszystko ze śmiechu. Jak to popularne przysłowie mówi: przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. Pokazała to dobitnie reakcja na protesty z powodu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, w tym przemowy wielkiego-małego wodza.
Staram się, jak tylko mogę, odcinać od polityki, bo mam jej już powoli dość. Do tej osoby jednak, która przewodniczy organizacji katolickich socjalistów, nie można mieć obojętnego stosunku. Widać, że korzenie polityczne ma zapuszczone w początku lat 80. XX wieku i do cna przesiąknięty jest dawną retoryką partyjną. Zresztą nie tylko w tej dziedzinie czerpie garściami z PRL-u. Nic tak w końcu nie jednoczy jak wspólny wróg, którym jest ta lewacka reakcja, latająca w tęczowych pelerynach z gumowymi członkami po ulicach. A co najgorsze, to ci dewianci nie wiedzą, czym są Kościół i wiara!
Księża to za rządów Zjednoczonej Prawicy najbardziej uprzywilejowana kasta, prawdziwa czwarta władza. Całe szczęście – ludzie zaczęli się budzić i odsuwać od tej szkodliwej organizacji. Upada mit papieża Jana Pawła II, choć poprawnie wypadałoby to zjawisko nazwać upadającym kultem jednostki. A przyczyną tego wszystkiego jest pedofilia, o której nareszcie głośno zaczęło się mówić. Do tego swoją cegiełkę dokładają takie osoby jak Tymoteusz Szydło, choć u niego widać przynajmniej nutę przyzwoitości: porzucił kapłaństwo (prawdopodobnie) w imię miłości.
Niestety, te wszystkie destrukcyjne działania prowadzone od roku, robią powoli z ludzi zwierzęta. Wszyscy stają się wobec siebie mniej ufni i bardziej zamknięci. Co jasne, przy takim rozwoju spraw zaczynają zanikać najważniejsze uczucia, takie jak empatia czy wrażliwość. Narasta w nas egocentryzm, w końcu przez większość czasu sami dla siebie jesteśmy światem. Trochę się to kłóci z wizerunkiem Słowian, którzy są przecież niespotykanie gościnni i serdeczni. Szkoda, że głównie wobec obcokrajowców. Natomiast na co dzień patrzą na siebie wzajemnie z ukosa.
Polska to niestety bardzo konserwatywny i pełen sprzeczności kraj. O fanatyzmie religijnym mowy być nie może, ale za to zjawisko dewocji jest powszechne jak chleb. Szuka się dla kraju nadziei, a głosuje na nieudolną pseudodyktaturę. Wszyscy chcą zmian, a tkwią w miejscu, robiąc to, co uwielbiają najbardziej – narzekając na wszystko wokół siebie. Za prezydentury Donalda Trumpa ukorzyliśmy się przed USA. Teraz jesteśmy jak pion na szachownicy w ich długich, brudnych łapskach, którymi mieszają w Europie od dekad. Wreszcie, mordujemy gospodarkę przy próbie wprowadzenia jakiegoś „nowego ładu”.
Tak widzę moją ojczyznę, jeszcze jako niepełnoletni. Trudno mi czuć coś pozytywnego, jeżeli ostatni rok mojej beztroski został mi brutalnie skradziony. On też nie wróci, a chciałbym przeżyć go jeszcze raz, tak normalnie. Ostatni rzut młodzieńczego oka, pełnego idei, idealizmu i wiary w ludzi. Niestety, już czuję, jak wszystko we mnie zagasa. Zderzenie ze ścianą jest bardzo bolesne.
Nie uronię łzy. Nigdy nie zasłużyliśmy sobie na życie w wolnym kraju, nawet tak wielkiego skarbu nie potrafimy należycie uszanować. Ta tęsknota starszych osób za Polską Ludową, którą widać coraz bardziej, pokazuje, jak bardzo zawiedli się oni na nadziei nakreślonej przez grupkę politykierów na przełomie wieków.
Nie zamierzam też niszczyć tej miłości doszczętnie. Widzę, że nie zasługuje na to, żeby ją pielęgnować, ale nie potrafię się z nią całkowicie rozstać. Być może to chęć bycia indywidualistą wzdraga mnie przed kosmopolityzmem. Naprawdę nie wiem. Muszę przyczyny tego zjawiska poszukać w życiu. Liczę na to, iż zobaczę niejedno, poznam wielu wspaniałych, innych ode mnie ludzi. Nie wykluczam w całości jakiejś pochodnej syndromu sztokholmskiego…
O autorze
Uczeń II klasy IX LO im. C. K. Norwida w Częstochowie. W redakcji od samego początku. Pasjonat sportu, początkujący sędzia piłki nożnej. Lubi przeczytać dobrą książkę. Poza tym fan gier strategicznych i RPG. Zwolennik ruchów lewicowych. Laureat Częstochowskiego Przeglądu Poezji "Zapałki 2021". Autor bloga co-dziennik.pl